środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Ruszył proces oskarżonego o zabicie czwórki dzieci

25.05.2015 11:18 | 5 komentarzy | acz
Ostatnia aktualizacja: 25.05.2015 14:40

25 maja w błysku fleszy ruszył proces Dariusza P. W rybnickim wydziale zamiejscowym Sądu Okręgowego w Gliwicach stawił się tłum dziennikarzy chcących relacjonować proces w sprawie wstrząsającej zbrodni.

Ruszył proces oskarżonego o zabicie czwórki dzieci
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Pełnomocnicy poszkodowanych wnosili o utajnienie rozprawy ze względu na bolesne okoliczności. Przeciwny temu był oskarżyciel publiczny. Z uwagi na ważny interes społeczny sędzia Ryszard Furman oddalił wniosek pełnomocnika poszkodowanych. - Trudno twierdzić, że obecność mediów na sali będzie krępować strony. Jednym z fundamentalnych zasad postępowania karnego jest jego jawność - uzasadniał decyzję. Prokurator Rafał Spruś przez blisko półtorej godziny odczytywał akt oskarżenia przeciwko Dariuszowi P. Samo wyliczanie obrażeń jakich doznały dzieci i żona oskarżonego zajęło kilkanaście minut. W trakcie odczytywania aktu oskarżenia zasłabła matka Dariusza P.

Dariusz P. próbował podłożyć ogień w kilku miejscach. Podpalił między innymi foliowy worek z butelkami, bukiet kwiatów, terrarium żółwia. - Oskarżony wyniósł wartościowe rzeczy do innych pomieszczeń. Inne zostawił obok ognisk pożaru aby ogień szybko się rozprzestrzenił. Obok kabla od konsoli playstation znaleziono szczątki myszy polnej. Jej ułożenie miało sugerować przegryzienie kabla i spowodowanie zwarcia instalacji. Przeprowadzone przez biegłych z zakresu mechanoskopii badania wykazały, że kabel został uszkodzony w wyniku przecięcia narzędziem tnącym, jednoostrzowym, np. nożem. Z kolei biegli z zakresu patomorfologii i weterynarii sądowej stwierdzili natomiast, że powodem padnięcia myszy był uraz mechaniczny, a nie działanie prądu elektrycznego - wyliczał prokurator Spruś.

Przypomnijmy, 10 maja 2013 roku w jednym z domów w Jastrzębiu Zdroju, doszło do wybuchu pożaru. Wezwani na miejsce strażacy z palącego się domu ewakuowali zgłaszającego Wojciecha P. oraz 5 kolejnych osób, wobec których ratownicy medyczni podjęli czynności reanimacyjne. Na miejscu zdarzenia lekarz stwierdził zgon Justyny P. (lat 18). Kolejna osoba – Agnieszka P. (lat 4) zmarła w drodze do szpitala. W  dniu 11 maja 2013 roku w szpitalu zmarła Joanna P. (lat 40) oraz Marcin P. (lat 9), a w  dniu 13 maja 2013 roku Małgorzata P. (lat 13). Jedynym członkiem rodziny, który nie odniósł żadnych obrażeń był Dariusz P., ojciec dzieci i mąż Joanny P., który w tym czasie miał przebywać w swoim warsztacie w Pawłowicach. W wyniku przeprowadzonych czynności procesowych ustalono, że to właśnie on jest sprawcą tej zbrodni.

Obecny na miejscu pożaru komendant straży pożarnej zwrócił uwagę, że Dariusz P. bardzo szybko pojawił się na miejscu, nawet jak na warunki nocne. Kiedy dowiedział się, że część dzieci tylko się podtruło dymem złapał się za klatkę piersiową, mówiąc, że mu słabo. Z analizy logowań telefonu komórkowego stale użytkowanego przez Dariusza P. wynikało, że w czasie inicjacji pożaru oraz w czasie kiedy Wojciech P. wykonywał połączenia na numer alarmowy 112, oskarżony znajdował się w bezpośrednim sąsiedztwie swojego domu w Jastrzębiu Zdroju. Oskarżony nie odbierał jednak połączeń od syna zdając sobie sprawę – co potwierdziły późniejsze jego zachowania – że istnieje możliwość lokalizacji telefonu komórkowego w oparciu o przekaźniki BTS.Do syna oddzwonił dopiero po godzinie.

W toku prowadzonego śledztwa Dariusz P. utrudniał postępowanie. Wysyłał sam do siebie sms-y wielokrotnie zmieniał wersję. Dariusz P. przesłuchany w charakterze podejrzanego nie przyznał się do popełnienia zarzuconego mu przestępstwa. W pierwszych wyjaśnieniach wskazywał, że telefon ujawniony w warsztacie w Pawłowicach został przez niego znaleziony. Twierdził, że pożar był efektem zwarcia instalacji elektrycznej. Nie kwestionował, że posiada znaczne zadłużenie.

Aktualizacja 11.35
W trakcie kolejnego przesłuchania Dariusz P. wyjaśnił, że jego zachowaniem, gdy pozorował miejsce pożaru, podpalał garderobę i kanapę, pisał do siebie wiadomości tekstowe, kierował „nieistniejący” Waldi. Dodał, że szczegółowe okoliczności pożaru znał od funkcjonariuszy Policji, którzy prowadzili czynności na miejscu zdarzenia. W toku prowadzonego śledztwa oskarżonego poddano badaniom przez biegłych lekarzy psychiatrów, a następnie na wniosek tych biegłych, obserwacji sądowo-psychiatrycznej. Biegli lekarze psychiatrzy, w opinii wydanej po przeprowadzeniu obserwacji psychiatrycznej stwierdzili, że  w czasie popełnienia zarzuconego mu czynu Dariusz P. nie miał zniesionej ani ograniczonej w stopniu znacznym zdolności rozpoznania jego znaczenia i pokierowania swoim postępowaniem. Może brać udział w toczącym się postępowaniu przygotowawczym oraz może stawać przed sądem. U oskarżonego biegli stwierdzili cechy osobowości psychopatycznej.

- Dariusz P. przekonywał między innymi, że ma poważne zaburzenia pamięci.Nie pamiętał całych lat życia, ale pamiętał doskonale np swoją ścieżkę rozwoju zawodowego. Niezwykle barwnie opisywał również swoje kontakty z nieistniejącym Waldim. Te  były coraz barwniejsze, wręcz karykaturalne - wyliczał prokurator. Podczas obserwacji raz był załamany i płaczliwy. Innym razem bardzo chętnie chodził na spacery, spotykał się z księdzem.

Aktualizacja 12.13
Dariusz P. ma dużą zdolność wysławiania się. Ma powierzchowny urok, jednak cechuje go brak empatii. Jastrzębianin nie ma jednak zniesionej niepoczytalności. Na pierwszej rozprawie swoje wyjaśnienia złożył sam Dariusz P.  - Nie popełniłem zarzucanego czynu. Na początku chciałbym powiedzieć, że zrobiono ze mnie manipulanta, pozbawionego wszelkich uczuć psychopatę i zarozumialca, który zachował się gorzej od tyranów i ss-manów razem wziętych. Po zapoznaniu się z aktami sprawy, zauważyłem między innymi, że kilka biegłych wydając swoje opinie, zamiast oprzeć się na swojej wiedzy i bogatym doświadczeniu, opierali się na aktach sprawy. Z ogromnym zdziwieniem czytałem opinie biegłego z zakresu pożarnictwa i psychiatrów, które moim zdaniem zostały sporządzone pod dyktando prokuratury. Świadomy tego, wiem, że wszelkie próby wyjaśnień będą brane za moja manipulację. Bardzo się cieszę, że mogę stanąć przed wysokim sądem i wszystko wyjaśnić bez nacisku śledczych i zawistnych dziennikarzy - sojuszników prokuratury. Zgłaszam wniosek o przebadanie mnie na wykrywaczu kłamstw, czyli badania wariograficznego.

Zanim wszystko opiszę, chciałem powiedzieć coś o mojej pięknej rodzinie, o ostatnich dniach przed tą niewyobrażalną tragedią. Moja kochaną żonę Asię poznałem w listopadzie. Po latach narzeczeństwa wzięliśmy ślub. To był piękny czas, choć nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Razem stworzyliśmy zgraną rodzinę, zgrane małżeństwo, nigdy się nie pokłóciliśmy. Nie zasnęliśmy nawet jednej nocy odwróceni do siebie plecami - mówił szlochając na sali.

Aktualizacja 12.52
Na sali sądowej Dariusz P. opisywał porody swoich dzieci, ich dzieciństwo. - Śmiano się z nas, że już mamy tyle dzieci, że się nie zabezpieczamy. Było trudno, ale jakoś sobie staraliśmy radzić. Naprawdę straciłem pamięć i zapomniałem kilka lat życia. Żona mi wszystko przypominała. Nie zgadzam się z oskarżeniem, że działałem z bezpośrednim zamiarem pozbawienia życia, ponieważ czynu, o który mnie oskarżają nie popełniłem. Nie było żadnego podpalenia. Prokuratura twierdzi, że najpierw podpaliłem, a potem odjechałem jak tchórz i wróciłem po godzinie. Oświadczam, że niczego nie podpaliłem. Bluzy polarowe, worek foliowy zostały przeze mnie podpalone dzień po tragedii - wyjasniał Dariussz P. -Dowiemy się dlaczego- dopytywał sąd. - Tak, mieliśmy się udać do Cieszyna do Małgosi. Zmęczony czynnościami policyjnymi i w dziwnym stanie chciałem ten dom całkowicie spalić i siebie w nim, po tej całej tragedii. Ale nie dało się w żaden sposób. Tego dnia padał deszcz, powietrze było bardzo wilgotne. Próbowałem podpalać w kilku miejscach, ale nic się nie chciało palić. Robiłem to nieudolnie, drżącymi rękami, ale nie wychodziło. Te pożary więc miały miejsce dzień po głównym pożarze - przekonywał.

Aktualizacja 13.31
Dariusz P.:
Nie jestem biegłym z zakresu pożarnictwa, jednak siedząc w przedsionku piekła od blisko roku analizowałem całą sprawę. Zatrzymanie mnie było zasadne, bo czyny, których się dopuściłem po pożarze były skandaliczne. Jednak nie mogę się zgodzić, że śledztwo zostało dobrze poprowadzone i wykonane wszystkie czynności. Nic nie wynosiłem do piwnicy tylko zwyczajnie zniosłem. Telewizor 40-calowy, który w 2011 po pierwszym pożarze domu odkupiłem od kogoś za 500 zł, zniosłem, bo z Marcinkiem uczyliśmy się grać na perkusji. Zawsze tak robiłem. Podłączałem do niego komputer, łączyłem się z internetem i oglądaliśmy lekcje gry na perkusji. Po to też zniosłem kamerę, bo się nagrywaliśmy przy tych lekcjach.

Aktualizacja 14.06
- Walczę o resztę swojego życia. Muszę więc stanowczo stwierdzić, że biegły z zakresu pożarnictwa bazował na aktach, nie na swojej wiedzy. Gdyby biegły pracował bez nacisków, spokojnie doszedłby do wniosku, że pożar powstał w terrarium od żółwia. Bronię się, więc muszę wyjaśnić, że opinia została zmanipulowana. Absurdalne jest dla mnie twierdzenie, że terrarium zostało prawdopodobnie oblane cieczą palną. Ujawniona mysz w domu mnie zaskoczyła. Myślałem, że to są żarty lub jakaś próba sprawdzenia mnie. Podczas rozmów policjantów była mowa o tej myszy. Żyłem w świadomości, że to żarty. Myszy po pożarze gdy byłem w domu nie widziałem, ale trudno było tam cokolwiek zauważyć na podłodze. Pisałem o myszy w sms-ie, bo słyszałem od niej od policjantów. Nie podrzucałem jej, nie przecinałem przewodu. Leczyłem się kiedyś psychiatrycznie, ale nie jestem idiotą, ale czegoś tak głupiego bym nigdy nie zrobił. Mysz nie miała głowy, leżała na płytce ceramicznej. Musiałaby zionąć ogniem żeby coś podpalić. To by było bez sensu. To teren wiejski, rolniczy, myszy jest mnóstwo. U Marcinka na piętrze stawialiśmy pułapki. Nie mieliśmy kota, żadnego futrzaka i gryzonie pchały nam się do domu - wyjaśniał Dariusz P. Koty były na podwórku, czasem wchodziły do domu, może przyniósł ją do domu jeden z nich - tłumaczył.

Aktualizacja 14.18
-Gdzie pan był w trakcie pożaru? - pytał sędzia Furman. - Nie jestem ekspertem, ale komórkowa stacja BTS nie jest tak dokładna jak np GPS - odpowiadał Dariusz P. - Podejrzewam, że moja lokalizacja nie została ustalona precyzyjnie. Z opinii można wywnioskować, że nie byłem jedynie w danym mieście a nie, że byłem na danej ulicy. nie odebrałem telefonu od syna, bo wcześniej czytałem córce bajki. Ściszyłem wówczas telefon i zapomniałem go podgłośnić. W momencie pożaru nie byłem przed domem. Byłem w zakładzie w Pawłowicach. Nie pamiętam nazwiska osób, dla których wykonywałem te szafki. Robiłem to w nocy, bo samochód był cały czas zajęty. Kilka godzin przed pożarem byliśmy u ortodonty z dzieckiem. Pracowałem w nocy, bo w dzień wykonywałem pomiary mebli a wykonywałem je w nocy. Czas wolałem poświęcić dzieciom. W warsztacie pracowałem po cichu, bo sąsiedzi mieli małe dzieci. Mogli mnie nie usłyszeć, ale ja tam po cichu pracowałem, jak mysz pod miotłą.

Aktualizacja 14.40
Gdy odebrałem telefon od syna, on mnie zapytał gdzie jestem. Powiedział, że jest akcja ratunkowa i że "naszych ratują". Popędziłem do domu, nawet nie zdążyłem zamknąć bramy w firmie. Dzwoniłem jeszcze z auta czy wezwano karetki, czy na pewno na miejscu jest niezbędna pomoc. Usłyszałem, że wszystko jest na miejscu, że mam tylko przyjechać. Nie pamiętam czy dzwoniłem z terenu jeszcze Pawłowic czy już gdzieś dalej. Jechałem ratować rodzinę. Telefon miałem na kolanach, ale przyhamowałem i mi spadł. Może mi się wyłączył stąd może te nieodebrane połączenia od syna. Nie odebrałem nie dlatego, że nie chciałem, ale dlatego, że nie słyszałem. Gdybym był blisko domu, to łapałyby mnie również BTS-y z Czech. Nie jestem specjalistą, ale zastanawia mnie dlaczego na wykresach nie ma tzw. azymutów. A powinny być, bo siedziałem z innym więźniem, który się na tym zna bardziej. Złapał mnie dalszy BTS, co jest dziwne. Rozmawiamy o tolerancji 10 km., to nie jest tak dokładne jak GPS. Obrażenia moich dzieci są tak przerażające, że nie mogę się nawet odnieść do nich. Nie zamordowałem nikogo, nikty nie podniosłem na nikogo ręki, choć czasem by się należało. Nie podpaliłem domu, nikogo z najukochańszych nie pozbawiłem życia - zapewniał.

Dariusz P. odmówił odpowiadania na pyytania prokuratora. Swoje wyjaśnienia ma kontynuować na kolejnej rozprawie 24 czerwca.

(acz)