Czwartek, 7 listopada 2024

imieniny: Antoniego, Ernesta, Achillesa

RSS

Mały świadek koronny ma wątpliwości. Odbyła się kolejna rozprawa ws. gangu z Jastrzębia-Zdroju

15.07.2023 14:16 | 5 komentarzy | sqx

Kilku kolejnych oskarżonych odpowiadało w piątek (14.07.) przed sądem. Wśrod nich zarówno osoby, które zdecydowały się na współpracę z wymiarem sprawiedliwości, jak i oskarżeni, którzy nie przyznają się do zarzucanych im czynów. Łącznie na ławie oskarżonych zasiada 25 osób. Kolejną rozprawę wyznaczono na poniedziałek (17.07.).

Mały świadek koronny ma wątpliwości. Odbyła się kolejna rozprawa ws. gangu z Jastrzębia-Zdroju
Na Monice M., oprócz zarzutu udzielania zabronionych substancji, ciąży również zarzut kierowania samochodem pomimo orzeczonego zakazu prowadzenia pojazdów.
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

"Nie dorobiłem się niczego poza uzależnieniem"

Piątkowa rozprawa rozpoczęła się od odczytania przez sąd obszernych wyjaśnień Przemysława W., który przyznał się do zarzucanych mu czynów, zrezygnował z obrońcy i zdecydował się na współpracę z organami ścigania. Oskarżony tłumaczył, że chce "zamknąć ten etap życia". Twierdzi również, że już wcześniej obawiał się, że "cała sprawa i tak wyjdzie".

- Piotr C. zaproponował mi współpracę, powiedziałem, że muszę się zastanowić, ale wszedłem w to. Pierwszy raz wziąłem 50 gramów, bez problemu sprzedałem. Nie wiem ile wrzuciłem w obieg, ale nie mniej niż 5 kg alfy, co najmniej kilogram marihuany i mniejsze ilości innych. Sam nie wiem, kiedy stałem się czynnym członkiem grupy, zacząłem brać udział w spotkaniach. Ale w hierarchii nie znajdowałem się wysoko.

Przemysław W. miał usłyszeć, że Dawid K. to "gruba ryba", towar kupował od Czechów i sprzedawał Piotrowi C. po 25 tysięcy złotych za kilogram. Z kolei Piotr C. sprzedawał Przemysławowi W. po 40 złotych za gram, ale kiedy brał więcej i regularnie, cena była lepsza. Sam zaś handlował substancjami biorąc po 60-70 złotych za gram. Stwierdził jednak, że "nie dorobił się niczego poza uzależnieniem", w końcu "stracił kontrolę nad swoim życiem", a teraz chce już "żyć normalnie".

Mówi, że po tym jak złożył wyjaśnienia obciążające podejrzanych, jest z nimi w konflikcie i był zastraszany.

- Przyjechali w czterech, mieli maczetę. Chcieli, żebym powiedział, że CBŚ mnie zmusiło do złożenia tych wyjaśnień. Wszyscy na mnie ruszyli, uciekłem. (...) Kolejny raz - przyjechało sześć osób, ktoś miał pistolet na kulki, ktoś inny metalowy kij, którym we mnie rzucił.

Groźby miał słyszeć również w więzieniu. Po przesłuchaniu poprosił, by od razu odwieść go do zakładu karnego, w którym aktualnie przebywa, zrezygnował również z możliwości uczestnictwa w kolejnych rozprawach.

Zaraz potem głos zabrał Mateusz W., który stwierdził, że to, co się o nim mówi, to kłamstwa. Złożył wniosek o przebadanie go wariografem.

"Nie należałam do grupy przestępczej"

Monika M. odmówiła składania wyjaśnień. Zostały odczytane przez sąd. Ostatecznie przyznała, że sprzedawała alfę trzem osobom, jednak nigdy nie należała do grupy przestępczej. Nie brała udziału w ich spotkaniach. Sama też paliła alfę, opisywała, że to bardzo mocny środek, który silnie uzależnia.

- Żałuję swojego postępowania. Chcę skończyć liceum dla dorosłych. Nie chcę mieć nic wspólnego z narkotykami i dopalaczami - mówiła.

Z nałogiem miał zerwać także Sebastian R., który zna kilku z oskarżonych, ale nie są to jego koledzy. Nie przyznał się do udziału w grupie przestępczej. Opowiedział o sobie, trudnym dzieciństwie i uzależnieniu od marihuany.

- Paliłem od 17 roku życia, tak mnie wciągnęło, że traktowałem to jak papierosy, paliłem po kilkanaście razy na dzień. Kupowałem w Cieszynie, a później też od Dawida K., płaciłem od razu. Wypalałem przynajmniej połowę z tego co kupowałem, czasem większość. Wystarczało na miesiąc, dwa - w zależności czy to było mocne, czy trzeba było brać więcej, by coś poczuć. Częstowałem też kolegów, bo nie lubię palić sam, ale jeśli ktoś chciał kupić, to odliczałem i sprzedawałem - mówił.

- Wydawało mi się, że mogę rzucić palenie w każdej chwili, ale po jakimś czasie zauważyłem, że mam problem. Było mi wstyd zwrócić się o pomoc - wyjaśnił i dodał, że obiecał rodzinie, "która dużo się przez niego nacierpiała", że kończy z marihuaną.

"Alfa to śliski temat"

Sebastian R. stwierdził, że marihuaną zaczął handlować, kiedy miał trudności finansowe, jest jedynym żywicielem rodziny. Kiedy dostał pracę w Jastrzębskiej Spółce Węglowej, przestał dilować. Zastrzegł, że nigdy nie sprzedawał alfy - "widziałem, co się po niej dzieje z ludźmi". Nie wie skąd była pozyskiwana. Ale, jak dodał, nietrudno było dostrzec, że inni szybko się na niej bogacili. On sam miał sporo odbiorców na marihuanę. Kupował ją od DK, którego nie traktował jako szefa. Nie dorobił się, pieniądze szły na bieżące wydatki, a z tego co zostało parę razy zaprosił narzeczoną do restauracji i zabrał na wycieczkę.

Mówi, że chce być lepszym człowiekiem. Większość kolegów odwróciła się od niego po tym, jak złożył wyjaśnienia w sprawie. - Zawsze byłem lubiany, dlatego pewnie wiele osób to zabolało. Ale chciałbym zmienić swoje życie. Przyznaję się do wszystkich zarzutów, żałuję - zakończył, prosząc o nadzwyczajne złagodzenie kary.

"Nigdy go nie widziałem"

Tomasz G., który nie przyznaje się do zarzucanych mu czynów, w pierwszej kolejności odniósł się do wyjaśnień Tomasza W. z poprzedniej rozprawy, twierdząc, że "wszystko co powiedział on na jego temat to kłamstwa".

- Sytuacje, które były opisywane nie miały miejsca. Nie znam tego pana, nigdy wcześniej go nie widziałem. Mówi, że 5-krotnie byłem u niego w domu, to nieprawda, można sprawdzić logowania mojego telefonu, bo zawsze mam go przy sobie. Zostałem bezczelnie pomówiony.

Oskarżony twierdzi, iż nie wiedział nic o żadnej grupie i tym bardziej w niej nie uczestniczył. Z kilkoma oskarżonymi zna się jeszcze z dzieciństwa, jednak na różnych etapach życia ich drogi się rozeszły. On sam wyjechał do Anglii, gdzie pracował jako kucharz. Wrócił do rodzinnego Jastrzębia-Zdroju, kiedy jego ojciec przeszedł na emeryturę, przez co miał szansę zająć po nim miejsce na kopalni. W czasie przeszukań podczas zatrzymań, w mieszkaniu TG policja znalazła alfę. Oskarżony twierdzi, że miał ją na własny użytek, kupił na dyskotece od nieznanej mu osoby.

Zwrot akcji

Prokurator poprosił o konfrontację z obecnym na sali wspomnianym Tomaszem W., do którego wyjaśnień odniósł się Tomasz G.

Tomasz W., który w sprawie zdecydował się na współpracę z organami ścigania, stwierdził, że nigdy w życiu nie oskarżył nikogo niezgodnie z prawdą i właściwie ma wątpliwości co do tego, czy to faktycznie Tomasz G. bywał w jego mieszkaniu.

- Rozpoznawałem go na słabej jakości zdjęciach, nie jestem pewien czy to jest on, mogło mi się coś zamazać - mówił. Sędzia przytoczył fragmenty wcześniejszych wyjaśnień TW, w których ten twierdził m.in., iż jest "niezbicie pewien, że to ten człowiek".

- Nie chciałbym, żeby ta osoba... - mówił, wskazując na TG - żeby coś, skoro ja już nie wiem. Generalnie mam wątpliwości. Ja trochę zwariowałem wtedy, powiedziano mi, że na wszystkich trzech zdjęciach jest ta sama osoba, ale ja sugerowałem się tylko jednym zdjęciem, bo te dwa się różniły. Jestem przestraszony, żeby kogoś nie oskarżyć.

Na kolejnej rozprawie, która odbędzie się w poniedziałek, przedstawione zostaną fotografie, na podstawie których TW dokonywał rozpoznania.

Jednocześnie obrońca Tomasza G. wniosła o uchylenie aresztu. Oskarżony przekazał, że rodzice mogą wpłacić za niego 20 tysięcy złotych poręczenia. Jeśli potwierdzenie przelewu i oświadczenie rodziców zostanie dostarczone w poniedziałek do sądu, prawdopodobnie ten przychyli się do wniosku obrońcy. Prokurator nie miał nic przeciwko zmianie środka zapobiegawczego.

Zresztą podobne wnioski złożyli również obrońcy kilku innych oskarżonych, jednak w ich przypadku oskarżyciel ze względu na zagrożenie wysokim wymiarem kary oraz obawę o matactwo, nie zgodził się z adwokatami. Sąd do wszystkich wniosków odniesie się na kolejnym posiedzeniu.

"Wnoszę o uniewinnienie"

Sebastian G. nie przyznał się do zarzucanych mu czynów, złożył wyjaśnienia. Odczytał, że nie chce być wciągany w coś z czym nie miał nic wspólnego, tylko dlatego, że ma już wyroki. Twierdzi, iż nie zna żadnej z osób, nie mieszka, ani nie bywa w Jastrzębiu-Zdroju i w ogóle nie rozumie skąd jakiekolwiek zarzuty wobec niego. - Pracowałem w swoim fachu, jestem budowlańcem. Te zarzuty są absurdalne, nie powinno mnie tu w ogóle być. To jakaś pomyłka, wnoszę o uniewinnienie - przedstawił swoje stanowisko, prosząc o zniesienie sankcji (tymczasowy areszt), gdyż i tak przebywa w zakładzie karnym, z którego wyjdzie w 2026 roku.

Kolejny z oskarżonych, Paweł F. nie przyznał się do zarzutów i odmówił składania wyjaśnień, będzie je składał po zeznaniach jednego ze świadków.

Wszystko zmyślił

W piątek przed sądem stanął również Ariel F., który nie przyznał się do żadnych z zarzucanych mu czynów, odmówił składania wyjaśnień i co więcej, nie podtrzymuje tych, które składał wcześniej. Zapytany o nie przez sąd odpowiedział, iż jedną z historii wymyślił, bo miał usłyszeć od policjantów, że jak się przyzna, to pójdzie do domu.

Kolejną historię stworzył, by zemścić się na kobiecie, która najpierw obciążyła jego. Jeszcze inną, by nie dostać sankcji. Jak stwierdził, oskarżeni, którzy współpracują z organami ścigania, mijają się z prawdą. On sam ma zarzut uszkodzenia ciała.

Ostatnia głos zabrała Monika C., która nie przyznaje się do zarzutów, a wyjaśnienia będzie  składać po przesłuchaniu świadków.

***

Proces członków grupy przestępczej z Jastrzębia-Zdroju toczy się przed Sądem Okręgowym w Rybniku. Oskarżonych jest 25 osób, wśród nich dwie kobiety. Liderem grupy był 31-letni przedstawiciel handlowy, odzyskiwaniem długów zajmował się 40-latek, który w innej sprawie oskarżony jest o zabójstwo. Grupa działała przez pięć lat od 2017 roku do rozbicia jej w kwietniu 2022 roku. 

Więcej o działalności grupy i zarzutach ciążących na jej członkach przeczytasz tutaj: 25 gangsterów z Jastrzębia-Zdroju stanie przed sądem. Wśród nich przedstawiciel handlowy i były żołnierz

Czytaj w sprawie: