Tu borowiki rosną na granatach [FOTOKAST]
Śnieg chrzęścił pod stopami żołnierza, który 25 marca 1945 roku przemieszczał się w okopie na skraju wsi, nazywanych przez Niemców Dombrau, Syrinka i Bluschau. Była Niedziela Palmowa, tydzień do Wielkanocy. Jako młody Ślązak siłą wcielony do niemieckiej armii mocno tęsknił za domem. Nie dane było mu jednak zobaczyć matki już nigdy więcej. Zginął pod ostrzałem katiuszy.
Materiał wideo:
Żołnierze 4. Frontu Ukraińskiego po zdobyciu Wodzisławia 26 marca szli dalej na zachód, w stronę Raciborza. W dwa tygodnie marca 1945 roku front posuwał się od Wodzisławia m.in. przez Rogów i okoliczne wsie, wśród których znalazły się Dąbrowy (dziś część Syryni). W okolicznych lasach rozgrywały się osobiste dramaty żołnierzy Wehrmachtu. Dla nich nie było odwrotu, podczas gdy dowództwo uciekało już w kierunku III Rzeszy wąskim gardłem pozostawionym przez czerwonoarmistów. Zima 1945 roku była wyjątkowo ciężka. Gruba warstwa śniegu pokrywała cały Rybnicki Okręg Węglowy, który dla Niemców był punktem strategicznym. Szeregowi żołnierze w okopach nie mieli najmniejszych szans z naporem przeciwnika spod znaku sierpa i młota.
Złożyli do grobu
Echa wydarzeń sprzed 70 lat brzmią w okolicznych lasach do dziś dnia. Na pograniczu wodzisławskiej Zawady, Rogowa i Syryni walki były bardzo zacięte. Las do dzisiaj skrywa szczątki niemieckich żołnierzy, ich sprzęt i amunicję. Niedaleko położonej na skraju lasu wsi Dąbrowy znaleźć można zbiorowy grób żołnierzy niemieckich, wśród których było również wielu mieszkańców regionu. Po przejściu frontu okoliczni mieszkańcy zebrali porozrzucane po lesie ciała i złożyli je we wspólnej mogile. W 2012 roku miejscowa ludność ogrodziła grób, uporządkowała teren. Od czasów wojny okoliczni mieszkańcy odwiedzają mogiłę, zapalając znicze i szepcząc ciche modlitwy. Nie jest ważne kto został tu pochowany, bo przecież nie każdy żołnierz w tamtych czasach walczył za własne idee. Liczy się pamięć o ludziach i ich osobistych tragediach.
Historia w ziemi
Każdej jesieni las rodzi sporo grzybów. Można znaleźć tu podgrzybki, borowiki, czasem zdarzy się koźlak. Dla lokalnych grzybiarzy widok wystających z ziemi pocisków moździerzowych, granatów czy łusek, nie jest zaskakujący. Już się przyzwyczaili. Nawet dzieci tu wiedzą, że żelaza z ziemi się nie dotyka. Nie rozkopuje się też ściółki pod drzewami. O tym, co działo się tutaj 70 lat temu raczej się nie mówi. Jedynie drzewa z wiatrem niosą co jakiś czas dźwięki, podobne do stłumionego krzyku z okopów. Zagłębień w ziemi można znaleźć tu całe mnóstwo. Las usiany jest ówczesnymi okopami i lejami po bombach. Wokół nich znaleźć można sporo pozostałości wojny. Od zwykłego złomu, kawałków metalu, przez części mundurów opierające się zębowi czasu, łuski, naboje, po odłamki pocisków moździerzowych, granaty. Bywa, że zbierając grzyby, ostrożnie wyciąga się je z ziemi, spomiędzy czegoś, co może wybuchnąć. Co jakiś czas oprócz grzybiarzy, można trafić w lesie na innych zbieraczy. Lepiej jednak nie pytać, czego szukają pod drzewami.
Nie wolno kopać
W Polsce używanie wykrywaczy metali nie jest zabronione. Co innego z praktycznym ich zastosowaniem, czyli rozkopywaniem ziemi w miejscu wskazanym przez wykrywacz. – Zgłaszają się do nas osoby, które chciałyby uzyskać oficjalne zezwolenie na poszukiwanie pozostałości z wojny. Oczywiście takich zgód nigdy nie wydajemy z dwóch względów. Po pierwsze chodzi o bezpieczeństwo samego poszukiwacza, dwa, jedna wydana zgoda pociągnęłaby za sobą lawinę kolejnych wniosków. Dla lasu byłoby to tragiczne w skutkach, bo ściółka byłaby rozkopana wzdłuż i wszerz. W świetle prawa każde kopanie w terenie leśnym bez zgody jest zabronione – mówi Janusz Fidyk, nadleśniczy Nadleśnictwa Rybnik. Jak wspomina nadleśniczy, w swojej pracy podczas rozbrajania lasów, spotykał już niewybuchy wielu kalibrów. Największe były bomby lotnicze. – To było w okolicach Kuźni Raciborskiej. Teren w czasie wojny był bardzo podmokły. Bomby prawdopodobnie wpadały w to bagno i nie wybuchały. To był efekt nalotów z południa na zakłady w Kędzierzynie-Koźlu. Piloci w wyniku dużego ostrzału zrzucali bomby wcześniej i zawracali. Dlatego wszystkie ładunki były uzbrojone. Kilkakrotnie ściągaliśmy na to miejsce saperów – dodaje nadleśniczy.
Tępią piły na pociskach
O tym, że pozostałości wojny w lasach jest bardzo wiele, leśnicy wiedzą doskonale. Kiedy odwiedzam nadleśniczego w Rybniku, poszukując informacji do tego artykułu, nadleśniczy od razu wskazuje obiekt położony na szafie w swoim gabinecie. – Proszę spojrzeć na ten kawałek sosny – mówi i wskazuje pień drzewa. Od razu widać o co chodzi. Z pnia sterczy pocisk, ok. dziesięciocentymetrowej średnicy i długości ok. 20 cm. Drzewo jest nim praktycznie rozłupane na pół. To pamiątka. – Proszę sobie wyobrazić, że ta sosna żyła. Miała tylko cieniutki pas tkanki życiowej, ale to pozwoliło jej przeżyć. Dopiero po ścięciu pracownicy zauważyli co z niej wystaje. Oczywiście od razu ten kawałek trafił do mnie. Takich historii mamy sporo. Odłamki są bardzo uciążliwe przy pozyskiwaniu drewna w naszych południowych lasach. Często zdarza się, że tartacznicy tępią łańcuchy pił na odłamkach tkwiących w drewnie. Jednym z narzędzi naszej pracy jest wykrywacz metalu. Nim sprawdzamy drewno przed cięciem, aby uniknąć awarii sprzętu, a jednocześnie sklasyfikować drewno. Takie z odłamkami jest najniższej jakości. To duży problem, szczególnie w lasach bliżej Odry. Rocznie mamy kilka tysięcy metrów sześć. tzw. „postrzelanego” drewna – wyjaśnia nadleśniczy.
Dzwoń na policję
W jaki sposób należy się zachować, kiedy już znajdziemy podejrzany przedmiot? – Na pewno nie możemy takiego przedmiotu dotykać, odkopywać. Należy zadbać o swoje bezpieczeństwo. Pierwszą reakcją powinno być wykonanie telefonu pod numer 997 lub 112. Przy zgłoszeniu należy na tyle precyzyjnie, jak tylko można, określić miejsce położenia znaleziska. Wtedy policjanci przyjadą, ocenią niebezpieczeństwo i jeśli faktycznie wystąpi zagrożenie, zabezpieczą teren do przyjazdu saperów. Patrol saperski będzie miał za zadanie zneutralizować znalezisko – informuje nadkom. Aleksandra Nowara, rzecznik prasowa Komendy Miejskiej Policji w Rybniku. Teren powiatów wodzisławskiego, raciborskiego i rybnickiego najczęściej obsługują saperzy z jednostki wojskowej z Gliwic oraz pirotechnicy z Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach.
Trzeba uważać
W ubiegłym roku leśnicy na własny koszt wraz z saperami zorganizowali akcję rozbrojenia części terenu Nadleśnictwa Rybnik. Oczywiście nie wszystkie niebezpieczne elementy udało się w ten sposób usunąć. Chodząc po lasach na południe od Wodzisławia możemy bez problemu natknąć się na niewypały. Najwięcej metalowych elementów pojawia się po deszczu, kiedy woda spłukuje ziemię. – W tych lasach po prostu trzeba uważać – mówią mieszkańcy. Wygląda na to, że jeszcze sporo czasu będzie musiało upłynąć, aby echa wojny w naszych lasach minęły, a ząb czasu zdołał na tyle nadgryźć pozostałości, by nie stwarzały już zagrożenia. – Ta wojna jeszcze długo będzie siedziała w naszych lasach – podsumowuje nadleśniczy Janusz Fidyk.
Szymon Kamczyk