Niedziela, 17 listopada 2024

imieniny: Grzegorza, Salomei, Elżbiety

RSS

Walentynki: Taka miłość nie rdzewieje

14.02.2014 09:26 | 0 komentarzy | OK

Od wielu lat z powodzeniem dzielą życie prywatne i zawodowe, a tym razem podzielili się z nami historią swoich związków. Każdy z osobna odpowiadał na pytania dotyczące pierwszego spotkania, ślubu, zalet i wad partnera, sposobu na rozwiązywanie konfliktów i sprawiania sobie miłych niespodzianek. Opowieści wysłuchała i spisała Katarzyna Gruchot

Walentynki: Taka miłość nie rdzewieje
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Krystyna i Alfred Chrobakowie (piekarze)
50 lat stażu małżeńskiego

ONA:
Poznaliśmy się na zabawie, na którą jego kolega zaprosił moją młodszą siostrę, więc zaproponowali byśmy poszli w czwórkę. Od razu spodobał mi się ten chłopak, który dla mnie był ideałem. Nie przypominał swoich rówieśników. Był dojrzały, grzeczny, uczynny, choć dosyć zazdrosny. Wiedział, że chodzę na kurs szycia, więc na moje osiemnaste urodziny wydał całą swoją wypłatę i kupił mi maszynę do szycia. Bardzo mnie tym ujął. Do dziś, gdyby nie mój rozsądek, kupowałby mi wszystko co tylko bym chciała.

W 1964 roku Alfred miał 19 lat, ja 4 marca kończyłam osiemnastkę, a 28 marca braliśmy ślub. Kiedy poszliśmy dać na zapowiedzi, ksiądz nas zapytał: to wy dzieci musicie? A my odpowiedzieliśmy, że nie musimy, ale chcemy, bo Alfred ma powołanie do wojska i boi się mnie zostawić. Nie miałam własnych pieniędzy, więc do ołtarza szłam w pożyczonej sukience i welonie. Narzeczony, który już wtedy pracował, kupił mi w Bielsku białe szpilki i choć to podobno źle wróży, nam nie zaszkodziło w szczęśliwym życiu.

Zalet to mój mąż ma bardzo dużo. Jest rodzinny, uczynny, nikomu nie potrafi odmówić i wszyscy wiedzą, że zawsze można na niego liczyć. Jest też cudownym dziadkiem, ale denerwuje mnie to, że on ma zawsze czas. Gdyby nie ja, to byśmy się wszędzie spóźniali. Całe życie muszę go gonić.

Kłócimy się zawsze w samochodzie, bo on za szybko jeździ, a poza tym nie redukuje biegów przed zakrętem, a ja na tym siedzeniu dla pasażera cały czas muszę hamować. Nieraz mnie straszy, że mnie wysadzi. W domu, jak mi coś nie pasuje, to z siebie wyrzucam i już jest po kłótni.

Mąż byłby zachwycony, gdybym mu zafundowała wycieczkę do Australii. Mamy tam koleżankę, która nas zawsze zaprasza, ale mnie ta długa podróż przeraża, więc musiałby jechać sam.

Ja już nie mam wielkich marzeń. Cieszę się, że mam zdrowe dzieci i wnuki, ale jakby tak mąż w końcu rzucił palenie, to by było coś!

ON:
Mój kolega umówił się z dziewczyną na zabawę. Okazało się, że ona ma siostrę, więc poszliśmy w czwórkę. Nie miałem możliwości, żeby się jej dobrze przyjrzeć bo było bardzo ciemno, więc co chwilę przyświecałem sobie zapalniczką, żeby sprawdzić czy ładna. Podobała mi się ta drobna dziewczynka, która, jak na swój wiek, była bardzo dorosła. Nie miała jeszcze 17 lat a opiekowała się ośmiorgiem rodzeństwa. Była bardzo skromna i zaradna więc jeździłem do niej na te zolyty.

Ślub cywilny braliśmy w sobotę, a kościelny w poniedziałek wielkanocny w kościele św. Mikołaja. Wiózł nas mój kolega warszawą. Wesele mieliśmy skromne, w domu żony w Miedoni, bo nie było nas stać na żaden lokal.

Moja żona jest bardzo skromna i oszczędna, dwa razy zastanowi się zanim na coś wyda. Potrafi być tolerancyjna, ale za często zwraca mi uwagę, szczególnie jak jedziemy samochodem. Jest na tym punkcie przewrażliwiona, uważa że źle prowadzę. Jak jedzie z kimś obcym to się tak nie denerwuje.

Najwięcej nerwów tracimy podczas wspólnej jazdy. Jak już się kłócimy to krótko, bo ja jej zawsze ustępuję.

Gdybym miał pieniądze to kupiłbym  żonie wycieczkę do Australii. Wiem, że ucieszyłaby się też z kwiatów. Lubi je ode mnie dostawać.

Żona sprawiłaby mi prawdziwą przyjemność, jakby mnie przestała prześladować z tym paleniem papierosów. Jak tylko poczuje dym to się denerwuje. Mogłaby mi już odpuścić.


Weronika i Tadeusz Ziętkowie (właściciele magla)
46 lat stażu małżeńskiego


ONA:
Wszystko zaczęło się od rybek akwariowych, które hodował mój młodszy brat.  Okazało się, że takie samo hobby ma Tadeusz, który przychodził do naszej kamienicy w odwiedziny do brata. Z powodu tych rybek często nas odwiedzał i zaczęliśmy sympatyzować. Na poważnie zrobiło się przed jego wyjazdem na dwa lata do wojska. Wtedy obiecaliśmy sobie, że będziemy na siebie czekać. Przesyłał piękne listy, które trzymam do tej pory, i pocztówki muzyczne. Dostawałam np. „Kormorany” Szczepanika z nagranym jego głosem. Tym mnie ujął.

Ślub braliśmy 24 lutego 1968 roku. A wiózł nas do niego sąsiad męża trabantem. Pamiętam, że w kościele było mi bardzo zimno. Miałam na sobie długą białą sukienkę, która miała wprawdzie długie rękawy, ale była cieniusieńka. Uszyła mi ją koleżanka, z którą kończyłam szkołę krawiecką. Zresztą nie ja jedna tak zmarzłam. Córka mojego szwagra, która niosła mój długi welon, też miała na sobie tylko różową sukieneczkę z falbankami i z zimna zesztywniała.

Mój mąż oprócz wad ma same zalety. Przede wszystkim zajmuje się kuchnią. Gotuje, piecze, zmywa, obsługuje sprzęt, którego nazw nawet nie znam, a ja co najwyżej mogę zrobić herbatę. Przygotowuje menu na wszystkie rodzinne uroczystości i święta. Bywa jednak bardzo uparty.

Los nas doświadczył poważnymi chorobami, wobec których wszystkie inne sprawy wydają się mało ważne, dlatego rzadko się kłócimy, po prostu nie warto.

Największym szczęściem byłoby dla mojego męża zdrowie, ale tego mu dać nie mogę. Myślę więc, że oprócz nowego samochodu, najbardziej by go cieszyła zgoda w domu.

Ja byłabym zadowolona, gdyby mój mąż był mniej zmierzły. Poza tym mogłoby zostać tak jak jest.

ON:
Przyszłą żonę poznałem po sąsiedzku. Mieszkała w budynku na Browarnej, na tym samym piętrze co mój brat i często mijaliśmy się na klatce schodowej. Bardzo podobała mi się ta młoda dziewczyna, która wiązała włosy w koński ogon, więc odwiedzałem brata jak najczęściej. W końcu zagadnąłem coś do niej i tak się zaczęło. Przed moim wyjazdem do wojska obiecaliśmy sobie, że będziemy na siebie czekać. Obietnicy dotrzymaliśmy i od tej pory już się nie rozstajemy.

Wesele mieliśmy skromne, w domu u teściów i w gronie najbliższej rodziny. Byliśmy wtedy w żałobie po babci żony, więc żadnych tańców nie było. Ślub cywilny odbył się dwa dni przed kościelnym, a udzielał nam go ówczesny kierownik USC Paprotny w Prezydium Rady Narodowej. Pamiętam, że buty do ślubu zrobił mi mój ojciec, który był szewcem i miał swój zakład w Kuźni Raciborskiej.

Moja żona jest dla mnie wciąż bardzo atrakcyjna. Poza tym zawsze mnie wspiera i w każdym momencie życia mogłem i nadal mogę na nią liczyć. Lubi jednak dominować, co nie zawsze mi odpowiada.

Czasem mamy różnice zdań, ale do wielkich kłótni raczej nie dochodzi. Z wiekiem zaczęliśmy sobie ustępować bo doszliśmy do wniosku, że nie warto tracić energii na sprzeczki.

Myślę, że żona byłaby szczęśliwa, gdybym jeszcze trochę pożył.

A i ja oczekiwałbym od żony tego samego bo dobrze nam jest razem.


Krystyna i Ekard Matuszkowie (fryzjerzy)
47 lat stażu małżeńskiego

ONA:
Pierwszy raz spotkaliśmy się u mojego przyszłego męża w domu. Poszłam tam z mamą żeby mi obciął włosy. Trwało to podejrzanie długo, a jak w końcu zobaczyłam się w lusterku to płakałam całą noc. Nie miałam do niego żalu, tylko nie mogłam się przyzwyczaić do tej nowej fryzury. Ale tak naprawdę poczułam się wyjątkowo dopiero wtedy, gdy dostałam od niego pierwszą kartkę z wojska. Byłam wtedy taką młodą dziewczyną, a już miałam kogoś kto za mną tęskni i o mnie cały czas myśli. To było bardzo miłe uczucie.

Ślub wzięliśmy 20 marca 1967 roku w drugi dzień świąt wielkanocnych. Kiedy już wszystko było gotowe i mieliśmy wychodzić do kościoła okazało się, że moja znajoma zapomniała odebrać z kwiaciarni bukiet ślubny. Chwyciłam jakieś plastikowe róże, które stały w wazonie mamy i pobiegłam. Miałam nadzieję, że inni uznają, że to taka nowa moda, bo obie z mamą jako Włoszki zawsze ubierałyśmy się trochę inaczej niż reszta, więc we wsi nikogo to chyba nie zaskoczyło. W końcu prawdziwy bukiet się odnalazł i dostarczono mi go do kościoła.  

Mój mąż jest bardzo pracowity, ale traktuję to jako zaletę a nie wadę. Złych cech w nim nim widzę. Na plus mogę zapisać jeszcze to, że przez całe życie świetnie dogadywał się z moją mamą, z którą razem mieszkaliśmy, co w przypadku teściowych i zięciów jest chyba wyjątkiem.

Mam włoski temperament więc jak mnie coś złości to lubię to z siebie od razu wyrzucić i potem jest mi lepiej. Pokłócimy się i od razu o wszystkim zapominamy. Nigdy nie ma cichych dni.

Największą radość sprawiłabym mężowi, gdybyśmy mogli jeszcze gdzieś wspólnie wyjechać. Ja też marzę o takich wakacjach.

ON:
Jako pierwszy w Lubomi kupiłem sobie telewizor Belweder i zapraszałem moją sąsiadkę, panią Olgę na włoskie filmy. Ponieważ podobała mi się bardzo jej córka, wiele razy proponowałem by zabrała ją ze sobą. W końcu Krystyna przyszła razem z mamą, żeby obciąć włosy. Posadziłem ją na krześle i trzymałem tak długo jak się tylko dało. W końcu włosy były już tak krótkie, że nie było już czego obcinać i musiałem ją puścić do domu. Podobno przepłakała całą noc, ale mnie podobała się w każdej fryzurze. To była miłość od pierwszego wejrzenia.

Największym stresem jaki przeżyłem podczas ślubu było zrobienie przyszłej żonie fryzury. Zjawiłem się u niej rano, żeby ściągnąć wałki, nakręcone jeszcze wieczorem, i okazało się, że włosy są jeszcze wilgotne. W końcu jakoś sobie z tym problemem poradziłem i oboje byliśmy zadowoleni. Zobaczyłem żonę w sukni i upiętym welonie przed ślubem i chcę zdementować plotkę, że to źle wróży na przyszłość. Jesteśmy razem już 47 lat.

Żona wspaniale gotuje. Wszyscy nasi znajomi i przyjaciele przychodzą do naszego domu, by popróbować specjałów prawdziwej włoskiej kuchni. Jest też bardzo wymagająca, jeśli chodzi o  porządek i często nas z tego powodu strofuje. Chyba przesadza z ta czystością.

Kłótnie są zazwyczaj pięciominutowe. Każdy powie co mu na sercu leży i wraca do swoich obowiązków. Do wzajemnych pretensji nigdy nie wracamy.

Żona byłaby zachwycona, gdybyśmy mogli znowu pojechać do Włoch, ja też marzę o tym, żeby pojechać do Rzymu na beatyfikację Jana Pawła II. To byłaby wspaniała przygoda.


Krystyna i Janusz Lochowie (działacze ZERiI)
42 lat stażu małżeńskiego

ONA:

Poznaliśmy się na wczasach w Szklarskiej Porębie w maju 1968 roku. Mieszkaliśmy w tym samym domu wczasowym „Odrodzenie”. Od razu spodobał mi się ten niezwykle przystojny chłopak, któremu towarzyszyła jednak dziewczyna. Tak dobrze nam się razem rozmawiało i bawiło, że koleżanka szybko poszła w zapomnienie. Myślałam, że ta znajomość nie ma szansy na przetrwanie bo dzieliła nas duża odległość. On jednak nie odpuszczał i pisał piękne listy. Wstyd się przyznać,  ale na początku odpowiadała na nie moja siostra, czego mąż nigdy nie mógł mi wybaczyć.

Ślub braliśmy 1 lutego 1972 roku. To był wtorek, co dla mojego męża było nie do pojęcia, ale tylko w tym dniu była wolna sala w „Jubilatce” w Oborze, gdzie mieliśmy wesele. Przygotowywaliśmy się do tej ceremonii w mieszkaniu, które wynajmowaliśmy już przed ślubem na osiedlu Obora. Ja miałam na sobie długą białą suknię z koronki i długi welon. Janusz, co pamiętam do dziś, wystąpił w niebieskim garniturze.

Mąż jest bardzo rodzinny i ma dobre serce. Przez 42 lata naszego małżeństwa zawsze gotował i opiekował się dziećmi. Na mojej głowie było kupienie po drodze z pracy chleba, a i o tym zapominałam. Z wiekiem stał się jednak bardziej nerwowy. Muszę uważać co mu powiem i jak na niego spojrzę.

Kłócimy się teraz częściej niż wcześniej, a wszystko za sprawą związku emerytów i rencistów. Często mamy inne pomysły i albo on torpeduje moje albo ja jego.

Gdybym chciała sprawić mężowi radość, zabrałabym go do Zakopanego. On uwielbia to miasto i mógłby tam siedzieć cały czas.

Mnie się marzy, żeby choć raz mój mąż bez dąsania się i kłótni pojechał ze mną na wczasy pobytowe, na których będziemy leżeć i odpoczywać.

ON:
Spotkaliśmy się w ośrodku wypoczynkowym w Szklarskiej Porębie. Nie wiem co takiego w sobie miała, że zwróciłem na nią uwagę. Miałem wtedy dziewczynę, ale zabrakło dla niej miejsca i zakwaterowali ją w Bierutowicach. No to od razu miałem bliżej do Krysi. Nosiła krótkie włosy i cały czas chodziła w spodniach, co mnie denerwowało, bo podobały mi się bardziej zwiewne sukienki, ale to była taka wieczna turystka. Chodziliśmy na długie spacery i wspaniale się z nią rozmawiało. Czułem jakbyśmy się znali od lat.

Do dziś nie rozumiem dlaczego ten ślub musiał być we wtorek. W moich stronach to nie do pomyślenia. W USC udzielał nam go Adam Krawczyk, który trafił potem do naszego koła Centrum. Mówiłem mu,że jak nas związał, to się musi z nami męczyć. Pamiętam też nauki przedślubne u ks. Jędrychowskiego, przed którymi, dla otuchy, wypiłem sobie setkę wódki w barze „Irena”. Ksiądz mnie spytał: kurzysz? – kurzę. A kielicha wypijesz? Wypiję. I po tej spowiedzi mnie wypuścił.

Moja żona ma wiele zalet. Przede wszystkim jest bardzo przebojowa i zdecydowana. Jej największą wadą jest za to upór, upór i jeszcze raz upór. I nigdy się nie przyzna, że nie ma racji.

Nie mamy zbyt ugodowych charakterów, więc kłótnie kończą się zazwyczaj obrażaniem się. Nawet jak się godzimy to i tak każdy pozostaje przy własnym zdaniu.

Największą radość to ja bym sprawił mojej żonie, gdybym się z nią we wszystkim zgadzał.

Ja też byłbym szczęśliwy gdyby od czasu do czasu przyznała, że to ja mam rację.