Z Wańkami jak z drzewami – byle co ich nie złamie [reportaż]
W Studziennej nawet małe dziecko wie, gdzie szukać stolarza Pawła Wańka. Rodzina Wańków od pokoleń związana jest nierozłącznie ze stolarstwem i właśnie z tą dzielnicą Raciborza.
Drewno pokochał dziadek pana Pawła – Józef i tą miłością zaraził swoich synów: Alfreda i Jerzego. Ten ostatni przekazał ją z kolei swojemu synowi. Żeby jednak przełamać męską linię stolarzy, schedę po panu Pawle powoli przejmuje jego najmłodsza córka Agnieszka, która zamiast gotowania woli przybijanie gontów.
Przez Studzienną na nartach
Wystarczy wejść na podwórko Wańków by się przekonać, że natura żyje tu w totalnej symbiozie z tym co stworzył człowiek. Wita nas papużka w klatce i olbrzymi pies, przypominający raczej niedźwiedzia, za to łagodny jak baranek. W stolarni czeka na nas uśmiechnięty jak zwykle pan Paweł i wylegujące się na deskach koty. Słońce wpadające przez pełne kwiatów okna do środka warsztatu sprawia, że zapach drewna staje się intensywniejszy. Zupełnie jak na wiejskich wakacjach. Pan Paweł wakacji jednak nie ma, bo właśnie odnawia klientom drewniane okna. Na nowe zamówień jest coraz mniej. – Kiedyś ludzie mieli przekonanie do drewna. Teraz są wygodniejsi, wolą okna plastikowe, bo nie trzeba ich malować ani konserwować – tłumaczy. Pamiętam, że jeszcze kilka lat temu, gdy wymienialiśmy okna w redakcji na Zborowej, trudno było u mistrza znaleźć wolny termin. Dziś pracuje sam, choć zawsze może liczyć na pomoc córki. – Czasy się zmieniają – mówi bez cienia goryczy. – Nie chcą okien to się przestawiłem na meble – dodaje z uśmiechem.
Przechodzimy do drugiego pomieszczenia i od razu widać w nim sporo historii. – Ten fragment stolarni wybudował jeszcze mój dziadek. W 1936 roku postawił tu dom i warsztat – mówi pan Paweł. Rzemiosła uczył się u Maxa Tschaudera, który miał w Raciborzu fabrykę mebli (jej zabudowania stoją przy ul. Ogrodowej do dziś). W tej fabryce pracował też ojciec naszego bohatera, który specjalizował się w rzeźbie. – Wykonywał płaskorzeźby, które były bardzo modnym motywem dekoracyjnym na produkowanych tam meblach – wyjaśnia. Po wojnie pan Jerzy wrócił do stolarni w Studziennej i pracował tu najpierw z ojcem, a potem z synem. – Pamiętam, że tata rzeźbił nam w drewnie wiele zabawek. Były koniki, wózki, sanki, mieliśmy nawet drewniane narty, na których zjeżdżaliśmy z wszystkich okolicznych górek – wspomina pan Paweł.
W starej części zakładu znajdujemy prawdziwe perły wśród stolarskich maszyn: piłę taśmową firmy Kirchner z 1900 roku i szlifierkę taśmową, które Józef Waniek odkupił w 1936 roku od upadającej fabryki. – Jak sobie pan radzi z ich naprawą? – pytam pana Pawła, a on ze śmiechem odpowiada, że tylko wymienia taśmę, bo nigdy się w nich nic nie zepsuło. Za chwilę pokazuje nam na kawałku drewna jakie przedwojenna piła ma możliwości. Patrzę na jego sprawne ruchy i wiem, że cała tajemnica tkwi nie w maszynie tylko w rękach mistrza.
Mistrzowi kitu nikt nie wciśnie
Pan Paweł ma pięćdziesiąt lat doświadczenia w stolarstwie i drewno nie ma dla niego żadnych tajemnic. Opowiada nam jak o nie dbać, o tym, że dąb, buk i jesion nadają się najlepiej na schody, a sosna na okna. – Modrzew syberyjski i egzotyczne drewno dobrze się sprawdza na tarasach, a altanki stawiam najczęściej z drewna świerkowego – dodaje.
Kiedy oglądamy dom państwa Wańków, od razu widać, że to jednak dąb jest ulubionym drzewem w tej rodzinie. Mnóstwo tu też dębowych pamiątek po ojcu. W salonie podziwiamy rzeźbiony żyrandol i płaskorzeźby na barze. Na piętro prowadzą schody z unikalnego czarnego dębu, które też są dziełem pana Jerzego. – Ta barwa bierze się stąd, że to dąb kopalny, który przebywał w ziemi kilkaset lat – tłumaczy mistrz i za chwilę prowadzi nas do pięknej kuchni. – To marzenie każdej kobiety – oceniam rozmach i precyzję pana Pawła. – A wie pani, żonie to już się znudziła, teraz wolałaby bardziej nowoczesną – mówi ze śmiechem nasz bohater, który pracę w drewnie zna od dziecka.
Zaraz po wojnie, kiedy stolarze byli dosłownie rozchwytywani, w warsztacie pomagała cała rodzina. – Ja zaczynałem jeszcze w podstawówce, więc szkołę zawodową na Fornalskiej wybrałem z rozpędu – mówi pan Waniek. – Kursy kończyłem w Prudniku, a potem zapisałem się do 3-letniego Technikum Meblowego, które właśnie otwarto przy raciborskiej budowlance – wspomina. Egzamin czeladniczy i mistrzowski zdawał w Opolu. – Zostałem mistrzem mając 19 lat. W ciągu trzech dni musiałem wykonać dębowy stolik pod telewizor i wahadłowe drzwi – opowiada pan Paweł. Dziś sam jest egzaminatorem w komisjach egzaminujących przyszłych czeladników i mistrzów w Izbie Rzemieślniczej w Katowicach. I przysłowiowego kitu nie można mu wcisnąć. – To są deski, które zamówiłem w tartaku w Dziergowicach. Muszą tu jeszcze poleżeć, bo na moje oko to mają jakieś 13 – 14% wilgotności a na meble potrzebuję 8 – 9%. Nadawałyby się na okna – mówi z przekonaniem dotykając drewna. Patrzę na niego z niedowierzaniem, więc przynosi higrometr i liczby na wyświetlaczu potwierdzają jego tezę. Wszyscy zaczynamy się śmiać.
Jak Aga tacie pomaga
W dobrych humorach wychodzimy do ogrodu, gdzie pan Paweł pokazuje nam drewnianą altankę zbudowaną przez jego ojca i tę, którą postawił razem z córką Agnieszką. – Aga pomaga mi od podstawówki. Jak była mała to wypalała obrazki w drewnie. Skończyła szkołę kucharską, ale zawsze wolała stolarkę. Deski na dachu też sama przybijała – mówi z dumą o swojej latorośli, która dołącza do nas mimo bolącego brzucha. – Lubię ciężką pracę, po niej nie muszę ćwiczyć na siłowni – mówi 18-letnia Agnieszka. Tato, który za rok przechodzi na emeryturę kiwa z uśmiechem głową: – Wie pani, mój ojciec, jak już nie pracował, przychodził do warsztatu popatrzeć jak idzie praca. Nic nie mówił tylko patrzył i to wystarczało, żeby wszyscy się starali. Może i ja tak będę przychodził jak Aga zostanie szefem? – mówi pan Paweł i od razu zastrzega, że ciężkiej pracy wykonywać nie musi. – Wystarczy, że będzie miała dobrych pracowników, którymi pokieruje – wyjaśnia. A kierować to Agnieszka potrafi nie tylko samochodami, ale i ludźmi. Kiedy wchodzimy do lakierni, ogląda pomieszczenie gospodarskim okiem i mówi do ojca: – Dobrze, że mi tu nie namarasiłeś! Co do stolarni też ma wiele pomysłów. – Najpierw zrobiłabym coś z tym składowiskiem drewna, bo mi się nie podoba. Gabinet jest za mały, więc z tego pomieszczenia zrezygnowałabym i przeniosła się na górę do byłej przebieralni – snuje swoje plany. A tata tylko się uśmiecha i widać, że cieszy się z zaangażowania córki. Bo Agnieszka to naprawdę twarda sztuka. Mimo że źle się czuje, dzielnie towarzyszy nam podczas reportażu. Niedługo po naszym spotkaniu ląduje na stole operacyjnym z zapaleniem wyrostka, a na drugi dzień wstaje z łóżka i chce wracać do domu. Bo z Wańkami jak z drzewami – byle co ich nie złamie.
tekst Katarzyna Gruchot
zdjęcia Paweł Okulowski