środa, 27 listopada 2024

imieniny: Waleriana, Wirgiliusza, Ody

RSS

Rachunek za bombę, czyli ile wart jest głupi dowcip

31.05.2014 07:28 | 0 komentarzy | acz

Informacja sprzed kilku tygodni o rzekomo podłożonej bombie w budynku Sądu Rejonowego w Rybniku sparaliżowała na kilka godzin centrum miasta. Jak zawsze w tego typu przypadkach w stan gotowości postawiono wszystkie służby ratownicze. Kto płaci za takie akcje?

Rachunek za bombę, czyli ile wart jest głupi dowcip
Fot. Adrian Czarnota / nowiny.pl
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Takich zgłoszeń policja odbiera kilka rocznie. Niemal zawsze udaje się ustalić sprawcę. Po upewnieniu się, że nie ma zagrożenia, zaczyna się wielkie szacowanie kosztów. – Policja zawsze kiedy ma ustalonego sprawcę, kieruje do sądu wniosek o jego ukaranie – mówi nam podinspektor Andrzej Gąska z Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach. – Aby skierować taki wniosek musimy znać imię i nazwisko autora złośliwego alarmu czy głupiego żartu. Praktyka pokazuje, że najczęściej udaje się  ustalić dane takiej osoby. Należy pamiętać, że technika idzie cały czas do przodu i dziś w zasadzie nie da się nie zostawić jakiegoś śladu w systemach teleinformatycznych. Policjanci mają do nich dostęp i często docierają tego samego dnia do zaskoczonego żartownisia – mówi policjant. Policja ma już przyjętą procedurę, że w każdej takie zakończonej sprawie dokumentacja musi zawierać koszty całej akcji. – To są straty skarbu państwa, więc jest prawny obowiązek wystąpić z roszczeniem zwrotnym wobec takiego sprawcy, który swoim działaniem straty takie spowodował – wyjaśnia rzecznik KWP.

To się nie opłaca
W akcjach ratunkowych, jak choćby podczas alarmu bombowego, udział bierze nie tylko policja, ale i inne służby jak straż pożarna i pogotowie ratunkowe. Dodatkowo w większości przypadków na miejsce kieruje się pogotowie gazowe i pogotowie energetyczne, które odcinają instalacje w zagrożonym budynku. Każda instytucja to kolejne koszty. Jak je liczyć? – Nie mieliśmy zbyt dużo takich przypadków, jednak gdy obliczaliśmy koszty akcji, brało się pod uwagę między innymi liczbę osób zaangażowanych w akcję, pojazdów, czas ich pracy oraz liczbę przejechanych kilometrów – mówi nadkomisarz Aleksandra Nowara z Komendy Miejskiej Policji w Rybniku. Czasami dodatkowo koszty podnosi udział jednostek kierowanych z innych miast na miejsce akcji. Aby częściowo ograniczyć koszty, przy komendach miejskich i powiatowych działają grupy rozpoznania pirotechnicznego. To odpowiednio przeszkoleni policjanci, którzy są w stanie wstępnie sprawdzić czy alarm jest tylko głupim żartem, czy w budynku rzeczywiście znajduje się zagrożenie. – Mimo to, takie akcje są kosztowne. Przyjmuje się, że w zależności od liczby ewakuowanych osób przeciętny koszt alarmu bombowego to kilkanaście a często nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych – przyznaje podinspektor Andrzej Gąska.

Pożar w bloku
Zdecydowanie najwięcej fałszywych zgłoszeń odbierają strażacy. To jednak tzw. zgłoszenia w dobrej wierze. – Strażacy jadą, bo ktoś widzi dym wydobywający się z mieszkania. Po dojeździe okazuje się, że to dym z pobliskiego komina. Tu jednak nikt do nikogo nie ma pretensji, że jedziemy na darmo, bo ktoś był przekonany, że trzeba wezwać pomoc – tłumaczy młodszy brygadier Bogusław Łabędzki z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Rybniku. Średnio kilka razy w miesiącu z komendy wyjeżdża cała kolumna wozów strażackich, aby ratować przypalony obiad. Zadymienie na klatce schodowej w budynku gdzie mieszka wiele rodzin traktowane jest bardzo poważnie, dlatego na miejsce dyspozytor wysyła kilka wozów łącznie z drabiną samochodową do prowadzenia akcji ratunkowych w wysokich budynkach. – Wchodzimy do mieszkania, a tam pali się obiad, bo ktoś przysnął lub wyszedł z mieszkania. Zakładamy jednak, że sprawca całego zamieszania nie zrobił tego specjalnie tylko przez roztargnienie. Inna kategorią są alarmy złośliwe. W takim przypadku zawsze powiadamiamy policję – mówi strażak.

Kosztowny żart
Sprawcy takich zgłoszeń traktują to jako okazję do żartu. Są to więc zgłoszenia do pożarów lub wypadków których nie ma, lub notoryczne podpalanie śmietników czy kontenerów. Czasem strażacy nie zdążą dojechać z powrotem do bazy a już muszą wracać w to samo miejsce, bo znów się pali. W przypadku złapania sprawca może być naprawdę zaskoczony kosztami akcji. – Jest kilka sposobów na obliczanie kosztów akcji. Jedna z nich przewiduje ponoszenie kosztów funkcjonowania jednostki przez czas trwania akcji. Jeśli podzielimy roczny koszt funkcjonowania naszej komendy przez liczbę dni w roku, a następnie godzin, wychodzi nam godzinowy czas funkcjonowania jednostki. Uważam, że jest to najwłaściwszy sposób na wycenę takie akcji. To nie może być tylko pensja strażaka i koszt użycia wozu. Aby ten strażak gasił na miejscu musi na niego pracować cały sztab ludzi jak kwatermistrz, dowódca jednostki czy sam komendant. To są naprawdę duże pieniądze w granicach kilku tysięcy złotych za godzinę akcji – mówi strażak.

Adrian Czarnota