Pogodynek z przypadku. Dlaczego Jarosław Kret klękał w bibliotece w Raciborzu? [ZDJĘCIA, WIDEO]
Na spotkaniu noworocznym (19 stycznia), które otwiera nowy sezon wizyt znanych osób przy Kasprowicza, gwiazda telewizji (wcześniej TVP, teraz Polsat) opowiadała m.in. o aktorce indyjskiej, z którą planuje przyszłość; o monochromatycznych Polakach, którzy dumni i bladzi stali się nagle Europejczykami, a przede wszystkim o tym, jak rozpoczął swoją karierę pogodynka, o której początkowo nie chciał słyszeć. - Poznają państwo innego Kreta - powiedział zebranym w książnicy czytelnikom.
Błędy zostają w ziemi
Na początek przytoczył anegdotę zasłyszaną na studiach, bo nawiązał do dwóch zawodów, które sobie ceni - lekarza i nauczyciela. Bo oni muszą się bez przerwy edukować, gdyż nie mogą sobie pozwolić na wpadki. Studiował archeologię śródziemnomorską, choć nie zostałem archeologiem i stamtąd zapamiętał, w czym archeolog jest podobny do lekarza - błędy obu zawodów pozostają w ziemi.
Mieszkał kilka lat w Indiach
Afrykanistykę też studiował, to zanim był panem pogodynkiem. Wtedy trafił do Indii, żeby zrobić film o reżyserze w New Dehli, który poprowadził zajęcia z wiedzy o teatrze. To był wysoce ceniony w świecie reżyser, a w Indiach szczególnie, bo tam cenią polski teatr, polskie kino z lat 60. 70., ówczesne kino fermentu intelektualnego. Do wystawienia był „Ślub” Gombrowicza, w prostym, surowym przekazie. To był niesamowity pomysł.
Miałem zrobić tam dokument, a utknąłem tam na kilka lat, bo poznałem pewną indyjską aktorkę i reżyserkę. Zamieszkałem z nią, później nasze drogi się rozeszły, ale jesteśmy w stałym, dobrym kontakcie i nadal planujemy przyszłość.
Dlaczego tam nie zostałem? Bo tam trzeba mieć pieniądze, żeby zostać. Nie jest tak łatwo uciekać od trosk. To ciężki kraj, potwornie przeludniony, siermiężny. Jest dużo biedy, która rzuca się w oczy. Turyści wszędzie łażą, a bogactwo indyjskie jest takie, że w głowie się nie mieści.
Poznałem Indie w New Delhi, w Bombaju, poznałem klasę średnią tamtejszą. Nie chodzi mi o medytacje, ale dostałem kopa intelektualnego, jak wpadłem w zaawansowane środowisko akademickie. Brałem udział w takim życiu bohemy artystycznej. Patrzyłem na Indie nie jak zwykli turyści. To był pierwszy przełom w moim życiu. Ja kontynuowałem pracę dziennikarską, ale zmieniłem założenia i cele.
Poznają państwo innego Kreta
W Zakopanem zaczepił mnie biały niedźwiedź, taki co się z nim robi zdjęcia i on mnie pyta: panie Jarku, mogę zrobić sobie z panem zdjęcie? To cena popularności, a Jarosław Kret przyjechał rozmawiać nie o pogodzie, a o swoich podróżach po świecie.
W latach 90. jak pokończyłem różne studia, w tym studia kulturoznawcze w Instytucie Orientalistycznym, to mnie przygotowało do tego, co się działo w XXI wieku.
Później prowadziłem Teleexpress, ale też reaktywowałem taki Klub sześciu kontynentów, “wykopując” z szafy takich emerytów, co go kiedyś tworzyli. Oni pomagali mi, a ja zacząłem podróżować po świecie z cyfrową kamerą i robiłem reportaże o świecie. Chłonęliśmy wtedy świat, bo wyskoczyliśmy z komuny. Chcieliśmy czerpać ze świata. Ja pół świata zjechałem z tą kamerą i pokazywałem rzeczy, na które było zapotrzebowanie.
Nie pokazać, a wytłumaczyć
Później Kret otrzymał propozycję od polskiej edycji National Geographic. Tak się złożyło, że szef nazywał się, a jeden z redaktorów Baran. - To była elita: Wilk, Kret i Baran - śmiał się gość biblioteki. Wydawcy z USA powiedzieli mu, że to, co będzie robił, to nie będzie to samo, co robi w swoich filmach, bo oni podchodzą do tematu podróży w sposób popularno-naukowy. Usłyszałem, że ich myślenie jest dalece różne od naszego postrzegania świata. Powiedzieli, że nie pokazują po prostu zebry czy żyrafy, tylko chcą różnych nieznanych aspektów życia tej zebry czy żyrafy. Mogę zrobić reportaż, ale muszę pokazać, co z tego wynika - opowiadał w Raciborzu Jarosław Kret. - Na przełomie wieków weszliśmy w komputery i internet. Ja zrozumiałem, że muszę opowiadać o tym świecie, żeby poprzez moją opowieść ludzie mogli rozumieć ten świat, a nie tylko go widzieć. Nauczyłem się tego i to mną wstrząsnęło - zaznaczył.
Szwed różni się od Hiszpana, a Finka od Włoszki
W Indiach jak się im przyjrzałem, to okazało się, że są bardzo podobne do Polski i do Europy. Znalazłem te zbieżności do tego, co się dzieje w naszym życiu. Bo nasze pierwsze pojmowanie Indii to egzotyka, ale patrzymy powierzchownie, że to kraj świętych krów i kobiet z kropką. Tymczasem Indie to podkontynent i gigantyczny kraj, gdzie ludności jest 4 czy 5 razy tyle ile w całej Europie. Są różnice między ludźmi z południa, z zachodu Indii. Tak jak w Europie. Szwed od Hiszpana dramatycznie się różni. Podobnie jak Finka od Włoszki czy Rosjanin od Brytyjczyka. Te same podziały są w Indiach. Na południu są Hindusi ciemni i drobni, a na północy mówią zupełnie innym językiem. Panują inne klimaty. Na zachodzie jest pustynia i niesamowicie ostre jedzenie.
Pogodynka na czerwonym dywanie
Jak trafiłem do telewizji jako pogodynek? Zadzwonili do mnie, że chcą rozmawiać. Zastrzegli, że potrzebują kogoś, ale nie do newsów. Ja chciałem prowadzić program podróżniczy. Usłyszałem, że chcą mnie jako prezentera pogody. Powiedziałem, że nie ma mowy, do widzenia. A oni przekonują, że to będą prognozy inne niż wszystkie, niemal jak programy podróżnicze, prowadzone w ciekawy sposób. Jednak się nie zgodziłem. Tego samego dnia spotkałem koleżankę, jeszcze na schodach w telewizji. Mówię jej, że nie będę pracował jako pogodynek, że jadę na Madagaskar robić zdjęcia, potem wydam album i będę chciał go sprzedać. Ona powiedziała, że albumu nieznanego nikomu Jarka Kreta nikt nie kupi. Poradziła, żeby został pogodynką. Ona mieszkała we Francji i powiedziała, że tam dla pogodynek, to czerwone dywany się rozwija. Mówiła, że zdobędę popularność i będę sprzedawał swoje książki. Tak mnie przekonała. W telewizji powiedziałem, że muszę mieć na prognozę 5 minut, a nie 2 i nikt nie będzie wpływał, jak się ubieram. I nie założę krawata. Bo ja uważam, że to pozostałość po śliniaczku. I nie będę nosił garniturów jak urzędnik ze skarbówki. Postawili warunek, żeby ubiór nie był pognieciony. Przyjęli mnie do prognoz pogody, a ja wykorzystałem to, że robię się popularny i napisałem książkę, zacząłem dzielić się wiedzą. Zwłaszcza że po 2004 roku, jak Polskę przyjęto do Unii Europejskiej i okazało się, że Polska jest potwornie monochromatycznym społeczeństwem. My jeszcze jesteśmy biali, ale jeszcze 2 pokolenia i będzie kolorowo. W Brukseli już tak jest, ale wszyscy mówią jednym językiem. Taka właśnie jest Unia - wielorasowy, wielokulturowy naród.
Piszę, żebyśmy się nie bali
Jesteśmy już jakiś czas w Unii Europejskiej, a nasze społeczeństwo wciąż pozostaje tak monochromatyczne, bo jest ciężko doświadczone, z wyrżniętą w drugiej wojnie inteligencją, z czego większość stanowili Żydzi. My jesteśmy potwornie upośledzeni pod kątem otwarcia na świat, komuna nie dopuszczała nas do świata i nagle zostaliśmy przyjęci do Unii. Tacy dumni i bladzi stojący po kostki w błocie. My się obcego po prostu boimy.
Koleżanka mnie odwiedziła i pyta co tu w Polsce jest tak biało? Pyta o to w czerwcu! No to ja żartuję: bo śnieg tu pada i nas wybiela.
Dlatego ja piszę o tym, jak bardzo ludzie na świecie są podobni do nas. Żebyśmy się ich nie bali.
Kiedy studiowałem, to sporo miesięcy przesiedziałem w Europie Zachodniej. W każde wakacje tam pracowałem i widziałem, jak ludzie różnych ras się tam asymilują, akomodują. Wiadomo było, że Unia do tego dąży. Unia to pieniądze, wiadomo było, że będzie chciała wyrównać poziomy między starymi i nowymi jej krajami. Musi być przepływ produktów i gotówki. I za tymi pieniędzmi, za ich szerokim strumieniem, w każdej miejscowości powstał wielki basen ze zjeżdżalniami, autostrady i oczyszczalnie ścieków. Za pieniędzmi też ludzie napłynęli i napływają. Moją idee fix są programy o podróżach, o tym że świat jest totalnie normalny.
Czy 10 lat temu jedli państwo humus?
Krzyżowcy przywieźli do Polski cukier, bo wcześniej słodziło się tu miodem, a mieli go tylko bogaci właściciele lasów. Biedni miodu nie mieli. Cukier przybył z Bliskiego Wschodu, to było średniowiecze. Krzyżowcy przywieźli nam też farbowanie tkanin, a królowa Bona sałatę i pomidory. Tak się zmieniał jadłospis. Wciąż się zmienia dzięki temu, co do nas przywożą. Czy 10 lat temu jedli państwo humus? 20 lat temu nie wiedzieliśmy, co to jest kebab. Kiedyś u nas też nie znano pizzy. To się wzięło ze świata, przyszło stamtąd.
Słynne dziś słowo algorytm wziął się od nazwiska perskiego matematyka, z głębokiego średniowiecza. To było nazwisko z Bliskiego Wschodu źle wymówione i źle zapisane.
Dlaczego o tym mówię? Bo nasz świat wzbogaca się tym, że panuje wymiana, stosunki międzykulturowe. Chcę, żebyśmy się nie bali świata. A jak zobaczymy Murzyna czy Muzułmanina, to od nich nie uciekali.
Kobieta nie może klęczeć z przodu
Pisanie o świecie było dla Jarosława Kreta pierwszym przełomem w jego życiu. Drugim była praca pogodynka. “Moje Indie” było pierwszą książką Kreta. Sprawdziła się prognoza, że ludzie kupują książki autorstwa znanych osób.
Ja piszę opowieści o świecie w sposób gawędziarski. Chciałem pierwszą pisać o Egipcie, ale w wydawnictwie powiedzieli, że Arabowie się nie sprzedają. Pomysł o Indiach zaakceptowano i w 2011 roku ukazała się moja pierwsza książka. Sprzedało się 75 000 jej egzemplarzy. To jest tak napisane, żeby w 3 wieczory przeczytać. Bo ja piszę tak, jak gadam. Tę treść jeszcze naszpikuję informacjami i próbuję przemycić je tak, żeby zostało w głowie. Jak był sukces, to powiedzieli mi: pisz następną. I to był “Mój Egipt”. Napisałem tam o świecie arabskim, na czym “polega” meczet. Dlaczego nam się wydaje, że podczas modlitwy nie ma w nim kobiet? Są, tyle, że u góry. Podobnie jak w synagogach, w takich osobnych miejscach - babińcach. Decydują względy praktyczne. Kiedy one klęczą, na tych dywanach, cała bateria kobiet, te orientalne dziewice i jak się pochylą, jak się napinają, to rozpraszają mężczyzn, więc lepiej, żeby ich nie widzieli. Tak samo jest z zakazem jedzenia w czwartek naczosnkowanych potraw i fasoli, czy grochu. Bo w piątek idzie się do meczetu. I to pochylanie, napinanie i niech tak tyle osób zacznie zionąć, czy pierdnie. Ja to opisuję, żebyśmy się oswoili z nimi, bo to tacy sami ludzie jak my.
Bakterie w wodzie święconej
Czy jest na świecie woda, który leczy? Tak, jest rzeka Ganges. Przy meandrowaniu w niektórych miejscach, a ta rzeka co spływa z Himalajów, to na jej jednym brzegu widać wschód słońca. Wygląda tak, że rodzi się tam słońce. I odbywają się rytualne kąpiele. To jest zmywanie grzechów, w ogóle są tego różne interpretacje. Kąpią się tam chorzy i zdrowi. I nie łapią żadnej zarazy. Dlaczego? Kiedyś chemicy wzięli się za Ganges i okazało się, że tam jest dużo związków srebra, a te są bakteriobójcze. U nas w kościołach są misy z wodą święconą i tam odbywa się przenoszenie bakterii.
Ja się tak zastanawiałem, przy dacie Chrztu Polski w 966 roku, kolejnej rocznicy, czy gdyby islam, który teraz tak szaleje po świcie, do nas przyszedł i bogaci Katarczycy powiedzieliby: my wam wpompujemy tyle kasy, tylko zmiecie religię. Gdybyśmy dostali propozycję dołączenia do tych najbogatszych państw, to niewiadomo jakby się skończyło. Obrazoburczy poniekąd jestem, ale w 966 to się właśnie dokonało. Nastąpiło siłowe przejęcie. Polskie plemiona miały własne wierzenia, własne bóstwa, a musiały przejść na chrześcijaństwo. Chodziło o biznes, o wpływy.
Nie znalazłem takiego Jezusa
Do religii nabrałem dystansu, mieszkając w Indiach. Tam zaczepił mnie w temacie marihuany jeden profesor wybitny, taki z uniwersytetu. On powiedział o jej wyższości nad wódką. Marihuana nie powoduje agresji.
Moja babcia kazała mi, kiedy byłem dzieckiem, modlić się do obrazu Jezusa. On tam wyglądał jak taki szwedzki wojownik spod Częstochowy. Tymczasem jak byłem z Ziemi Świętej, to tamtejsi mieszkańcy nie przypominali tego Jezusa z obrazu. Nie umiałem odnaleźć tam takiego jego wizerunku jak ten z naszej kultury. Bo ta narracja jest narzucona w tradycji i my przyjmujemy pewne rzeczy bezrefleksyjnie. To jest tak jak ze słynnym obrazem Ostatnia wieczerza. Przecież w tamtych czasach nikt nie zasiadał do posiłku przy stole. A Adam i Ewa i ten wąż! Jabłko jest tam symbolem zła! A oni mają pempki. Tylko, że na logikę to nie mogą ich mieć.
Otwarte głowy pomagają żyć
Otwórzmy sobie głowy, zauważymy pewne pomyłki, a pomoże to nam w ciekawszy sposób żyć. Bo świat nas nie tyle otacza, co nas osacza. Jak się nie otworzymy, to zadusimy się we własnych lękach. My byliśmy przez długi czas skolonizowani. Mieliśmy zamknięte oczy i uszy na pewne elementy rzeczywistości. O tym właśnie piszę prostym językiem, bo ja ten świat, właśnie takim widzę. Dajmy się oczarować światem.
Na Madagaskarze co 2 lata
W drugiej części spotkania Kret pokazał slajdowisko zdjęć z Mauritiusa i Madagaskaru.
Indie kocham, chyba jestem Hindusem, a jeszcze bardziej kocham Madagaskar. Napisałem o nim książkę. To jest ostatnie żywe laboratorium biologiczne, tak zróżnicowane, nie ma takiego drugiego na świecie. Niestety ginie w oczach. W 1996 roku byłem tam pierwszy raz, a ostatnio w 2015 roku. W maju tego roku znów polecę. Robiłem tam różne projekty fotograficzne i filmowe. Ta wyspa ginie. Ludność jest potwornie biedna i podcina gałąź, na której siedzi. Rozbuchał się wtórny kolonializm, Azjaci mocno ingerują, bo szuka się surowców. Rozkrada się tak, że w głowie się nie mieści.
O Madagaskarze chciałby napisać kolejną książkę, bo poprzednią napisał… w połowie. - Gonili mnie w wydawnictwie i trzeba było oddać - tłumaczył. W najbliższych planach jest współpraca z wydawnictwem Wielka Litera, gdzie wyjdzie książka o Ziemi Świętej. - Uwielbiam to miejsce, choć moje podejście do religii jest ambiwalentne, takie popularno-naukowe - skwitował.
Ludzie:
Małgorzata Szczygielska
Dyrektor Miejskiej i Powiatowej Biblioteki Publicznej im. Ryszarda Kincla w Raciborzu.