Przyszłość psychiatrii dzieje się w Rybniku. To nadzieja dla tysięcy chorych [WYWIAD]
O kolejkach do lekarzy, pseudowiedzy z internetu oraz stygmatyzowaniu osób chorych psychicznie rozmawiamy z lek. Zuzanną Cebo, Kierownik Centrum Zdrowia Psychicznego w Rybniku.
- Odnoszę wrażenie, że zdrowie psychiczne to w naszym społeczeństwie temat tabu. Można mieć problemy z tarczycą, leczyć nadciśnienie, mierzyć się z dolegliwościami kręgosłupa, ale "chora" głowa to dla wielu osób wciąż powód do wstydu.
- Oczywiście, że tak jest, ale obserwujemy zmianę tego trendu. Jakkolwiek to nie zabrzmi, pomogła w tym... pandemia. To właśnie wtedy zaczęło się mówić bardzo dużo o zdrowiu psychicznym. W tej chwili trafia do nas wielu pacjentów, którzy mówią: "w pandemii się pogorszyło, postanowiłem przyjść". Gdy zaczynamy rozmawiać z pacjentem okazuje się, że miał objawy już przed pandemią, ale dopiero teraz zdecydował się do nas przyjść. Niektórzy mówią, że opowiedzieli o swoich problemach komuś w pracy czy w rodzinie i usłyszeli: "ja też chodzę, poprawiło mi się, idź!". Dlatego przychodzi do nas coraz więcej osób. To przestaje być powodem do wstydu. Teraz w ogóle dużo mówi się o zdrowiu psychicznym - o depresji, o samobójstwach. Wielu celebrytów przyznaje się do tego, że choruje na depresję. Potem "Kowalski" mówi: "Dobrze, skoro aktorka X może chorować na depresję, to może mnie też to dotyka?". Widzimy też, że zmieniło się podejście lekarzy z innych specjalności do psychiatrii. Oni również kierują do nas pacjentów.
- Lekarze wysyłają pacjentów do psychiatry?
- Mamy na przykład wielu pacjentów od kardiologów.
- Dlaczego?
- Pacjentka przychodzi do kardiologa. Niepokoi ją kołatanie serca. Zostaje przebadana - holter EKG itd. Okazuje się, że przyczyna jej problemów zdrowotnych nie jest kardiologiczna. Lekarz kardiolog sugeruje, że dolegliwości mogą mieć podłoże nerwicowe i warto zgłosić się do lekarza psychiatry.
- Z jednej strony mamy ten stereotyp, na szczęście zanikający (oby jak najszybciej). Z drugiej strony słyszymy, że lekarzy psychiatrów brakuje. Że potrzeby są o wiele większe niż możliwości leczenia. Czy wy również to obserwujecie? Jesteście "oblężeni" przez pacjentów?
- Centrum Zdrowia Psychicznego to wciąż nowa placówka. Testujemy tu model opieki psychiatrycznej w zupełnie innej formie niż dotychczas. Widzimy, że pacjentów jest bardzo dużo. To dotyczy zarówno leczenia publicznego ("na NFZ"), jak i prywatnego. Proszę sobie wyobrazić, że czas oczekiwania na prywatną wizytę to nawet dwa-trzy miesiące.
- A jak jest z kolejkami do waszego centrum? Trzeba czekać trzy-cztery miesiące, czy też jeszcze dłużej?
- Nasze Centrum Zdrowia Psychicznego jest dedykowane pacjentom z Rybnika. To wygląda w ten sposób, że pacjent zgłasza się do punktu koordynacyjnego, który jest czynny od 8.00 do 18.00. Jeden jest tutaj, drugi jest w poradni przy ul. Rudzkiej. W takim punkcie jest zawsze psycholog lub pielęgniarka psychiatryczna, którzy przeprowadzają z pacjentem wstępny wywiad. Oni kwalifikują pacjenta.
- Coś jak triaż w szpitalnym oddziale ratunkowym, tyle że psychiatryczny?
- Dokładnie tak. Są trzy grupy pacjentów. Pierwsza kategoria dotyczy sytuacji nagłych - pacjent zostanie przekazany od razu na izbę przyjęć do szpitala. Druga kategoria pacjentów to tzw. pacjenci pilni - taki pacjent powinien zostać przyjęty przez lekarza w ciągu 72 godzin. My staramy się, żeby to było szybciej - zazwyczaj jeszcze w tym samym dniu roboczym lub następnym. To dotyczy pacjentów, którzy nie mogą czekać na wizytę przez miesiąc, bo może się to źle skończyć. Mieliśmy kilka takich przypadków, gdzie dzięki szybkiej reakcji udało się uniknąć prób samobójczych. Jest trzecia grupa dotycząca stabilnych przypadków - na ten moment jesteśmy w stanie zorganizować wizytę takiego pacjenta u psychiatry w ciągu kilku tygodni.
- W porównaniu z innymi dziedzinami służby zdrowia brzmi to bardzo dobrze. Gdzie jest haczyk?
- Bo to wszystko o czym mówię, dotyczy naszego centrum. Są w powiecie rybnickim poradnie, gdzie na wizytę u psychiatry trzeba czekać kilka miesięcy. Tutaj pojawia się problem braku specjalistów. My jesteśmy w tej komfortowej sytuacji, że Centrum Zdrowia Psychicznego jest częścią szpitala. Mamy większy dostęp do personelu niż poradnie, które mają jednego czy dwóch lekarzy. Tutaj też kłania się pandemia - zapotrzebowanie wzrosło, a lekarzy psychiatrów nie przybywa z dnia na dzień.
- Dlaczego psychiatrów jest tak mało?
- Specjalistów brakuje w wielu dziedzinach i to nie omija psychiatrii. Żeby zostać psychiatrą trzeba mieć sześć lat studiów, rok stażu i pięć lat specjalizacji. Na koniec zdać jeszcze egzamin. W najlepszym razie trwa to trzynaście lat.
- Nie ma się co dziwić, że jest jak jest.
- Choć przyznam, że obserwujemy wzrost zainteresowania psychiatrią. Gdy ja zaczynałam studia, mało kto myślał o psychiatrii. W tej chwili to zainteresowanie jest o wiele większe. Wielu młodych lekarzy chce specjalizować się w psychiatrii, ale na ich pełne wykształcenie trzeba będzie po prostu poczekać. W szpitalu mamy w tej chwili dziesięciu rezydentów i jednego stażystę. W sumie specjalizację z psychiatrii robi jedenastu lekarzy. Tylu nie było ich nigdy dotąd.
- Z jakimi problemami najczęściej zmagają się mieszkańcy naszego regionu?
- Najczęstsze są zaburzenia nerwicowe i zaburzenia depresyjne. Poważniejsze choroby psychiatryczne - schizofrenia, czy afektywna choroba dwubiegunowa występują o wiele rzadziej.
- Skąd mamy wiedzieć, że potrzebujemy pomocy? Że to, co z nami się dzieje, nie jest normalne?
- To zależy od jednostki chorobowej.
- To jak jest w przypadku tych najczęstszych schorzeń - zaburzeń nerwicowych i depresji?
- Pacjenci skarżą się np. na to, że nie mają siły, żeby wstać z łóżka. Przy nasilonej depresji człowiek nie ma ochoty ani siły, żeby się umyć. Trudno jest wstać do pracy, zrobić śniadanie. Bardzo często zaczyna się to od problemów ze snem. Ludzie nie mogą zasnąć, zasypiają o trzeciej w nocy, budzą się zmęczeni. Mają problemy z apetytem, odczuwają lęk, niepokój. Wstają rano i zastanawiają się, czy coś złego się stanie. W przypadku nerwicowych zaburzeń często dochodzą somatyczne objawy lęku - nerwobóle, duszności, kołatania serca. Tacy nerwicowi pacjenci najczęściej trafiają do POZ. Bo przecież jak będzie pan miał duszności, będzie pana bolało w klatce piersiowej, to pójdzie pan do lekarza rodzinnego. Zrobią panu RTG, morfologię, badania. Potem pulmonolog, kardiolog - oni też powiedzą, że wszystko jest dobrze. Dopiero przy pogłębionym wywiadzie może się okazać, że pacjent ma problemy w pracy, albo że coś złego dzieje się w rodzinie i w taki sposób reaguje. Zazwyczaj pacjenci wyłapują to samodzielnie. Rozumieją, że to nie jest normalny stan, bo też ich jakość życia jest znacznie gorsza.