Piątek, 28 czerwca 2024

imieniny: Ireneusza, Leona, Benigny

RSS

Zaufali mu i dziś wspólnie świętują jubileusz

05.11.2017 07:00 | 0 komentarzy | eos

Niczym feniks z popiołów odrodziła się i trwa, budując swoją przyszłość na wspólnym zaufaniu, pracy i mądrym zarządzaniu. Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna Pietrowice Wielkie, niczym kobieta po przejściach, odnalazła się w nowej rzeczywistości i dziś z godnością może świętować swój jubileusz 65 lat istnienia.

Zaufali mu i dziś wspólnie świętują jubileusz
Pietrowickiej RSP od ponad 20 lat szefuje raciborzanin Józef Kowol
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Świetlane początki zawdzięcza Józefowi Serafinowi, legendzie ziemi raciborskiej, wieloletniemu posłowi z ramienia ZSL, który – jak wspomina z szacunkiem swego imiennika obecny prezes Józef Kowol – był założycielem pietrowickiej spółdzielni, tworząc ją w szczerym polu i rozbudowując jej bazę na obszarze 6 ha.

Wizja wielkoobszarowego gospodarstwa zniszczyła spółdzielnię

To co wycisnęło niesamowite piętno na spółdzielni, po odejściu na emeryturę jej wieloletniego prezesa, to była decyzja kolejnego szefa, który miał wizję stworzenia z pietrowickiej spółdzielni dużego kombinatu rolnego.

Spółdzielnia produkcyjna licząca ok. 450 ha, w połowie lat 90. wydzierżawiła od Agencji Nieruchomości Rolnych 800 ha pól po upadającym Kombinacie PGR Racibórz, a konkretnie te najgorsze, należące do zakładu w Lubomi. Ponieważ i tego było mało, przejęła z tego samego kombinatu, gospodarujący na 350 ha zakład w Gródczankach. W sumie powiększyła swój areał do ok. 2 tys. ha. Pietrowicka RSP nie miała jednak potencjału, a przede wszystkim pieniędzy na utrzymanie takiego konglomeratu. Zadłużała się zaciągając kredyty na wykup sprzętu i krów z PGR oraz na wynagrodzenia pracowników. W 1996 r. dotychczasowy prezes odszedł ze spółdzielni.

Załoga wybrała na swojego nowego szefa dotychczasowego wiceprezesa Józefa Kowola, który został najmłodszym w tamtych latach prezesem spółdzielni. Rok później, podczas powodzi w 1997 r., lubomski zakład znalazł się pod wodą, a straty wycenione przez wojewodę sięgnęły 2,5 mln zł.

Na niewiele zdała się pomoc uzyskana od państwa, w postaci niskooprocentowanego kredytu, który musiał być spłacony w ciągu dwóch lat bez możliwości umorzenia choćby jego części. – Czas szybko mijał a nas nawiedziły następne klęski – mała powódź i gradobicia w Lubomi, przynosząc kolejne straty. Spółdzielnia pogrążała się w długach. Nie mogąc zwrócić pieniędzy z bieżącej działalności rolniczej, w 2002 r. pozbywamy się zakładów w Lubomi, a w 2007 r. w Gródczankach, pozostając z 2,5-mln zaległościami finansowymi – opowiada obecny jej szef. Mimo młodego wieku i braku doświadczenia, musiał stawić czoła powstałym problemom. – Nie było łatwo, wielu długów nie byliśmy w stanie spłacać, brakowało pieniędzy na wypłaty dla 60-osobowej załogi. Nad spółdzielnią zawisło widmo bankructwa – wspomina.