Chrobaki – od chleba chłopaki [reportaż]
Kiedy umawiam się na kolejny reportaż z Andrzejem Chrobakiem i pytam jak do nich trafić słyszę odpowiedź – po zapachu. W nocy to naprawdę dobra wskazówka, bo na tyłach ulicy Staszica panują egipskie ciemności, ale zapach chleba prowadzi nas wprost do przybudówki, w której od ponad trzydziestu lat mieści się piekarnia.
Z chlebem jak z dzieckiem
Wchodzimy do niewielkiego pomieszczenia, którego centralną część stanowi piec. Pamięta jeszcze czasy PSS-u, który miał tu wcześniej piekarnię. Temperatura sięga czterdziestu stopni, a pięciu chłopaków porusza się z niespożytą energią wkładając na długich szuflach kolejne bochenki do środka pieca. Mija trzecia godzina nocnej zmiany, a po nich nie widać żadnych oznak zmęczenia. – Już się przyzwyczailiśmy – mówi Łukasz zwany Żużim. Pracuje tu od 11 lat i jest brygadzistą. Podziwiam jego muskulaturę w przekonaniu, że to od tej ciężkiej pracy, ale zdradza, że korzysta też z siłowni pobliskiej Unii.
Jego kolega Arek Morcinek w mieszaczach przygotowuje następne ciasto, które wystarczy na 100 kolejnych chlebów. Odmierza porcję ręką i kładzie na wagę. – Żeby chleb po upieczeniu ważył kilogram musimy dodać 150 g ciasta więcej – tłumaczy i dodaje jeszcze kawałek. Stamtąd poporcjowane i odważone trafia na stół, gdzie jest ręcznie wyrabiane i wkładane do podłużnych pojemników. Teraz jeszcze po kilka nacięć na każdym bochenku i już wędrują do pieca. – Chleb fermentuje, więc gdzieś ten gaz musi uciec, stąd te nacięcia – tłumaczy mistrz Alfred Chrobak i dodaje: My robimy chleb na tradycyjnym zakwasie i jeszcze nikt nie narzekał, że go żołądek po nim boli.
Niewiele tu mechanicznych maszyn. Nawet dzielarka jest ręczna. – Kładziemy tu wyrobione i wyważone ciasto, a ona je dzieli na równe części. Potem i tak te części wyrabiamy ręcznie. Maszyna jeszcze nikogo nie nauczyła pracy – podsumowuje nasz bohater.
Wiszący na ścianie zegar wskazuje północ. – To prezent od Danki Burbanowej. Podarowała go nam kiedy likwidowali rzeźnię – wyjaśnia pan Alfred. Temperatura zaczyna nam doskwierać. Zastanawiam się na głos, czy nie można by tu postawić jakichś wentylatorów. Pan Chrobak odpowiada, że już kiedyś próbowali, ale wysuszało to zbyt mocno bochenki. – Z chlebem jest jak z dzieckiem, nie można go ani przegrzać, ani wychłodzić – mówi mistrz, który najbardziej lubi chleb orkiszowy. Żona preferuje okrągły, choć jego skład jest taki sam jak tego podłużnego. Coś w tym jednak jest, że smakuje inaczej. Według pana Alfreda, na smak chleba wpływa nie tylko jego skład, ale też całe otoczenie piekarni, jej piec, zapachy, a nawet atmosfera pracy. – Jak jest zgoda to i chleb inaczej smakuje – podsumowuje mistrz.
Dla każdego coś domowego
Choć receptury są te same od lat, nawet zwykły chleb można piec na wiele sposobów. – Robimy takie małe chlebki, w których można podawać żurek. Wystarczy odkroić górę i wlać zupę – tłumaczy pan Alfred. Latem u Chrobaków można też dostać chleb pomidorowy. – To nasz wspólny pomysł, żeby zamiast wody dodawać do receptury soku pomidorowego – wyjaśnia. Ale prawdziwym przebojem są osławione już rogaliki z cynamonem, których pomysłodawcą jest Andrzej Chrobak. – Miałem trochę obaw, bo wcześniej robiłem już szneki cynamonowe i kiepsko schodziły, więc zaproponowałem żebyśmy na początek upiekli 35 sztuk i jak nie kupią to zjemy sami – mówi ze śmiechem pan Alfred. Dziś, oprócz chleba, jest to sztandarowy produkt piekarni Chrobaków. Goście z Niemiec też doceniają te tradycyjne smaki i kupują przed wyjazdem po dziesięć chlebów i kilkadziesiąt rogalików. – Moja siostra zabiera ze sobą chleb do Szwecji – dodaje Łukasz Żużewicz.
Raciborzanie pamiętają, że piekarnia Chrobaków nie zawiodła ich nawet podczas powodzi w lipcu 1997 roku. – Woda podchodziła coraz bliżej, aż w końcu zatrzymała się przy zakładach graficznych. Mimo zagrożenia nie przestawaliśmy piec – wspomina pan Alfred. Do zakładu trudno się było dostać przez zalane podwórko, ale problemy zaczęły się dopiero wtedy, gdy wyłączono prąd i dostawy gazu. Na szczęście stary, tradycyjny piec ma ten plus, że można go w każdej chwili, po wyciągnięciu palników, używać jako węglowego. – Prezydent Markowiak zorganizował nam szybko węgiel i mogliśmy dalej pracować. Wszyscy czekali wtedy na chleb. Ludzie ustawiali się w ogromnych kolejkach, a my sprzedawaliśmu gorące bochenki prosto z samochodu – opowiada pan Chrobak.
Pytam mojego bohatera, czy po kilkudziesięciu latach pracy jeszcze mu się ten chleb nie znudził. – Nigdy – odpowiada z przekonaniem i dodaje: – Zwykły chleb zawsze będzie w domu najważnieszy. Była kiedyś taka rodzina, z szesnaściorgiem dzieci, która brała u nas 20 bochenków dziennie. Chleb to podstawa.
Słodki początek rodzinnego biznesu
Wszystko zaczęło się w drugiej połowie lat 50-tych, kiedy ojciec pana Alfreda – Władysław – do spółki z Janem Baranowskim zaczął prowadzić cukiernię przy Opawskiej. – Pomagałem tam robić lizaki, landrynki i batony, które woziliśmy też na odpusty – wspomina. Ale prawdziwą szkołę zawodu przeszedł dopiero wtedy, gdy po skończeniu podstawówki na rok trafił na praktyki do Alojzego Kojzara. Znany raciborski cukiernik i producent lodów stał się dla pana Alfreda mistrzem i przyjacielem. Nawet wykształcenie, uzyskane w szkole zawodowej przy Fornalskiej nie zastąpiło zdobytego wcześniej doświadczenia, które wykorzystywał potem w ciastkarni PSS-u na Przejazdowej, gdzie przepracował aż do egzaminu mistrzowskiego. Dzięki ciastkarni, a właściwie koledze, który w niej pracował, pan Alfred poznał swoją przyszłą żonę Krystynę. – Kolega umówił się na dancing z dziewczyną, która miała siostrę, więc zaproponował, żebyśmy poszli w czwórkę – relacjonuje pan Chrobak. – Było tam tak ciemno, że sobie przyświecałem zapalniczką żeby zobaczyć czy jest chociaż ładna – dodaje. Pani Krystyna „próbę zapalniczki” przeszła pozytywnie i wkrótce dołączyła do męża w piekarni w Bojanowie, gdzie pracował już na własny rachunek. Kiedy PSS Społem zlikwidowało w 1990 roku piekarnię przy Staszica, Chrobakowie przenieśli swoją działalność do Raciborza.
Dziś pan Alfred prowadzi firmę razem z synami Piotrem i Andrzejem. Niezastąpionym pracownikiem jest też wnuk Michał. – Jest kierowcą i mechanikiem. Wszystko potrafi naprawić a poza tym świetnie gra w piłkę, jest bramkarzem w Borucinie. To jest chłopak na 100 punktów! – mówi o nim z dumą dziadek. – Zawsze powtarzam swoim chłopakom, żeby sobie szanowali pracę, bo ona jest najważniejsza – dodaje pan Chrobak.
Po nocnym reportażu w piekarni wracamy do domu wyposażeni w bochenki gorącego, pachnącego chleba. Jest pierwsza w nocy, ale pokusa jest tak ogromna, że serwuję sobie kilka kromek przed zaśnięciem. I muszę panu Alfredowi przyznać rację, że jest to produkt, który się nigdy nie znudzi. Jego zapach i niepowtarzalny smak od razu przywołują wspomnienia związane z rodzinnym domem, bo jak mówi mistrz, jak jest zgoda to i chleb inaczej smakuje.
tekst Katarzyna Gruchot
zdjęcia Paweł Okulowski
Komentarze
5 komentarzy
Świetny reportaż o normalnych pracowitych chłopakach dzięki którym mamy świeże chlebki każdego ranka.
Sylwia Kornas-Są jeszcze piekarnie opalane węglem, z tym że więcej roboty jest z tym, bo trzeba w święta czy niedzielę szybciej przychodzić i w piecu chajcować. Gaz jest po prostu wygodniejszy i nie ma się konfliktów z sąsiadami.
dobra zdjecia :D a t tymi piecami tak bo sie nam ekologi zachcialo!!!
Jak to jest, że jak widać z pieca wyjmują chleb wypieczony a do sklepu przywożą blady? Chyba że dobry zrobili do zdjęcia.
Piec typu RRK, czyli rurowo kanałowy, dobry piec, bo w dużej mierze piecze jeszcze na szamocie. Ale to już ten z nowocześniejszych piecy. Stare piece dawały najlepszy chleb, bo nie było tam rur a jedynie szamot, paliło się w komorach piecowych albo z boku było palenisko. Ta piekarnia mo jednego minusa że piec RRK przerobili na gaz, bo pierwotnie był na węgiel.