Sobota, 16 listopada 2024

imieniny: Edmunda, Marii, Gertrudy

RSS

Rodzina Wyrobków wie jak udekorować sobie życie [reportaż]

13.09.2013 15:21 | 0 komentarzy | OK

Na spotkanie z panem Zygmuntem jedziemy wąską uliczką, na której mieści się tylko jeden samochód. Wkrótce kończy się asfalt i mam wrażenie, że cofamy się do innej epoki. Idealna cisza, pola kukurydzy a przy końcu szrutowej drogi dom naszych bohaterów, gdzie starożytność współgra z renesansem, współczesnością i pięknym ogrodem pani Marii.

Rodzina Wyrobków wie jak udekorować sobie życie [reportaż]
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Pasja zrodzona z przypadku

Po raz kolejny spotykam w Studziennej ludzi zadowolonych z życia. Nie narzekają na drogę, trudne czasy, kryzys. Są zadowoleni z tego co mają i z optymizmem patrzą w przyszłość. Pracę na własny rachunek rozpoczynali w 1989 roku. – Z wykształcenia jestem inżynierem mechanikiem. Pracowałem w Rafako, ZEW-ie, Kombinacie Budownictwa Ogólnego w Rybniku i Wodociągach – wspomina pan Zygmunt. – Mam dyplomy mistrzowskie z mechaniki pojazdowej,  ślusarstwa i ogólnobudowlany, ale produkcja sztukaterii to czysty przypadek – dodaje.

Rozmawiamy w biurze, które pełne jest gipsowych figurek, listewek, gzymsów, nawet stolik, przy którym siedzimy ma zamiast nóg antyczną kolumnę. Pan Wyrobek pokazuje nam prace swojej żony. To ręcznie wykonane rysunki rozet, ornamentów, fragmenty rzeźb, które na podstawie tych szkiców trzeba było uzupełnić przy renowacjach. – Ja mężowi tylko pomagałam – mówi skromnie pani Maria, która skończyła wydział techniki Uniwersytetu Śląskiego. Jestem pewna, że przypadkowi pomogły z kolei zdolności plastyczne, którymi obdarzona jest cała rodzina.

Żeby rozpocząć działalność potrzebne było jednak doświadczenie. – Nie było żadnej literatury w tej dziedzinie, więc posiłkowałem się wydawnictwami niemieckimi i rosyjskimi – mówi pan Zygmunt. Wiedzę teoretyczną można więc było jakoś zdobyć, ale z praktyką było gorzej. – Zgłosiłem się do kilku polskich firm, które zajmowały się wyrobem sztukaterii, ale jedne w ogóle nie chciały dzielić się swoją wiedzą, a inne za naukę jednej technologii życzyły sobie pieniędzy, które stanowiły równowartość malucha – wspomina pan Wyrobek. W końcu pomógł kolejny przypadek. Izba Gospodarcza w Opolu organizowała dla swoich członków praktyki w firmach niemieckich. – Trafiłem do zakładu sztukatorskiego Beltza w Bonn, gdzie terminowałem przez kilka lat w latach dziewięćdziesiątych, jeżdżąc tam na miesiąc lub dwa. To była rodzinna firma z tradycjami, która zajmowała się tym rzemiosłem od kilku pokoleń – relacjonuje. Do tej samej firmy trafił po latach jego syn, który od ubiegłego roku, gdy ojciec przeszedł na emeryturę, prowadzi rodzinny biznes. Pan Piotr skończył wydział budownictwa Politechniki Śląskiej w Katowicach, a potem podyplomowe studia z renowacji i konserwacji zabytków i dodatkowo w zakresie BHP. – Nieraz mi żal, że syn po dwóch fakultetach pracuje fizycznie na rusztowaniach, ale z drugiej strony czasy są takie, że szef musi wszystkiego sam dopilnować i za wszystko wziąć odpowiedzialność – podsumowuje pan Zygmunt, który w bezrobocie nie wierzy. – Wiele razy szukaliśmy pracowników. Zgłaszało się wielu, ale wytrzymywali dwa, trzy dni. Potem praca przestawała im się podobać, bo o ile sama produkcja sztukaterii nie jest skomplikowana, to jej montaż wymaga precyzji, a warunki bywają naprawdę trudne – mówi nasz bohater.

Pracownia pełna gipsu

Pan Zygmunt zaczyna pracę od wykonania modelu z gipsu, który oblewa dwuskładnikowym kauczukiem i w ten sposób powstaje forma. To najtrudniejsza część produkcji, bo wykonuje się ją ręcznie i jedna pomyłka niweczy nieraz wielogodzinną pracę. Do formy wlewa się zaczyn gipsowy, który po stężeniu i usunięciu nierówności stanowi gotowy produkt. Żeby zademonstrować nam jak to działa w praktyce, nasz bohater przygotowuje w wiaderku mieszankę gipsów z wodą. Na oko, bo po tylu latach doświadczenia żadne miarki nie są mu potrzebne. Zaczyn wlewa do kauczukowej formy i zatapia w nim kawałek siatki, która ma go wzmocnić. Po 30 minutach oglądamy gotową listwę, która przy pomocy narzędzi dentystycznych zostaje pozbawiona wszelkich nadlewów i nierówności. – Mam specjalną technologię, której uczyłem się 10 lat, takiego odlewania, żeby nie było żadnych pęcherzy powietrza. To moja tajemnica, którą przekazałem synowi – mówi pan Zygmunt. W pracowni sztukatorskiej nie ma żadnych ograniczeń jeśli chodzi o rozmiar zamawianych elementów. Robi się je bowiem w częściach, które są sklejane dopiero na miejscu podczas montażu.

– Sztukaterie, które stosowane są na zewnątrz robi się z mieszanki betonowej lub dodając do zaczynu gipsowego impregnat – tłumaczy pan Zygmunt. – Wtedy gips nie chłonie wody. Bo największym wrogiem gipsowej sztukaterii jest wilgoć – dodaje i pokazuje nam setki poustawianych na półkach form. Każda z nich ma swoje oznaczenie. G to np. gzymsy, R – rozety, L – listwy a N – narożniki.  – Wszystko jest skatalogowane, bo mamy ponad 450 wzorów – mówi pan Wyrobek. Przy okazji na jednej z półek odkrywamy piękne rzeźby i historię ich powstania.  – To dzieła brata mojego ojca, Alojzego Wyrobka, który jeszcze przed wojną skończył Akademię Sztuk Pięknych we Wrocławiu, a potem był miejskim konserwatorem zabytków w Kolonii – tłumaczy pan Zygmunt.  – Znalazłem je w domu babci w starej skrzyni i trochę odnowiłem – dodaje. 

Trudności są po to, żeby je pokonywać

Czy markety budowlane stanowią dla was konkurencję? – pytam, a pan Zygmunt zaprzecza. –  Oni handlują pianką poliuretanową i styropianem, który jest wprawdzie dużo tańszy, ale, co za tym idzie, mniej trwały – tłumaczy i wyciąga album ze zdjęciami.  – Zrobiłem je w Hotelu Gołębiewski w Wiśle. Proszę popatrzeć na te gzymsy, które rozchodzą się w miejscach łączenia, pękają, od razu widać, że to pianka a nie gips – dodaje. Wśród rodzinnych albumów wiele jest takich fotografii, na których utrwalono ciekawe budynki, zdobienia, rzeźby, słowem wszystko, co mogłoby się przydać w pracy.  – To już takie zwichnięcie zawodowe, że gdziekolwiek jesteśmy to oprócz zdjęć elewacji przywozimy gipsowe odlewy – mówi pan Zygmunt. – To żona na takie wakacyjne zdjęcia nie ma szans?  – pytam, a pan Wyrobek odpowiada ze śmiechem, że ustawia ją zazwyczaj przy kolumnach.

Najbardziej lubi jeździć do Wiednia, Budapesztu, Kolonii i Bonn, bo tam jest się czemu przyglądać i jest z czego czerpać pomysły. – Niemcy potrafią docenić naszą pracę i traktują nas z szacunkiem, nie jak rzemieślników, ale bardziej jak artystów – mówi Piotr Wyrobek, który od naszych sąsiadów przynajmniej raz w roku dostaje jakieś zlecenie. Pracuje też w Czechach, gdzie w Ostrawie odnawia stare kamienice. W Polsce Wyrobkowie odnawiali sztukaterię we wnętrzach Hotelu Polonia, kościół w Bujakowie, kamieniczki w Bytomiu i Koźlu, a w Raciborzu ich dziełem są konsolki na piętrze budynku, w którym mieściła się Apteka „Pod Łabędziem”. Kamienica przy Staszica, która w konkursie na najładniejszą elewację otrzymała I miejsce też jest dziełem pana Piotra. Największym wyzwaniem była jednak dla obu panów renowacja pałacu w Rozbitku koło Poznania, gdzie dziś swą siedzibę ma Instytut Rozbitek, założony przez wybitnego kompozytora, zdobywcę Oskara – Jana A.P. Kaczmarka. Ta praca zajęła im dwa lata.

Nie kusiło pana nigdy, żeby zostać w Niemczech i tam pracować? – pytam założyciela firmy. – Wie pani, wszędzie trzeba tak samo pracować i wszędzie jest ten sam chleb. W Studziennej się urodziłem i tu spędziłem całe życie. Nie chciałbym zaczynać od początku – podsumowuje. – W życiu osiągnąłem wszystko nawet z nawiązką, bo zbudowałem nie jeden a dwa domy, posadziłem wiele drzew, mam syna i córkę a na dodatek założyłem firmę, którą miałem komu powierzyć. Nawet jak się pojawiały jakieś trudności, to trzeba je było pokonywać i robić swoje. Mnie się wszystko udało – mówi z uśmiechem i nikt z nas nie ma wątpliwości, że przed nami stoi człowiek spełniony.

tekst Katarzyna Gruchot

zdjęcia Jerzy Oślizły