Sobota, 23 listopada 2024

imieniny: Adeli, Klemensa, Orestesa

RSS

Ewa Gawęda z drugiej strony obiektywu

06.06.2017 00:00 red.

W rodzinnych albumach, od lat skrzętnie zbieranych i opisywanych, niewiele jest zdjęć, na których zobaczyć można panią Ewę. Schowana za aparatem staje się kronikarzem domowych i lokalnych wydarzeń i nieodłącznym towarzyszem najważniejszych chwil w życiu swoich bohaterów. We własnym, najwięcej szczęścia znajduje w pracy. Nic więc dziwnego, że chcąc się nim dzielić, od lat zaraża swoją pasją wszystkich bliskich.

Na konkurencję najlepsze są konkury

Myśl o fotografowaniu pojawiła się wraz z prezentem od taty. Zakupiony w sklepie dla górników radziecki aparat FED stał się nieodłącznym atrybutem szóstoklasistki Ewy Porwoł, która uwieczniała na kliszach swoich bliskich, koleżanki i rodzinną Syrynię. Filmy trafiały potem do zakładu Alojzego Klona w Rogowie. – Bardzo mi się tam podobało i pomyślałam, że to jest to, co chciałabym w życiu robić – wspomina. Ze swych marzeń zwierzyła się najpierw babci Ani. Ta wzięła sprawy w swoje ręce i pojechała z wnuczką do mistrza zarezerwować termin praktyki, która miała się rozpocząć za dwa lata. – Miałam świadectwa z czerwonym paskiem, więc gdy moja wychowawczyni dowiedziała się o pomyśle z zawodówką, przyjechała na rozmowę do rodziców. Wszyscy namawiali mnie na szkołę średnią, ale jedyna fotograficzna znajdowała się w Bielsku, na które nie zgadzali się rodzice. Wtedy po raz kolejny pomogła mi babcia, która przekonała ich o tym, że szkoła zawodowa nie przekreśla możliwości dalszej nauki – wspomina Ewa Gawęda, która tak jak przewidziała babcia, maturę w końcu zrobiła.

Trafiła do klasy wielozawodowej w szkole w Radlinie, która co roku organizowała miesięczne kursy fotograficzne w Gliwicach, a praktyki odbywała w Rogowie. – Kiedy zaczynałam naukę, pan Klon właśnie przeniósł się do nowo wybudowanego zakładu, który jak na tamte czasy był bardzo nowoczesny i robił na mnie ogromne wrażenie. Mistrz był zakochany w fotografii i tę miłość potrafił zaszczepić też w nas – wspomina pani Ewa, która wkrótce swoje gorące uczucie musiała podzielić na dwa, bo na horyzoncie pojawił się młody student górnictwa i geologii, który zamierzał zostać fotografem.

Gdy Adam Gawęda dowiedział się, że w Syryni rośnie mu rywalka, postanowił ją poznać i wyeliminować. Plan jednak nie wypalił, bo zamiast unieszkodliwić konkurencję, poszedł do niej w konkury, które zakończyły się ślubem. – Kiedy wychodziłam za mąż miałam zaledwie 18 lat, ale w podobnym wieku brała ślub moja babcia i mama, więc to już chyba rodzinna tradycja. Zdjęcia studyjne zrobił nam mistrz Klon, a plenerowe, w parku w Kokoszycach, Adam Górecki, który miał ze mną praktykę – opowiada Ewa Gawęda.

Na początku młodzi planowali związać swoją przyszłość z Wrocławiem, gdzie studiował pan Adam, ale trudności ze znalezieniem mieszkania i odpowiedniego lokalu na mającą powstać firmę sprawiły, że wybrali jednak rodzinne strony. Zamieszkali w wielopokoleniowym domu w Syryni i zaczęli szukać miejsca na rozpoczęcie działalności.

Babcia to niezastąpiony ochroniarz

Pierwszy zakład fotograficzny powstał w 1990 r. w wynajętym pomieszczeniu w dzielnicy Wodzisławia – Zawadzie. Pan Adam przeniósł się na Politechnikę Śląską do Gliwic, a w firmie żony zajął się fotografią kolorową. – Kiedy moja babcia dowiedziała się, że większość dnia spędzam w zakładzie sama, na dodatek najczęściej w ciemni, zaczęła się martwić, że ktoś na mnie napadnie. Zaproponowała, że będzie ze mną codziennie przyjeżdżać i mnie pilnować. Przy okazji przyjmowała klientów, odbierała od nich filmy i wołała mnie gdy trzeba było komuś zrobić zdjęcie – mówi pani Ewa.

Po dwóch latach firma przeniosła się do Pszowa do lokalu po restauracji „Bajka”, gdzie babcię Anię zastąpiła teściowa pani Ewy – Marta, która właśnie przeszła na emeryturę. Usługi w zakładzie rozszerzono wtedy o filmowanie. Na początku zajmował się tym pan Adam, ale gdy śluby zaczęły się nakładać na sesje egzaminacyjne, za obiektywem kamery stanęła jego ciężarna żona, która przypuszcza, że właśnie wtedy jej córeczka Paulina połknęła bakcyla fotografii.

Swoje pierwsze zdjęcia Paulinka robiła już w wieku 7 lat. Do mamy dołączyła zaraz po liceum, kręcąc filmy. Już wtedy postanowiła, że będzie to dobry sposób na dorabianie sobie do studiów. – Przez całe życie starałam się tłumaczyć córce, że fotografia to nie jest zawód, który gwarantuje dobrą przyszłość. Utrzymanie zakładu w momencie gdy istnieje wciąż rosnąca szara strefa jest bardzo trudne. Chciałam, by skończyła dobre studia i poszła w innym kierunku, ale ona jest osobą, której niczego nie można narzucić – mówi mama.

Absolwentka ekonomii dobre studia skończyła, ale postanowiła robić to, co przynosi jej najwięcej satysfakcji. – Często oglądałam filmy zmontowane przez pracowników mamy i zawsze je krytykowałam. W końcu postanowiłam im udowodnić, że można to robić lepiej i bardziej na czasie. Nie znałam oprogramowania, nie miałam żadnych podstaw, ale byłam tak uparta, że usiadłam do komputera i w końcu udało mi się zrobić lepszy film, niż ten, który krytykowałam – mówi Paulina.

Dziś jest na dobrej drodze do przejęcia całej działki związanej z filmowaniem. Napisała projekt i stara się o jego dofinansowanie z Unii Europejskiej, co pozwoli jej na otwarcie własnej działalności. Ze współpracy z mamą nie zamierza rezygnować i tak jak ona, swoją pasją zaczyna zarażać najbliższych. Jej narzeczony Kamil, który studiuje w Krakowie informatykę, już deklaruje, że będzie pomagać w obsłudze profesjonalnego drona, do którego potrzebna jest licencja pilota. Być może dołączy kiedyś do dużej fotograficznej rodziny, w której od 21 lat jest też młodszy brat pani Ewy – Adam.

Migawki z życia fotografa

Pieniądze na sprzęt, który stanął w zakładzie w Wodzisławiu Gawędowie pożyczyli od swojego kolegi. Sto dolarów wystarczyło na kilka pojedynczych lamp błyskowych, z których palniki po rozmontowaniu zostały osadzone na jedną płytkę wmontowaną w kuchenną miskę, wyściełaną aluminiową folią. Dopiero po przeprowadzce do Pszowa, za sprawą przyznanych kredytów, pojawiła się pierwsza maszyna przeciągowa wykonująca zdjęcia dużego formatu oraz urządzenie do naświetlania zdjęć. – Były czasy, kiedy w jedną sobotę miałam 12 studyjnych sesji ślubnych, więc przyjmowałam nowożeńców w zakładzie co 45 minut – mówi pani Ewa, która w 2005 r. przeniosła się do nowej siedziby firmy przy tej samej ulicy w Pszowie.

Dziś studio zastępują plenery, dzięki czemu fotografowie towarzyszą małżonkom w ich ślubnych sesjach, które odbywają się w Polsce i na terenie całej Europy, ale najbardziej ekstremalną sesję pani Ewa przeżyła w Tatrach. – Młoda para – Justyna i Artur zapowiedziała nam, że opracowała taki lajtowy szlak Doliną Gąsiennicową pod Świnicę. Chętnie na to przystałam, bo chodzenie po górach to moja druga pasja od czasów szkolnych. Przeciągnęli nas z całym sprzętem 13 kilometrów szczytami Tatr. Towarzyszyła nam mgła, cały czas padał deszcz i było naprawdę ślisko, ale zdjęcia wyszły piękne – opowiada pani Gawęda.

Równie ekstremalne okazały się realizowane przez wiele lat zlecenia dla okolicznych kopalń. Kiedy zdarzył się wypadek, pani Ewa dokumentowała go na zdjęciach, które trafiały potem do Urzędu Górniczego. – Musiałam przejść wszystkie kursy BHP, uprawniające mnie do zjazdu na dół i mieć atestowany sprzęt. To była zawsze trudna praca. Pamiętam takie zdarzenie, w którym górnik zasłabł na torach i przejechała po nim kolejka. Było ciemno, więc dopiero wywołując zdjęcia zobaczyłam jak makabryczny był ten wypadek – tłumaczy pani Gawęda. Do widoku zwłok przywykła już wcześniej, bo na Śląsku tradycyjnie zamawiało się fotografa podczas pogrzebów, a zdjęcia wokół trumny ze zmarłym nie należały do rzadkości.

Ciekawą przygodę przeżyła pani Ewa, gdy Mszana zleciła jej zrobienie zdjęć całej gminy z lotu ptaka. – Wynajęliśmy w Gotartowicach samolot, z którego usunięto boczne drzwi i robiłam zdjęcia przypięta pasami. Myślałam, że mi głowę urwie, ale lęku przestrzeni nie mam – tłumaczy. Mocne nerwy przydają się też podczas dożynek w Kornowacu, kiedy pani Ewa wchodzi z aparatem na wóz strażacki, albo na wieżach kościołów. Ten w Syryni ma szczęście, bo od lat życie parafii i jej historia jest przez panią Gawędę dokumentowana. W 2015 r., z okazji jubileuszu 90-lecia Kościoła pw. św. Antoniego, razem ze swoimi pracownikami przygotowała wystawę fotograficzną archiwalnych i współczesnych fotografii, które wzbogaciły parafialne kroniki. Co roku mocno angażuje się w Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy i liczne akcje charytatywne, ale największe wyzwanie przed zakładem Foto Gawęda to ślub, który Paulina i Kamil planują w sierpniu przyszłego roku. Obie panie obiecują, że mimo napiętych terminów sesji, zrobią sobie z tej okazji jeden dzień wolnego. Zdjęciami zajmie się Janusz Ballarin, jest więc szansa, że pani Ewa, zamiast za obiektywem, znajdzie się w końcu w jego oku.

Katarzyna Gruchot

  • Numer: 23 (864)
  • Data wydania: 06.06.17
Czytaj e-gazetę