Sobota, 23 listopada 2024

imieniny: Adeli, Klemensa, Orestesa

RSS

Daria na tropie, czyli jak się żyje w USA: słów kilka o wygodnictwie Amerykanów

03.08.2014 13:23 | 9 komentarzy | ż

To bardzo przyjemne kiedy o ósmej rano idę na pociąg, a kilka obcych osób, które spotykam po drodze uśmiecha się do mnie przyjaźnie, mówi „dzień dobry” i życzy mi udanego dnia. Amerykanie jakimś dziwnym trafem o ósmej rano w poniedziałek są rześcy i wypoczęci. Wielu z nich, już nawet przed ósmą, udaje się na poranny jogging, siłownię czy na kawę do Starbucksa. I tu się zaczyna cała zabawa związana z wygodnictwem Amerykanów... - pisze Daria Muszyńska.

Daria na tropie, czyli jak się żyje w USA: słów kilka o wygodnictwie Amerykanów
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Każdego ranka na ulicach można zaobserwować zjawisko niekończących się kolejek do Starbucksa. Tylko dlatego, że Amerykanie (którzy w swych domach mają pełne wyposażenie do zaparzania kawy) są zbyt leniwi, aby przygotować ją samemu, więc wolą udać się w miejsce, w którym ktoś zrobi to za nich.

Amerykanie przez swoje wygodnictwo dorobili się ogromnej ilości różnorakich gadżetów w swych domach. Samo-sprzątające się mieszkania, samo-koszące się trawniki, samoczyszczące się baseny... no dobra, to zasługa nie gadżetów, ale sprzątaczek, ogrodników i... czyścicieli basenów. Ale są też inne bajery. Przykładowo, jeszcze w żadnym amerykańskim domu nie widziałam żelazka. Dlaczego? Dlatego, że jakimś dziwnym trafem, kiedy wyjmuje się ubrania z amerykańskich suszarek... one w ogóle nie są pogniecione niczym wyjęte krowie z gardła, ale cudownie pachnące, świeże i... nie ma na nich nawet jednej zmarszczki!

Czytaj również: Daria na tropie, czyli jak się żyje w USA: Droga do szczęścia

Zresztą był to także sposób mojego hosta na „prasowanie” ubrań. Kiedy jego koszula była nieco pognieciona, moczył ją zwykle w wodzie i wstawiał do suszarki na szybkie suszenie. Po piętnastu minutach jego koszula była sucha, ciepła, „wyprasowana” i gotowa na spotkanie biznesowe.

Jednakże magiczna suszarka to tylko jedna z wielu takich atrakcji. Jeśli o wygodnictwo chodzi, spotkałam się tu z możliwością zakupienia roztrzepanych jajek, gotowych do zrobienia jajecznicy.

Jedyny wysiłek polega na wylaniu zawartości opakowania na patelnię i przemieszaniu parę razy łyżką. Widziałam też gotowy zestaw do robienia zupy. W jednym opakowaniu: marchew, por, seler, pietruszka, cebula z dokładną instrukcją „obsługi”. No bo przecież po co biegać po całym supermarkecie i szukać oddalonych od siebie o pół metra składników na wywar do zupy, skoro można zwinąć do koszyka tackę z wszystkim czego potrzebujemy i zaoszczędzić całe dwadzieścia sekund naszego jakże cennego czasu, który możemy potem zmarnować przed stoiskiem z ciastkami zastanawiając się nad tym, czy posypka na pączku powinna być czekoladowa czy truskawkowa.

Czytaj również: Daria na tropie, czyli jak się żyje w USA: Greenpoint zwany Małą Polską

Inny ciekawy produkt to ser w spray'u. Dla mnie osobiście wygląda to jak rak w puszce, ale Amerykanie zajadają się tym na okrągło.

Pamiętam kiedy w Nowym Jorku pierwszy raz poszłam ze swoją host mamą do supermarketu. Zdziwiłam się nieco na widok ludzi, którzy stali obok kas i pakowali zakupy do siatek. - To w Polsce musicie sami pakować sobie zakupy?! - zdziwienie mojej hostki nie miało granic.

Dodatkowo w każdym supermarkecie pracuje kilka osób, które czuwają na sklepowym parkingu i odprowadzają bezpańskie wózki sklepowe do miejsca, do którego powinni odprowadzić je klienci. Jest tutaj taka moda, że ludzie po zrobieniu zakupów i przerzuceniu zawartości wózka do bagażnika zostawiają wózek gdzieś w pobliżu samochodu, po czym swobodnie odjeżdżają, pomimo tego, że punkt oddawania wózków jest zaledwie kilka metrów od ich miejsca parkingowego. Nie kosztowałoby ich to wiele wysiłku, a jednak wykonanie nawet tak prostej czynności to dla niektórych zbyt wiele. Jest jednak plus tego wózkowego szaleństwa - pan odprowadzający wózki ma pracę. Nudną jak flaki z olejem, ale zawsze.

Poza tym, moja rodzina goszcząca nie mogła uwierzyć, że u mnie w domu nie ma zmywarki i myje się ręcznie, że nie mamy sprzątaczki czy samo-odkurzającego odkurzacza. Szok ze stresem i nie wiem co większe, szok czy stres.

Czytaj rónież: Daria na tropie, czyli jak się żyje w USA: Rybniczanka na Dzikim Wschodzie Ameryki

Wygodnictwo przejawia się także w sposobie prowadzenia samochodu. Wszystkie auta mają automatyczną skrzynię biegów (co jednak ze względu na fakt, że na drodze trzeba być bardzo skupionym i uważać na szalonych kierowców, jest dużym plusem).

Ale idźmy dalej. Amerykanie (zwłaszcza nowojorczycy) prawie w ogóle nie chodzą. Chodzenie na piechotę - tak, ale tylko z psem na spacer (aczkolwiek szkoda, że pies nie potrafi załatwić swoich potrzeb przez okno samochodu). Zupełnie inaczej jest w Boulder, Kolorado, gdzie każdy prowadzi aktywny tryb życia. Więcej jest osób uprawiających jogging i rowerzystów, niż samych kierowców.

Od miejsca w którym mieszkałam w Nowym Jorku do stacji kolejowej, miałam dwie, trzy minuty drogi samochodem i około dziesięciu, dwunastu minut na piechotę. Kiedy pewnego dnia wybrałam się na stację zostawiając auto w garażu, po powrocie moja rodzina goszcząca obrzuciła mnie przerażonymi spojrzeniami. No bo jak można iść TAKI KAWAŁ DROGI na piechotę!

Ale to jeszcze nic. Szczęki im poopadały do samej ziemi, kiedy dowiedzieli się, że wybrałam się z koleżanką na spacer na plażę. Szesnaście mil czyli nieco ponad dwadzieścia pięć kilometrów w obie strony, z domu na plażę i z plaży do domu. Zresztą nie tylko oni byli zdziwieni. Dziwili się wszyscy ludzie, którzy mijali nas w swoich samochodach. No bo jak można chodzić! Nogi nie są do chodzenia, tylko do wciskania pedałów gazu i hamulca! To takie oczywiste.

Co więcej, typowy Amerykanin jest w stanie zrobić kilka kółek wokół parkingu czekając aż zwolni się miejsce parkingowe najbliżej sklepu do którego chce iść. Nie można przecież zaparkować trzy miejsca dalej. Nie. Trzeba zaparkować jak najbliżej miejsca, do którego chcemy pójść. No bo kto nam zagwarantuje, że kilkusekundowy spacer od samochodu do sklepu nie okaże się dla nas zabójczy? No właśnie. Tego nie zagwarantuje nam nikt.

Daria Muszyńska