Nawet największy ból nie zabierze mi radości życia
Raciborską pulmonologię traktowała jak drugi dom, a o jej pracownikach zwykła mawiać, że to jej „płucna” rodzina. Była jedną z pierwszych pielęgniarek, które ratowały pacjentów chorych na covid i jedną z tych, które trafiły do szpitala walcząc o własne życie. Ona tę walkę wygrała, ale jej mąż nie. – Nie mam pretensji do życia. Musi być czerń i biel, bo inaczej trudno docenić to co się ma. A ja mam wiele: wszystkie przeżyte z mężem chwile i wspaniałą córkę – mówi Katarzyna Wiśniewska.
Oswajanie śmierci
W domu Wiśniewskich nikt nie bał się mówić o śmierci. – Jurek był niepełnosprawny i wiele razy musieliśmy stawić czoła jego chorobom. Rozmowy o tym co będzie dalej, gdy któreś z nas odejdzie, były tak naturalne, jak naturalny był cykl naszego życia. Cieszyliśmy się każdym spędzonym razem dniem i wspólnymi przedsięwzięciami. Opiekowałam się chorymi, którzy nie wstawali z łóżek, a my mogliśmy wybrać się na spacer, więc naprawdę nie było na co narzekać – opowiada pani Kasia.
Jej mąż trafił do szpitala 21 listopada. Miał już zdiagnozowanego koronawirusa, ale na początku przechodził go bezobjawowo i sanepid wystawiał mu przepustki na dializy, których nie mógł przerywać. Na ostatnią pojechał w sobotę. – Odkąd zaczął jeździć sam do Rudy Śląskiej, założyliśmy sobie w telefonach program do śledzenia. Dzięki niemu zobaczyłam, że od godziny nie rusza się z parkingu oddalonego o 3 kilometry od szpitala. Wiedziałam, że ma gorączkę i czuje się źle, więc zadzwoniłam do jego brata z Żor, żeby zorganizował pomoc. Policja zabezpieczyła samochód, a karetka pogotowia zabrała go do szpitala w Zabrzu. Na miejscu okazało się, że ma zapalenie płuc i sepsę. Tamtejsi lekarze i pielęgniarki o wszystkim mnie informowali. Wiedzieli, że leżę w szpitalu i mogłam do nich dzwonić o każdej porze. Wierzę, że zrobili wszystko, co mogli, ale Jurka nie udało się uratować – mówi pani Kasia. Zmarł wieczorem 24 listopada.
Zawód pielęgniarki wymaga oswojenia się z chorobą i śmiercią, ale czy można się oswoić z taką myślą, gdy dotyczy ona naszych najbliższych? – Dla mnie ogromnym obciążeniem było to, że nie mogłam go zobaczyć i nie mogłam się z nim pożegnać. Znałam wszystkie procedury, wiedziałam jak to wygląda w czasach pandemii, ale ta wiedza w niczym mi nie pomogła. To, że nie dostaliśmy dla siebie więcej czasu boli, ale życie toczy się dalej, a ja mam jeszcze wiele do zrobienia. Chcę wrócić do pracy i nadal pomagać ludziom. A Jurek już na zawsze ze mną zostanie. We wspomnieniach i w sercu.
Katarzyna Gruchot