Widziałem mężczyzn płaczących na wałach
O wydarzeniach z lipca 1997 roku opowiada z własnej perspektywy Mirosław Lenk ówczesny pełnomocnik prezydenta miasta zarządzający akcją pomocy powodzianom.
Wędkowałem, więc znałem rzekę
Pamiętam coroczne podtopienia. Działo się tak każdej wiosny czy już u progu lata. Odra podnosiła swój stan i to było oczywiste. Zdarzały się odkąd przyjechałem do Raciborza. Jako wędkarz często wybierałem się na żwirownię. Gdy Odra wylewała nie można było podjechać tam nawet rowerem.
Jakieś zagrożenie ze strony Odry było wkalkulowane zwłaszcza na Płoni czy Ostrogu. Ludzie, którzy mieszkali tam „od zawsze” mieli świadomość budowania schodków do drzwi wejściowych do domu. Obserwowano do którego schodka podchodzi woda. Dla nich to było oczywiste, że Odra wzbierała i opadała. Do 1997 roku nie traktowałem rzeki jako powodu dla katastrofy, że doprowadzi do tragedii ludzkich, ucierpią z jej powodu przedsiębiorstwa i mieszkańcy.
To był zwyczajny dzień
Pracowałem w urzędzie jako naczelnik wydziału edukacji, kultury i sportu. Nie powiem by ktoś coś lekceważył, ale nie było wtedy wiedzy, na której można byłoby oprzeć tezę, że zagrożenie ze strony Odry będzie duże. Pamiętam, że do końca w sztabie powodziowym powtarzano, że woda gdzieś wyleje, ale w kierunku Łężczoka, może na Płoni gdzie dojdzie do trzeciego schodka i tyle. Po południu 7 lipca wiceprezydent Adam Dzyndra powiedział do mnie: Mirek przygotuj kilka miejsc awaryjnych w SP 15 gdyby coś się jednak miało stać, rozłóż tam parę materacy. Pojechałem do nieżyjącego już księdza Alojzego Jurczyka proboszcza kościoła pw. NSPJ z Warszawskiej i załatwiłem kilkadziesiąt koców z Bundeswery, bo takie miał z darów. Wziąłem też trochę żywności suchej, jakieś konserwy, ale nawet wtedy myślałem o tym wszystkim bardziej w kategorii ćwiczeń, a nie udzielenia komuś schronienia na noc. Uruchomiłem jakiś dyżur w szkole.
Tragedia zaczęła się nad ranem
Zarządzenie kryzysem zaczęło się rozwijać w momencie kiedy woda wylała. Dopiero wtedy wszyscy uwierzyli, jaka to tragedia. Uwidocznił się brak systemu monitorowania i ostrzegania, brak współpracy w tym zakresie z Czechami. Mieszkańcy też nie zareagowali w porę. Prawie nikt nie chciał się ewaukować, ani dobytku ani zwierząt, nie wywożono samochodów z terenów zagrożonych. Ludzie uznali, że wystarczy postawić go nieco wyżej w garażu i to wystarczy. Wszyscy się wtedy przeliczyliśmy w Raciborzu. W SP 15 spędziłem wiele nocy, spałem w szkole. Przebywałem tam 3 tygodnie. Prezydent Andrzej Markowiak wyznaczył mnie swym pełnomocnikiem. W mojej karierze zawodowej takiej kryzysowej, tak intensywnej sytuacji nie powtórzyłem już nigdy. Powódź mnie wiele nauczyła.
Ludzie:
Dariusz Polowy
Radny, były prezydent Raciborza
Henryk Mainusz
Radny Miasta Racibórz, były przewodniczący rady.
Mirosław Lenk
Przewodniczący Rady Miasta Racibórz, były prezydent.
Komentarze
5 komentarzy
Panie prezydencie - ja przez pana płakałem w okolicy 2006 roku.
Pamietam
"Widziałam wielki cień
Do góry wzbił się niczym wiatr
Zdrada to jego świat
Kłamstwami żyje w świetle dnia
Choć pamięć złudna jest
Wchłonęła czynów i słów treść
Nie umknie jej więc żaden gest
Żadna gra i żaden greps."
pamietam wielką wodę,pamietam rozpacz i złość,pamietam ogromną ludzka solidarność i pomoc niesioną bezinteresownie.Pamietam też ogrom pretensji do władz miasta powiatu i spółdzielni o totalny brak informacji o brak ostrzezenia przed wielka wodą,pamietam wiece i spotkania po powodzi ,kiedy władza zjednywała sobie mieszkańców obietnicami,pamietam jak małe wtedy firemki rozpoczęły swoj rajd do wielkości na otrzymanych zleceniach,pamietam jak kształtowały się zależnosci i powiązania.
władzy w miescie i powiecie nie scala żaden beton-powstali z wielkiej wody i trwają.
a ja pamiętam Wojnara w kowbojskim kapeluszu pływającego łodzią po wylanej rzece i patrzacego władczo wokoło.
tak hartowała się stal
a kto był wtedy prezydentem/