środa, 8 maja 2024

imieniny: Stanisława, Lizy, Dezyderii

RSS

Ksiądz Paweł Kasprzak z Żor: Gdybym urodził się słyszący, byłbym innym człowiekiem [WYWIAD]

24.12.2023 07:14 | 0 komentarzy | juk

Z księdzem Pawłem Kasprzakiem posługującym w jednej z żorskich parafii, a który od urodzenia jest niesłyszący, rozmawiamy o trudnościach w drodze do kapłaństwa, wkluczeniach społecznych oraz życiu w zupełnej ciszy.

Ksiądz Paweł Kasprzak z Żor: Gdybym urodził się słyszący, byłbym innym człowiekiem [WYWIAD]
- Nie nastawiałem się na to, że będę księdzem. W młodości marzyłem o tym, aby ukończyć studia, założyć rodzinę, mieć dzieci. Ale coś nie dawało mi spokoju - mówi w rozmowie z nami ks. Paweł Kasprzak.
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Przywilej, zaszczyt, a może odpowiedzialność? Jakie to uczucie być pierwszym kapłanem z głębokim uszkodzeniem słuchu, który został wyświęcony w Polsce?

- Nie uważam, że bycie księdzem to jest przywilej, zaszczyt. To jest ogromna odpowiedzialność, gdyż każdy z nas będzie odpowiadał przed Bogiem za to co zrobił w swoim życiu. Na pewno była wielka radość i do dziś ona mi towarzyszy w kapłańskim życiu, że jestem potrzebny Kościołowi, pomimo iż jestem osobą niesłyszącą od urodzenia. Sam fakt, że zostałem wyświęcony na diakona, następnie na prezbitera mogę uznać za cud Boży. To wszystko zawdzięczam Panu Bogu, ale też wszystkim, których spotkałem na swojej drodze życia, gdyż doświadczam z ich strony na każdym kroku dużo życzliwości, ale też wsparcia modlitewnego.

Podobno jeszcze kilka lat temu miał ksiądz dziewczynę, myślał o założeniu rodziny, a teraz jest neoprezbiterem. Co takiego się stało, że w trakcie tych kilku lat postanowił ksiądz zmienić plany?

- Pod koniec studiów ekonomicznych zachorowałem na ciężką i nieuleczalną chorobę. Będąc przywiązany do łóżka przez kilka miesięcy zacząłem stawiać pytanie, co Bóg chce mi przez to powiedzieć? Nie byłem w stanie napisać pracy magisterskiej, gdyż choroba była silniejsza od moich chęci i ambicji. Miewałem momenty, kiedy miałem pretensje do Pana Boga, dlaczego mi dokłada kolejny krzyż. Później doświadczyłem cudownego uzdrowienia, które zostało wyproszone podczas nowenny 9 Mszy Świętych przez ks. Zbigniewa Jana Staszkiewicza, wieloletniego duszpasterza niesłyszących. Był on dla mnie jak ojciec, mentor, wychowawca i miał ogromny wpływ na kształtowanie mojej tożsamości. Wtedy pojawiły się pierwsze sygnały i pragnienie wstąpienia do seminarium duchownego. Po wielu niepowodzeniach i kategorycznych odmowach z racji niedosłuchu, związałem się z dziewczyną. Obroniłem pracę magisterską i podjąłem pracę zgodnie z kierunkiem wykształcenia. Pan Bóg jednak nie rezygnował ze mnie. Zrozumiałem, że chce, abym nie poddawał się i próbował pójść za głosem powołania. Oddałem mu te sprawy, aby On wszystkim się zajął. Wtedy w moim życiu zgłosił się ksiądz, który chciał pracować z osobami niesłyszącymi, a nie znał języka migowego. Podczas naszych spotkań zapytał mnie czy nie myślałem o tym, aby wstąpić do seminarium. Odpowiedziałem, że tak, ale mnie nie chcą i w ten sposób postanowił pomóc mi w tej sprawie.

Pochodzi ksiądz z Lublina, a ukończył Seminarium Duchowne w Katowicach. Dlaczego?

- To prawda, nie było mi dane podjąć formacji seminaryjnej w Lublinie, gdyż uznano, że niedosłuch jest przeszkodą do święceń. Wtedy odpuściłem. Potem przyszedł taki moment, kiedy usłyszałem o możliwości rozpoczęcia formacji na Śląsku. Stało się to za sprawą księdza profesora Andrzeja Kicińskiego, który podjął wiele starań w mojej sprawie, za co jestem mu ogromnie wdzięczny. Nie bez powodu trafiłem właśnie tutaj i myślę, że Pan Bóg wie co robi.

Jakie emocje skrywa w sobie osoba, która dąży do czegoś, ale wciąż się jej tego odmawia z racji jej niepełnosprawności, na którą nie ma żadnego wpływu?

- Szczerze? Nie nastawiałem się na to, że będę księdzem. W młodości marzyłem o tym, aby ukończyć studia, założyć rodzinę, mieć dzieci. Ale coś nie dawało mi spokoju, dlatego postanowiłem rozeznać czy faktycznie Pan Bóg powołał mnie na tę drogę, na której jestem. Nie ukrywam, że to była jedna z najtrudniejszych decyzji w moim życiu. Zresztą kiedy się kogoś kocha, czuje się kochanym to nie jest takie proste, żeby to zostawić wszystko i pójść za głosem. Pan Bóg zaproponował mi dwie drogi: mógłbym założyć rodzinę albo zostać księdzem. Przez formację seminaryjną zmagałem się z wieloma trudnościami, pojawiały się wątpliwości. Te wszystkie trudne i radosne momenty pozwoliły mi zatrzymać się, podjąć refleksję nad sensem życia i utwierdzić w przekonaniu, że dokonałem właściwego wyboru życiowego.

Wiele osób mogłoby stwierdzić, że Kościół dyskryminuje osoby niepełnosprawny w kwestii duchowieństwa.

- Nie nazwałbym tego dyskryminacją, ale brakiem świadomości czy akceptacji, że dana osoba poradzi sobie w kapłaństwie. Obawy ze strony biskupów czy święcić księdza z niepełnosprawnością są uzasadnione. W prawie kanonicznym jest ściśle uregulowane jakie są nieprawidłowości i przeszkody dotyczące święceń. W jednych z nich reguluje kan. 241: „Do wyższego seminarium biskup diecezjalny powinien przyjmować jedynie tych, którzy, biorąc pod uwagę ich przymioty ludzkie i moralne, duchowe i intelektualne, ich zdrowie fizyczne i psychiczne, jak również szczerą wolę, wydają się być zdolni do oddania się na stałe świętym posługom”. Przed wstąpieniem do seminarium są przeprowadzane odpowiednie badania lekarskie. Ostateczną decyzję podejmuje biskup ordynariusz. Jeżeli biskup ma pewne wątpliwości czy kandydat jest zdolny do przyjęcia święceń, nie powinien mu ich udzielać. W 100% jestem przekonany, że biskupi nie kierowali się złą wolą, ale bardziej brakowało im odwagi, podjęcia ryzyka, gdyż każdy przypadek osoby z niepełnosprawnością jest inny i należy indywidualnie do tego podejść. Moim zdaniem nie powinno się skreślać nikogo, pomóc osobie rozeznać, czy faktycznie Pan Bóg powołuje taką osobę na tę drogę. Należy zwrócić też uwagę na brak świadomości, wiedzy na temat funkcjonowania osoby z niepełnosprawnością. Takie osoby też inaczej funkcjonują, są inne z powodu ograniczeń, ale nie są obca. Należy też zadać sobie pytanie, czy ta osoba poradzi sobie w kapłaństwie, bo naprawdę doświadczam sytuacji, że sam nie jestem w stanie poradzić ze wszystkim i szukam rozwiązań, które pozwolą na to, aby bariery były sukcesywnie przełamywane dzięki życzliwości wielu ludzi, ale też działania Bożej Opatrzności.

W jednym z wywiadów przyznał ksiądz, że tylko dzięki cierpliwości i otwartości przełożonych mógł rozeznać powołanie i wytrwać w nim, a formacja seminaryjna nie było łatwa. Czym spowodowane były te trudności?

- To prawda. Nie bez powodu trafiłem tutaj na Śląsk, trafiając na wyrozumiałych przełożonych, którzy starali się pomóc rozeznać, czy faktycznie Pan Bóg mnie powołuje do kapłaństwa. Nie ukrywam, że wykazali się dużą otwartością i cierpliwością wobec mnie. Myślę, że wszyscy uczyliśmy się i dla nas było to nowe doświadczenie. Niejednokrotnie wymagało to konsultacji i rozwiązywania wspólnie problemów. Nie wiem, czy w innej diecezji miałbym przełożonych, którzy wykazaliby się mądrością, gdyż tak naprawdę niewiele brakowało, bym nie był święcony. Doświadczyłem wielu cudów, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że dla Boga nie ma sytuacji niemożliwych i poprowadził w przedziwnymi drogami, których nawet sam bym nie zaplanował.

Były więc momenty zwątpienia? Żeby zrezygnować i odpuścić?

- Tak. Już raz zrezygnowałem podczas okresu propedeutycznego, czyli wstępnego w Brennej, wtedy postanowiłem pójść na terapię. Pozwoliła mi na to, abym przepracował trudne sytuacje z przeszłości, a nie zostały one przepracowane. Spotkania z psychoterapeutą pomogły mi szerzej spojrzeć na życie, wypracować pewne rozwiązania, abym umiał radzić w trudnych sytuacjach życiowych. Było jeszcze kilka innych trudnych chwil w trakcie formacji seminaryjnej, jednak z pomocą Bożą ustąpiły. Dzięki życzliwości, wsparciu i modlitwie wielu osób wytrwałem w powołaniu.