Poniedziałek, 25 listopada 2024

imieniny: Erazma, Katarzyny, Beaty

RSS

KULT - historia koncertem pisana

18.10.2009 12:18 | 1 komentarz |
W poprzednich dekadach i systemach politycznych październik próbowano ochrzcić miesiącem oszczędzania. Nie udało się. Od pięciu lat mamy nową świecką tradycję - "pomarańczową trasę" Kultu, jednego z najlepszych koncertowych zespołów w Polsce.
KULT - historia koncertem pisana
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

1 - Rzadkie granie
Pierwszy koncert Kult zagrał dla 52 osób. Było to w warszawskim klubie Riviera-Remont  7 lipca 1982 roku. Przez pierwsze lata Kult grał głównie koncerty w tym klubie. I do tego grał rzadko.
Piotrek Wieteska, współzałożyciel Kultu, a obecnie menadżer zespołu tak wspomina te czasy: "Kult chciał być zespołem bez mediów. Koncerty odbywałyby się raz na rok, ale każdy miał być dużym wydarzeniem. Miałem też wyobrażenie, że zespół nie będzie udzielał wywiadów, nie będzie dawał autografów. Uważaliśmy to za obciach i przejaw gwiazdorstwa. Przez pierwsze dwa lata graliśmy koncerty, co pół roku. I każdy z innym programem".
Kult czerpał później z tej skarbnicy przez wiele lat. Z tych czasów pochodzą mało znane dzisiejszym fanom zespołu piosenki, Radio Tirana, Kasta pianistów, Roboty czy Solidarność. Są i bardziej znane, jak Krew Boga - uznana za pierwszą piosenkę napisaną przez zespół.

2 - Scena z klockiem w tle
Mimo niewielu koncertów, pojawiały się sukcesy. Jak choćby zwycięstwo na, liczącym się w tamtych czasach, Festiwalu Muzyki Nowej Fali w toruńskim klubie Od Nowa w 1983 roku. Dwa lata później na warszawskie koncerty Kultu nie można było dostać biletów, a szarżujący do wejścia tłum stłukł szyby w klubie. Na koncertach najbardziej widowiskową postacią był wówczas Wieteska, który wędrował z basem niemal po całej scenie. Kazik stał trochę z boku. "Kiedy chodziło się na Kult, patrzyło się głównie na Wieteskę" - powiedziała wiele lat później Ania, żona Kazika. A sam Wieteska dodawał: "Kazik był wtedy na scenie... klockiem. Za dużo się nie ruszał. Kiedy kilka lat po odejściu zrobiłem Kultowi parę koncertów, byłem zaskoczony zmianą. Wyrobił charakterystyczny styl. I co najważniejsze, nikogo nie naśladuje".

3 - Nie szło nie dać
W lipcu 1986 Kult zagrał podczas rockowej części festiwalu w Opolu. W składzie pojawiło się dwóch nowych muzyków - Irek Wereński i Paweł Szanajca. Dla Szanajcy był to... drugi koncert w życiu. "5 tysięcy ludzi, kamery, telewizja. Ze wszystkich artystów sypał się puder. To byli Artyści Estradowi Ustabilizowani. A my przyjechaliśmy jako bardzo grzeczna ekipa. Potem spotkaliśmy Janerkę, który spytał, dlaczego taki smutny jestem. Kazik powiedział mu, że gram drugi koncert w życiu i że się boję. On popatrzył i odpowiedział: Ty się nie martw -  moja żona gra dzisiaj na wiolonczeli pierwszy. Przed nami występował zespół z Szukalskim, znanym saksofonistą jazzowym, grającym już ze 25 lat. A ja wychodziłem do tego samego mikrofonu i umiałem dwie piosenki. Fajna fikcja." Kazik dodawał: "Każdy grał po 15 minut i musieliśmy uważać, bo Kat, który grał po nas, miał ładunki pirotechniczne porozstawiane w różnych miejscach i trzeba było się tak przemieszczać, żeby przypadkiem nie zahaczyć nogą i nie zniszczyć im tego". Grudziński: "Przed koncertem daliśmy pierwsze w życiu autografy. Jakaś wycieczka szkolna przyszła na próbę i jakoś tak nie szło nie dać".
Potem był pierwszy występ podczas festiwalu w Jarocinie i podczas sopockiego festiwalu Nowa Scena, który tak opisał Grzegorz Brzozowicz: "Jak zagrali Polskę, wszyscy staliśmy niemal na baczność i dreszcze nas przechodziły. To był absolutny hymn naszego pokolenia, hymn antyustrojowy".

4 - Czajka wasza mać
W 1987 roku muzyka Kultu zaczęła nabierać psychodelicznych barw, wygląd również. Kazik zapuścił baki i włosy. Podobnie jak Janek Grudziński i jego przyjaciel Sławek Pietrzak, który zaczął wspomagać Kult na gitarze. Grudziński tak wspomina te czasy: "Zainspirował mnie Sławek, gdy jeździłem do niego do Berlina. Zapuściłem baki, włosy, założyłem koszule w kwiaty. I myśmy się tak nakręcali. Jeden kupił w Juniorze koszulę damską w kwiaty, drugi pod Halą Mirowską. Odwiedzaliśmy bazary, braliśmy z różnych źródeł. Bawiliśmy się świetnie". A przez kilka zimowych i wiosennych miesięcy na koncerty jeździli czarną Czajką, ekskluzywnym samochodem produkcji radzieckiej. Razem z kierowcą, wchodziło do niego... dziewięć osób. Bez wzmacniaczy, ale z instrumentami. Banan uściśla: "To był samochód trzyrzędowy. Mieściła się cała kapela - nawet w paltach zimowych. Kierowca co 50 km musiał stawać, bo miał coś nie w porządku z chłodnicą i musiał wkładać jakąś sklejkę. Jak podjeżdżało się pod klub, robiło to konkretne wrażenie". Grudziński dodaje: "Czajką jeździł pan Ludwik, taksówkarz z Mokotowa. Bardzo nas lubił. Najśmieszniejsza sytuacja była, jak zatrzymał nas szeryf z Kraśnika Lubelskiego. Zamachał, spokojnie wysiadł z samochodu, założył ciemne okulary, rękę cały czas trzymał na kaburze. Podszedł ze spokojem szeryfa z Teksasu i kazał nam się wylegitymować. To była scena jak z  filmu Eazy Rider. Gdy już nas sobie obejrzał, to kazał jechać za sobą na komendę. Kilku z nas długie włosy, jakieś korale, rozszerzane spodnie, skóry, koszule w kwiaty, no i rok 1988. Wszystkich przesłuchali. Spóźniliśmy się na koncert".
W tym czasie powstała najlepsza w dyskografii zespołu płyta Spokojnie z - zainspirowaną podziałem Berlina - piękną piosenką Arahia.

5 - Viva la Brazil
W grudniu 1989 Kult wyjechał na kilka koncertów do Brazylii. To (do tej pory) najbardziej egzotyczny wyjazd zespołu. Najpierw musieli jednak dojechać do Frankfurtu nad Menem. Żeby było taniej, pojechali rozpadającym się blaszanym mercedesem z niemieckiego demobilu pocztowego, który "zamiast okien miał jakieś dziury i nie mógł jechać szybciej niż 70 km/h", jak wspomina Grudziński. Wereński dodaje: Jechaliśmy w trzaskającym mrozie i jedynym ratunkiem żeby nie zamarznąć, było wspomaganie się mocnymi trunkami. Pijani byliśmy już pod Koninem". We Frankfurcie czekały bilety, a po kilkunastu godzinach wysiedli w kożuchach w Sao Paulo i przesiedli się w inny samolot, lecący do Kurytyby, miejsca docelowego ich podróży. Przywitali ich tam członkowie zespołu Beija Aa Forca, którzy sprowadzili Kult, ponieważ spodobała im się jego pierwsza płyta. W repertuarze mieli jedną z piosenek Kultu - Wielka wojna. "Po portugalsku był zaśpiewany, ale z tak dobrze dobranymi słowami, że podobnie brzmiał fonetycznie" - wspominał Kazik. Zorganizowano im konferencje prasową i pięć występów. Zagrali w hali w Kurytybie, w klubie w Sao Paulo, na rynku kilkunastotysięcznego miasteczka, w programie telewizyjnym oglądanym przez 50 milionów ludzi, rozegrali też mecz piłkarski, spędzili sylwestra na plaży i wystąpili w... reklamie banku stanowego, wszyscy przebrani za Charliego Chaplina.

6 - Długodystansowcy
Kult gra najdłuższe koncerty w Polsce. Należy do niego nieoficjalny rekord długości grania,  ustanowiony 16 października 1994, kiedy grupa była na scenie przez... 4 godziny i 40 minut! Wydarzenie miało miejsce w warszawskiej Stodole, jednym z ulubionych klubów muzyków zespołu. To tutaj, przez lata, odbywały się próby w osławionej salce nr 5. Wspomniany koncert promował płytę Muj wydafca i składał się z dwóch części. Pierwszą wypełniły wszystkie piosenki z promowanego właśnie albumu - zagrane w tej samej co na płycie kolejności - a po krótkiej przerwie zespół zaprezentował swoje greatest hits. Kolejne dwie płyty (Tata 2 i Ostateczny krach systemu korporacji) doczekały się równie długich występów. Zresztą "normalne" koncerty Kultu nie były w tym czasie o wiele krótsze. Kazik i pozostali muzycy schodzili często po trzech i pół godzinach grania. "Dlaczego gramy tak długo?" - zastanawia się Kazik - "Przede wszystkim piosenek jest od cholery i trochę. Nawet jak się robi selekcję, zostaje ponad trzydzieści. Poza tym zawsze uważam, że skoro bilety nie są tanie, to należy dać ludziom tyle, aby nie żałowali ani czasu, ani wydanych pieniędzy. Wynika to z mojego szacunku dla publiczności. Bo publiczność jest moim chlebodawcą, a chlebodawcę trzeba szanować, bo inaczej zwolni z pracy i wtedy będzie dupa. Koncerty są ważniejsze niż nagranie płyty". Teraz Kult gra już krócej, ale zawsze około trzech godzin.

7 - Inna kapela
Od początku lat 90. Kult nie jest jedyną ścieżką aktywności Kazika, który nagrywa płyty solowe i założył zespół Kazik Na Żywo, który gra ostrą, momentami nawet hradcore'owa i thrashmetalową muzykę. Ta różnorodność stała się powodem wielu pomyłek i zabawnych sytuacji. Kazik wspomina: "Graliśmy kiedyś z Kultem i ktoś z publiczności domagał się Artystów. Ja mówię wtedy, że prośba jest źle skierowana, bo to gra inny zespół. No i gramy następne numery, a nagle na scenę wtacza się jakiś pijany jegomość, jeden z organizatorów i mówi: Słuchajcie, zagrajcie Sto lat, bo kierownik dziś ma urodziny. A Piotrek Morawiec podszedł do mikrofonu i odpowiedział: Niestety prośba jest źle skierowana, bo Sto lat gra inna kapela."

8 - Bramkarz, widz - dwa bratanki
W październiku 1999 ruszyła pierwsza "Pomarańczowa trasa". Pomarańczowa, bo tego koloru były plakaty, które pojawiły się na słupach największych miast w kraju, sprzedawane na koncertach koszulki i ogłoszenia w gazetach. Od tego czasu trasy odbywają się co roku i weszły w kultową tradycję. Zespół jeździ z własnym nagłośnieniem. Wynajmowane jest oświetlenie i powstaje osobna oprawa świetlna dla każdej piosenki. Zabierani są też zaprzyjaźnieni bramkarze. "Ale nie dla widzimisię zespołu, ale dla bezpieczeństwa fanów" -podkreśla Wieteska. Kazik dodaje: "Dzięki tym trasom zobaczyłem, jakim komfortem jest jeżdżenie z własną obsługą. Wcześniej jeździłem do różnych miejsc, gdzie sprzęt już był, światła też, a wszystko robili przypadkowi ludzie. Wielkim komfortem jest też jeżdżenie z własna ochroną, która składa się z ludzi znających się świetnie na swojej pracy i potrafiących zapewnić bezpieczeństwo fanom, którzy przychodzą na nasze koncerty. Wcześniej 30-40  procent swojej uwagi koncentrowałem na tym, czy jakieś chuje nie biją ludzi pod sceną. Bo firmy, które są wynajmowane do ochrony koncertów, porażają swoją niekompetencją". Na koncertach Kultu bramkarze nie są, jak to zwykle bywa, natrętami. Są częścią widowiska. I co najważniejsze, częścią w pełni zaakceptowaną przez fanów Kultu. Kazik wspomina ostatni koncert trasy z 1999 roku, który odbył się w Kielcach: "W pewnym momencie Władek z ochrony, który miał pilnować porządku na scenie, tak podgrzał atmosferę, że sam skoczył na publikę. Nosili go po całej sali i w końcu wrzucili z powrotem na scenę. Pierwszy raz widziałem akcje, kiedy ludzie przybijają piątki bramkarzom, bratają się z nimi. Bo oni są profesjonalistami i dbają o bezpieczeństwo. Nie ma mowy, żeby kogoś szarpnęli czy uderzyli".
Czymś nowym na naszym rynku była scenografia świetlna. Kazik wspomina koncert w Spodku: "Na początku nie zdawałem sobie sprawy z gry świateł. Przecież nigdy ich nie widzę, mam je za sobą. Wiedziałem tylko, że jak mam śpiewać Dziewczynę bez zęba na przedzie, muszą podejść bliżej. I przed tamtym koncertem jakiś koleś robił ze mną wywiad i zapytał, czy nie uważam, że zespoły powinny dbać o jakość świateł. Odpowiedziałem mu,  nieświadomy efektu, że wozimy specjalne światła. Przyszedł po koncercie zachwycony: Ja pierdolę, tylko raz wcześniej widziałem tak dobre światła u polskiego wykonawcy. Było to podczas trasy Obywatela GC w latach 80. - powiedział. A ja dopiero po zakończeniu trasy zobaczyłem na wideo, o co mu chodziło". Było co oglądać. Każdy numer był specjalnie wyreżyserowany i dostał piękną oprawę. Piloci lśnili zielenią, Do Ani rozpływało się w fioletach, Wioślarze i Wódka w pięknych barwach reggae, a Grosstanz przytłaczał ponurą purpurą. Ale najbardziej złowieszczo oświetlono Dziewczynę bez zęba na przedzie. Scena przybierała wtedy barwę fioletu, a twarz Kazika stawała się purpurowa. I wyglądała jakby naprawdę bez tego zęba była. Na kolejne trasy przygotowywano równie efektowne światła.

9 - Wiejskie porachunki
Zeszłoroczną "trasę pomarańczową" Kult rozpoczął koncertem w Zielonej Górze. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Grudzińskiego umieszczono... w garderobie. Po prostu scena była tak mała, że Janek i jego klawisze nie zmieściły się. Kazik: "Nie tylko nie był przez nas słyszany, ale jeszcze do tego spóźniał się, bo sam miał kłopoty z usłyszeniem pozostałych, bo - jak wiadomo - dźwięk trochę wolniej od światła leci. Grał Janek z lekkim, naturalnym dileyem". Po paru piosenkach Kazik zdenerwował się, wszystko poprzestawiali i "Gruda" zmieścił się na schodach. "Ale nie było mowy o jakimkolwiek poruszeniu się" - dodaje wokalista.
Podczas trasy w 2001 roku Kult postanowił zagrać w jakiejś małej wiosce, która leży z dala od szlaków koncertowych znanych zespołów. Bilety były tańsze niż w pozostałych miejscach. Wybór padł na XXX koło Ostrowca Świętokrzyskiego. Kazik nie wspomina tej idei zbyt dobrze: "Na początek okazało się, że w tamtejszym domu kultury nie ma takiego prądu, który mógłby całą naszą maszynerię uruchomić. Trzeba było generator z Krakowa przywozić. Przez to koncert sporo się opóźnił. W międzyczasie wjechała ekipa z sąsiedniej wsi i w ramach okolicznych porachunków, rozpoczęła się bitwa między wsiami. Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą - dostało się też ludziom z naszej techniki. Koncert rozpoczął się ekstremalnie późno, przy czym - szczerze mówiąc - trochę żałowałem, że taki pomysł został zrealizowany, bo ich niestety bardziej interesowało lanie się po mordach, niż słuchanie zespołu muzycznego". W kolejnych latach zrezygnowano więc z podobnych pomysłów.

10 - Czapka nie-witka
Kazik jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci w Polsce. Minusem popularności jest częste zaczepianie go na ulicy. "Jak przyjeżdżamy na koncert, to albo leżę w hotelu, albo idę na obiad. Staram się nie łazić bez potrzeby, bo z reguły wzbudzam sensację. Trochę się to zmieniło odkąd noszę czapkę kapitańską. Czapka jest tak głupia, że wszyscy na nią patrzą, często już nie zauważając twarzy."

Leszek Gnoiński