Zawodna pamięć, jasny grot i lista z krzyżykami – o tym mówiono w sądzie na temat zwolnień z Ramety
Marcowe posiedzenie w sprawie karnej, w której Państwowa Inspekcja Pracy skarży byłego prezesa spółdzielni meblarskiej o praktyki niezgodne z prawem pracy, przyniosło nowe informacje od wiceprezesów fabryki z Ostroga.
Debiutanci w zarządzie
Wyrostek miał pewne rozeznanie w możliwościach załogi, bo w Ramecie pracuje od 18 lat. – Czy ktoś jest dobry czy nie, to słyszałem na naradach. Miałem zatem jakieś opinie o pracownikach. Kiedy weszliśmy do zarządu z panią Aleksandrą Mikoś to był jednak dla nas nieznany jeszcze szerzej obszar. Kierownicy i prezes znali ich lepiej. Zostawiliśmy w tej sprawie wolną rękę prezesowi. W momencie zwolnień byliśmy tylko miesiąc w zarządzie i trudno było nam oceniać. Te oceny pracowników na pewno były, ale czy mieliśmy indywidualnie się odnosić do każdego pracownika jako zarząd? – dziwił się w sądzie.
Następnie przekazał, że prezes Ramety pokazywał członkom zarządu plik dokumentów, którymi miały być oceny, ale nie weryfikowano poszczególnych przypadków kadrowych. Później dodał, że oceny musiały być, bo na dokumentach u prezesa była „tabelka, nazwiska, jakieś kreski i skala od 1 do 10”. – Na naradzie produkcyjnej kierownicy przekazywali te dane prezesowi – stwierdził zeznający.
Wyrostek przyznał, że były przygotowane dokumenty zwolnień dyscyplinarnych, ale jak były zapytania pracowników to istniała możliwość odejścia za porozumieniem stron. Tu eks–wiceprezes usłyszał od jednej z oskarżycielek posiłkowych, że według niej było na odwrót. Ta wypowiedź wywołała jego zdziwienie.
Fichna rozmawiał i nie zwalniał
Stefan Fichna podobnie jak na wcześniejszych rozprawach chciał usłyszeć czy prezes był na posiedzeniach zarządu przegłosowywany? – O ile mi wiadomo to nie było takich sytuacji, ale prezes odwlekał realizację zaleceń firmy audytorskiej. Wcześniej zanim weszliśmy do zarządu, były już typy do redukcji kadry, ale odbywały się tylko rozmowy i do zwolnień ostatecznie nie dochodziło – zauważył M. Wyrostek.
Po byłym wiceprezesie zeznawała kierująca ostatnio samodzielnie spółdzielnią Aleksandra Mikoś, która wskazała m.in. na korzystanie przez firmę audytorską z danych programu oceniającego wydajność w Ramecie. Użyła nazwy „grot”. – Dzięki temu można się było doliczyć, ile Rameta musi dopłacić do wynagrodzenia danego pracownika. To przejrzysty program. Każdy zatrudniony miał dostęp do tego oprogramowania, jeśli tylko chciał. Nie było takich informacji na piśmie dla pracowników, tylko kierownikom się o tym mówiło, że wyniki podwładnych są słabe. Z pracownikiem rozmawia w spółdzielni kierownik, a nie zarząd – wyjaśniła A. Mikoś.
Dodała, że w 2019 roku z Ramety zwalniano wyłącznie tych, co nie pracowali efektywnie. – Nie zwalnialiśmy z przyczyn ekonomicznych. Różnice w wypracowaniu dniówki były zatrważające w stosunku do innych zatrudnionych – stwierdziła. Z jej wiedzy wynika, że zanim doszło do zwolnień pracowników odbyły się analizy sytuacji, spotkania z kierownikami i rozmowy na ten temat.
Kolejna rozprawa zaplanowana została pod koniec marca. Tymczasem spółdzielnia meblarska wciąż jest w trudnej sytuacji finansowej. Z Ostroga dochodzą nieoficjalne wieści, że spółdzielcy pogodzili się już z koniecznością ogłoszenia upadłości Ramety.
Mariusz Weidner
"Kibicuję byłym pracownikom Ramety"
Posłanka Gabriela Lenartowicz była obecna w trakcie marcowego posiedzenia sądu w sprawie zwolnionych z Ramety. Spytaliśmy ją o komentarz, do tego z czym zapoznała się w trakcie rozprawy. Oto co nam powiedziała:
Kibicuję byłym pracownikom Ramety odkąd dowiedziałam się o ich sytuacji. Staram się śledzić postępowania zarówno w sądzie karnym jak i w sądzie pracy. To jest bulwersujące, to zaprzeczanie faktom, które miały miejsce. Uważam za żenujące traktowanie tak osób niepełnosprawnych. Był jakiś audyt, ale nie ma po nim śladu? Jak można wyceniać wydajność pracy u inwalidów? Za ten brak wydajności są przecież dopłaty z PFRON. Wnioskowałam tam o kontrolę spółdzielni, ale nie odbędzie się prędzej niż po covidzie. Ubolewam, że takie coś ma miejsce w zakładzie dla inwalidów – z punktu widzenia ludzkiego i prawnego. Dochodzenie prawdy w sądzie jest upokarzające dla tych ludzi, bo muszą się dobijać tu o podstawowe rzeczy, nawet w kategoriach praw człowieka. Według mnie można było sprawę sądową rozstrzygnąć na jednym posiedzeniu, bo widać, że zwolnienia dyscyplinarne były niejako z „szymelu” co dowodzi, że nie miały podstaw. To co usłyszałam 1 marca na rozprawie przeczy wszystkiemu co było wcześniej zeznawane przez wszystkich pozostałych świadków. Zastępcy wskazują, że wszystkiemu winien jest prezes, a on teraz próbuje się ratować, że na nim wywierano presję określonego zachowania.
Ludzie:
Gabriela Lenartowicz
Poseł na Sejm RP