U Prusickich na okrągło motoryzacja [reportaż]
Andrzeja Prusickiego poznałam dziesięć lat temu, gdy kupiłam swój pierwszy samochód i potrzebowałam do niego opon. Pamiętam, że bez zastanowienia wybrałam polskie Kormorany i pamiętam uśmiech pana Andrzeja, gdy dowiedział się, że mój wybór spowodowany jest wyłącznie sentymentem, jakim darzę piosenkę Szczepanika.
Po latach okazuje się, że nie jestem jedyną klientką o dość dziwnych upodobaniach. Jest nas mnóstwo, ale, co warto podkreślić, nie dotyczy to tylko kobiet. U Prusickiego niczemu się więc nie dziwią. Niektóre pomysły kwitują po prostu uśmiechem, podobnie jak wiele mitów, nie tylko tych motoryzacyjnych.
Mit pierwszy: nigdy nie wierz kobiecie
Motoryzacja interesowała pana Andrzeja od zawsze, ale przez wiele lat pozostawała jedynie w sferze jego zainteresowań pozazawodowych. Kiedy nadarzyła się okazja by zacząć współpracę z serwisem Schmidta, z dnia na dzień zaczął łączyć pracę na kopalni z zajęciem, które dawało mu dużo większą satysfakcję. W końcu przyszedł czas na rozwinięcie skrzydeł i rozpoczęcie własnej działalności. – To był rok 1996. Nadarzyła się okazja wynajęcia pomieszczenia przy ul. Rybnickiej i z niej skorzystaliśmy. Zaczęliśmy od opon i do dziś jest to główna dziedzina działalności naszej firmy – mówi Piotr Prusicki a jego ojciec dodaje: – Ze mną było trochę tak jak z tym facetem w reklamie, który postanawia wyjść ze swojej szufladki na zewnątrz. Zaryzykowałem, bo w Raciborzu było już wtedy 14 warsztatów, ale warto było. Kontakt z ludźmi sprawia mi ogromną przyjemność.
Przez wiele lat prowadzenia firmy, Prusiccy byli świadkami wielu zabawnych historii z udziałem swoich klientów. – Pewna pani schowała sobie w doniczce śruby do kół i w momencie największego obciążenia, gdy mieliśmy kolejkę na trzydzieści samochodów, blokowała nam stanowisko wydzwaniając do rodziny, która w tym czasie przeszukiwała dom – opowiada ze śmiechem pan Andrzej. – Z kolei inna pani przyniosła nam kołpaki, na które chciała założyć opony. Mieli ubaw szczególnie chłopcy z serwisu – dodaje pan Piotr. Obaj panowie zgodnie jednak twierdzą, że to nie kobiety, ale mężczyźni mają najwięcej wpadek. – Różnica jest jednak taka, że panie potrafią przyznać się do swojej niewiedzy i skwitować ją śmiechem, a panowie są zawsze przekonani, że mają rację – mówi pan Andrzej i daje od razu przykład: – Jak przyjedzie facet z uszkodzoną oponą lub felgą to od razu będzie szukał winnego poza sobą. Okaże się, że to musiała być pewnie żona albo córka, bo jemu takie rzeczy się nie zdarzają – podsumowuje. Takie tłumaczenia szczególnie denerwują panią Anię, która pracuje w motoryzacji od lat i doskonale wie jak to bywa w praktyce. – Córka pracuje ze mną od początku firmy i ma duże doświadczenie, ale zdarzały nam się wiele razy takie sytuacje, że klient, któremu coś doradziła przychodził potem do mnie sprawdzić czy na pewno się nie myli. W końcu Ania nie wytrzymała i powiedziała stop. Od tej pory, jeśli ktoś mnie pyta o opinię to mu odpowiadam: jeżeli Ania tak powiedziała to tak ma być – kwituje pan Andrzej i dodaje, że panowie tę sytuację zaakceptowali i coraz częściej przychodzą po poradę właśnie do niej. Czasy się zmieniają i dziś coraz mniej osób wstydzi się przyznać, że nie potrafi wymienić sobie opony albo naładować akumulatora. – Takich telefonów z prośbą o pomoc mamy bardzo dużo. Teraz prosta wymiana żarówki wymaga nieraz serwisu – podsumowuje pan Piotr. W szczycie sezonu wymiany opon u Prusickich obsługuje się ponad 100 aut w ciągu dnia. Padł też rekord czasowy wymiany kompletu opon. – To trwało 7,5 minuty wraz ze skasowaniem pieniędzy za usługę – opowiada pan Andrzej.
Mit drugi: mężczyzna jest najlepszym kierowcą
Pierwszym samochodem pana Andrzeja był maluch. – Pamiętam, że w 1990 roku wybraliśmy się nim na Zachód. To była niezła wyprawa. Pokonaliśmy 750 km w 15 godzin. Tłumaczyłem żonie, że moglibyśmy jechać szybciej, gdyby nie ograniczenia na autostradzie – opowiada ze śmiechem. Przy fiacie 126p wszystko potrafił zrobić sam, bo już kurs na prawo jazdy uczył jak rozebrać go na części. Poza tym był na tyle prosty, że nie trzeba było być mechanikiem, żeby poradzić sobie z każdą usterką. Dziś przy wyborze samochodu pan Andrzej kieruje się przede wszystkim jego niezawodnością. – Wygląd nie jest dla mnie ważny, natomiast muszę się w samochodzie dobrze czuć – tłumaczy, a pan Piotr wtrąca, że ojciec wybierze każdy niezawodny samochód, pod warunkiem, że to będzie toyota. – 12 lat nią jeżdżę i nic się do tej pory nie zepsuło – mówi na usprawiedliwienie pan Andrzej. Jego syn lubi się za kółkiem relaksować, nic więc dziwnego, że stawia na komfort. – Miałem już wiele marek samochodów i do żadnej nie jestem jakoś szczególnie przywiązany. Odkąd mam dziecko muszę patrzeć na to, by samochód był wygodny dla całej rodziny – tłumaczy pan Piotr. Obaj panowie lubią poszaleć kilka razy w roku na torach. – Dzięki temu, że handlujemy oponami, producenci zapraszają nas do przetestowania swoich najnowszych produktów na torach testowych. Mamy wtedy zajęcia z zawodowymi kierowcami, nierzadko rajdowymi i sprawdzamy różne rodzaje opon w różnych warunkach przyczepności – opowiada pan Piotr, który miał okazję poszaleć na torach włoskich i polskich. – Tam dopiero można się przekonać o tym jakim jest się cieniutkim kierowcą – mówi pan Andrzej. – Gdyby na tor, na którym symuluje się różne nawierzchnie, wpuścić tych wszystkich drogowych szaleńców, to szybko przekonaliby się, że są bardzo słabi – dodaje. Ci, którzy uważają się za najlepszych kierowców popełniają mnóstwo bęłdów. – Już przy wsiadaniu do samochodu z przyzwyczajenia przyjmują niewłaściwą pozycję odchylając fotel wygodnie do tyłu, a to podstawowy błąd. Najgorsze jest jednak to, że panowie są przekonani o swojej nieomylności. Mnie te wyjazdy przynajmniej nauczyły pokory na drodze – opowiada pan Andrzej.
Mit trzeci: Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach
Pan Piotr pomagał tacie już w podstawówce. – Przychodziłem z ciekawości. To było niesamowite, że mamy własną firmę, na dodatek związaną z motoryzacją. Niewielu kolegów w klasie mogło się czymś takim pochwalić – mówi ze śmiechem. Zaczynał od sprzątania i układania opon w magazynie. Potem od mechaników zaczął się uczyć ich montażu. Zanim jednak razem z ojcem zaczął prowadzić rodzinną firmę, skończył Akademię Wychowania Fizycznego w Katowicach. – Nie żałuję tej decyzji, bo ludzie po AWF-ie dobrze sprawdzają się w biznesie. Jesteśmy odporni na porażki i potrafimy walczyć. Sport uczy też systematyczności – tłumaczy pan Piotr, który o oponach wie dziś wszystko. – Ojciec zawsze był dla nas cierpliwym nauczycielem. Nie jest wybuchowy i potrafi wybaczać pomyłki, dlatego rzadko dochodzi w pracy do jakichś kłótni – tłumaczy. U Prusickich życie zawodowe w naturalny sposób przenika się jednak z rodzinnym, bo w sprawy firmy zaangażowana jest cała rodzina. – Moja żona Waltrauda prowadzi nam księgowość, córka Ania zaczęła pracować jak byliśmy jeszcze na Rybnickiej, druga córka Małgorzata wprawdzie nie pracuje z nami, ale po pracy sprząta w firmie, więc też ma tu swój wkład, a Piotrek jest moją prawą ręką – wylicza pan Andrzej dodając, że trudno jest oddzielić sprawy prywatne od zawodowych. – Taką orędowniczką oddzielania tych dwóch światów jest moja siostra Ania, która wciąż nam zwraca uwagę, że nie powinniśmy w domu rozmawiać o pracy – mówi ze śmiechem pan Piotr, który powoli w motoryzację wprowadza syna Dominika.
Największym wyzwaniem dla rodziny była budowa nowej siedziby przy ul. Głubczyckiej. Pan Andrzej rozkłada przede mną albumy i już po chwili oglądamy krok po kroku wszystkie etapy tego niezwykłego przedsięwzięcia. – Całe gospodarstwo czyli dom, chlew i stodoła pochodzi z 1908 roku. Dom został przebudowany, resztę trzeba było zbudować od nowa – mówi pan Andrzej. Przy budowie pracowali wszyscy, łącznie z kobietami, które nosiły cegły, co dokumentują zdjęcia. – Jestem dumny z tego, że wszystkie dzieci skończyły studia, ale zostały z nami. Od samego początku pomagały w budowaniu tej firmy i teraz doceniają to co mamy – mówi pan Andrzej. – Przyjeżdżają nieraz moi znajomi i opowiadają, że jedne dzieci zostały za granicą, inne robią karierę w Warszawie, a ja mogę z satysfakcją powiedzieć: moje dzieci są z nami. Tego się nie kupi za żadne pieniądze. I to jest największy sukces, jaki w życiu osiągnąłem – dodaje wzruszony pan Prusicki.
Tekst Katarzyna Gruchot
zdjęcia Jerzy Oślizły