Sobota, 16 listopada 2024

imieniny: Edmunda, Marii, Gertrudy

RSS

Miodowe lata Barbary i Martyna Grabowskich [reportaż]

01.11.2013 12:21 | 0 komentarzy | OK

Pamiętam swoje pierwsze spotkanie z pszczołami w pasiece dziadka. Jedna z nich zaplątuje się w moje włosy i zostawia mi żądło w głowie. Ze spuchniętą buzią ląduję na pogotowiu i od tej pory wiem, że muszę unikać wszystkich bzyczących owadów.

Miodowe lata Barbary i Martyna Grabowskich [reportaż]
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Zrobienie reportażu o pracy pszczelarzy jest więc dla mnie prawdziwym wyzwaniem. Umawiam się na spotkanie mając nadzieję, że w październiku roje w ulach spowite są już zimowym letargiem, więc nic mi nie grozi. Do Pasieki św. Ambrożego w Pawłowie trafiamy jednak w samym środku babiego lata. W ogrodzie witają nas właściciele i pszczoły spragnione ostatnich promieni słońca.

Gabinet figur woskowych

Pan Martyn prowadzi nas do wybudowanej przy pasiece pracowni. – Czy tam są pszczoły? – pytam nieśmiało, a on patrzy na mnie z niedowierzaniem: – No chyba się pani pszczół nie boi? One naprawdę są nieszkodliwe. Mnie kiedyś piętnaście użądliło naraz i żyję – opowiada – a ja tymczasem obserwuję otoczenie. Do pracy przygotowałam się jak na wojnę: ubranie w maskujących kolorach ziemi, skórzane oficerki i włosy związane w koński ogon. Oczywiście żadnych perfum, które mogłyby przyciągnąć owady. Tylko czy to wystarczy?

Wchodzimy do środka a na ścianie... pszczoły. Wielkie, duże, średnie i małe. Na szczęście namalowane. Oprócz nich obrazki wykonane z wosku: patron pszczelarzy – święty Ambroży, Matka Boska z Dzieciątkiem i podkowy z końmi. – Te wszystkie odlewy robimy sami za pomocą odpowiednich silikonowych form – mówi pan Grabowski i dodaje, że produkują też różnego rodzaju świece. Podziwiam kolorystykę naturalnego wosku od jasnej, przez miodową aż po brązową. – Z topiarki słonecznej uzyskuje się najjaśniejszy wosk, a z parowej ten ciemniejszy. Czasem o jego zabarwieniu decyduje pyłek pszczeli – tłumaczy pszczelarz.

Pod ścianą stoi kilkadziesiąt drewnianych ramek pszczelich, które pan Martyn – z zawodu stolarz – robi sam. Każda z nich ma przewleczony w poprzek drut, który jest potrzebny przy montowaniu w środku specjalnego szablonu z wytłoczonymi kształtami komórek plastra pszczelego. Węza – bo o niej właśnie mowa – zrobiona jest z wosku i osadzona w ramce poprzez wtopienie jej w drut. – Na niej pszczoły zaczynają budować z obu stron komórki a matka zaczerwia – tłumaczy pszczelarz. – Gotową węzę kupujemy w sklepie pszczelarskim, w którym w rozliczeniu zostawiamy wosk – dodaje. Takich ramek w tym roku pszczelarz zrobił 700. Zauważam, że niektóre ramki są z jasnego drewna, a inne poczerniałe. – Te, które z miodem wracają do pracowni można jeszcze wykorzystać odpowiednio je zabezpieczając – tłumaczy pan Grabowski. – Żeby uniknąć chorób pszczół musimy dbać o odpowiednią higienę prowadzenia pasieki. Systematycznie trzeba dezynfekować ule i sprzęt pasieczny. Ja to robię poprzez opalanie – dodaje i pokazuje nam mikroskop, przez który możemy sobie dokładnie obejrzeć największe zagrożenie dla pszczół. Włochate czarne zwierzątko to samica roztocza wywołującego chorobę zwaną warrozą. Pasożyt żywi się hemolimfą zaatakowanych owadów, które bez pomocy człowieka umierają. Mimo wielu prób nie udaje się mojemu koledze zrobić zdjęcia osobnikowi ukrytemu za szybą.

Pracownia pełna pomysłów

W ostatnim pomieszczeniu pracowni przyglądamy się pasiece przez olbrzymie okna. – Zrobiliśmy je właśnie po to, żeby wycieczki z dziećmi, które często nas odwiedzają, mogły bezpiecznie oglądać pszczoły – mówi pan Martyn. Sto pszczelich rodzin otaczają, niczym w dolinie, drzewa, dzięki czemu owady nie uciekają do sąsiadów. Pan Martyn prezentuje nam przy okazji swój racjonalizatorski pomysł, który wielokrotnie opisywał w czasopismach poświęconych pszczelarstwu. To spuszczane okna, przez które pszczoły, po przyniesieniu miodu, wracają do uli i nie trzeba ich wyłapywać. Owady sprawnie wracają do swoich domów, a ramki z miodem trafiają do maszyny przypominającej beczkę, zwanej miodarką. Urządzenie, które po uruchomieniu zaczyna wirować, powoduje, że miód, na zasadzie siły odśrodkowej, wydostaje się z ramek i trafia do odpływu. Specjalne sita wyłapują potem drobiny wosku, który go zanieczyszcza. Dopiero po wielokrotnej filtracji trafia on do tzw. odstojników, z których rozlewa się go do słoików. – Ten fabryczny odpływ nam nie wystarczał, bo zawsze gromadziło się na dole sporo miodu, więc mąż z synem zrobili z boku jeszcze jeden – mówi pani Barbara. Najmłodszy syn Grabowskich – Gabriel, absolwent mechanika, skonstruował też urządzenie do kremowania miodu rzepakowego, który jest koronnym produktem Pasieki św. Ambrożego.

Zaczarowany ogród

Pani Basia zabiera nas do ogrodu, gdzie serwuje kawę i kołacze. Zaproszone czują się też pszczoły, które zaczynają krążyć nad stołem. – Niech się pani nie boi. One nie do pani tylko do słodkiego lecą – uspokaja pani Grabowska i zaczynamy rozmawiać o miodzie. – Trzeba uważać na te kupne mieszanki miodów, które jakimś cudem zawsze pozostają w stanie ciekłym – ostrzega pszczelarka. Krystalizacja jest bowiem naturalnym procesem, który w nim po jakimś czasie zachodzi. Wyjątkiem jest miód rzepakowy, który krystalizuje od razu w całej masie. Miód potrzebuje wilgotności w granicach 60 – 80%. Nie powinien być wystawiany na promienie słoneczne i wysokie temperatury. W odpowiednich warunkach możemy go przechowywać nawet 3 lata.

Pan Martyn pokazuje nam zdjęcie swojego ojca Franciszka przed jego pierwszą pasieką. – Ojciec pierwsze trzy ule kupił w 1958 roku wyłącznie w celach zdrowotnych. Sprowadził tu pszczoły, bo ich żądła leczyły jego reumatyzm – opowiada. – Wie pani, z pszczołami jest tak, że nie można ich kupować zbyt blisko, bo do poprzedniego miejsca szybko wrócą. Potrafią zrobić oblot i przelecieć nawet 2, 3 kilometry – dodaje pan Grabowski, który pszczelarstwem zajmuje się zawodowo od 1996 roku. Pomaga mu trzech synów i żona, o której mówi, że jest prawdziwą pszczółką, bo bez jej ciężkiej pracy nie poradziłby sobie. Swój pierwszy kontakt z pasieką pamięta do dzisiaj. – Ojciec był w pracy, a pszczoły się wyroiły. Miałem wtedy kilka lat i postanowiłem mu pomóc. Zebrałem je do skrzynki, bo wcześniej widziałem jak on to robi. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy z ryzyka, ale wszystko dobrze poszło – wspomina. Dziś ma kilkadziesiąt lat doświadczenia i świadectwo rzeczoznawcy chorób pszczół, a Pasieka św. Ambrożego figuruje jako dział specjalny produkcji rolnej. – Pracownia, choć wyposażona na miarę naszych potrzeb, spełnia wszystkie wymogi weterynaryjne Unii Europejskiej. Oznacza to, że możemy nasz miód dostarczać do sklepów – tłumaczy pszczelarz.

Pani Basia oprowadza nas po ogrodzie i pokazuje zioła, które wzbogacają przygotowywany dla pszczół pokarm. Oglądamy też topiarkę słoneczną, z której w wysokiej temperaturze uzyskuje się wosk. Z ostatnich promieni słońca korzystają też pszczoły, które nie odstępują nas nawet na krok. – Ja to z nimi często rozmawiam – przyznaje pani Basia, której odgłos bzyczących owadów towarzyszy na co dzień. – Czy pszczoły przyzwyczają się do ludzi? – pytam widząc tę symbiozę człowieka z naturą, a Grabowscy zgodnie odpowiadają: – Jest raczej odwrotnie, to my przyzwyczajamy się do nich i trudno byłoby nam bez nich dziś żyć.

Tekst Katarzyna Gruchot
zdjęcia Jerzy Oślizły