Niedziela, 24 listopada 2024

imieniny: Emmy, Flory, Jana

RSS

Niemiecki obóz dla Żydów w Raciborzu, czyli „ludzie muszą być tropieni, by mieli chęć do śmierci”

22.04.2019 07:00 | 2 komentarze | red

Mieszkaniec Płoni Paweł Morawiec w czasie wojny powracał pewnego razu z pola na wozie wypełnionym burakami. Na jego drodze znalazła się grupa eskortowanych więźniów żydowskich. Gdy ich mijał, wygłodniali ludzie rzucili się na buraki i łapczywie zaczęli je jeść. Eskortujący ich żołnierz odbezpieczył karabin i wymierzył go w stronę Żydów, strzały jednak nie padły - pisze historyk Beno Benczew.

Niemiecki obóz dla Żydów w Raciborzu, czyli „ludzie muszą być tropieni, by mieli chęć do śmierci”
zdjęcie poglądowe
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

A jednak pomagano

Kolejną osobą, która od maja 1941 roku pracowała w Plania Werke był Franciszek Gorfon. Według niego, przypuszczalnie jesienią 1941 roku, do pracy skierowano grupę Żydów, która liczyła ok. 100 osób. Pochodzili z Francji, Polski i Holandii. Lagier, w którym mieszkali, znajdował się na terenie cegielni nr 1, w specjalnie wybudowanych barakach. Do pracy byli eskortowani, a w pracy pilnowani przez wachmanów i traktowani w nieludzki sposób. Gorfon miał im dostarczać żywność, głównie chleb, podobnie pomagać mieli inni. W roku 1942 Gorfon wyjechał do Łabęd i dlatego nie wiedział, co później działo się z więźniami. Wskazał jednak Pawlenkę z Tworkowa, który był wówczas majstrem i mógł wiedzieć trochę więcej na ten temat.

Kolejni świadkowie

Ktoś zapamiętał, że kucharką w obozie była pani Klimaszka, że Żydzi pracowali przy budowie pieca nr 18, padają różne daty powstania i likwidacji obozu. Czasem zresztą mylono obóz dla Żydów z innymi komandami. W zakładach Siemensa zmuszano do pracy także jeńców wojennych i robotników przymusowych różnych narodowości. Bardzo często zmieniała się ich liczba, na miejsce jednych przywożono następnych. Według jednego z zachowanych raportów z 31 lipca 1944 roku w Siemens Plania AG Ratibor pracowało 663 robotników przymusowych, w tym 424 Rosjan, 120 Polaków, 41 Ukraińców, 70 Francuzów oraz 8 osób o nieustalonej narodowości. Możemy zatem przypuszczać, że tych 70 Francuzów mogło być żydowskimi więźniami.

Pochodząca ze Świętochłowic Elżbieta Sładek w 1940 roku mieszkała w Chałupkach i miała być szykanowana przez hitlerowców z powodu przynależności teścia do Komunistycznej Partii Niemiec. Z obawy przed wysłaniem na roboty przymusowe w głąb Niemiec, podjęła pracę w zakładach Siemensa w charakterze rachmistrza. Nie miała bezpośredniej styczności z więźniami, słyszała jednak, głównie od zatrudnionego tam Barskiego, że przy budowie pieca do wypalania elektrod zatrudnieni byli obywatele francuscy żydowskiego pochodzenia. Warunki pracy mieli bardzo ciężkie, wyżywienie było tak marne, że przy braku jakiejkolwiek opieki lekarskiej umierali z wycieńczenia. Zgonów miało było 2 do 3 tygodniowo. Elżbieta Sładek nie wiedziała jednak, w jaki sposób i gdzie ich chowano, nie znała także żadnych szczegółów.

Oprawcy na wolności

Ciekawy trop przekazał Jan Buczek, rocznik 1894, który przez całą wojnę pracował w fabryce jako palacz piecowy. Widywał Żydów, pamiętał grupę 8–osobową pod nadzorem cywili wykorzystywaną do pracy przy budowie nowego pieca. Niestety nie był w stanie powiedzieć, w jakich to było latach, gdzie mieszkali i jak byli traktowani. W opinii Jana Buczka więźniowie byli źle żywieni, ponieważ wyglądali na osłabionych. Raz tylko był świadkiem, gdy pilnujący ich mężczyzna kopnął jednego z Żydów, a ten przewrócił się z wycieńczenia. Gdy zwrócił uwagę atakującemu usłyszał: „ludzie muszą być tropieni, by mieli chęć do śmierci”. Już po wojnie w Raciborzu Buczek przypadkowo spotkał owego mężczyznę, ten prawdopodobnie nie poniósł za swoją wojenną działalność żadnych konsekwencji.

Prywatne śledztwo

Podjął je mieszkaniec Raciborza Bronisław Chojnowski, zgromadził pokaźną ilość informacji, niektóre o zupełnie sensacyjnym charakterze. Jako źródło swych ustaleń podawał niesprecyzowane i anonimowe relacje miejscowej ludności. Obóz miał funkcjonować do stycznia 1944 roku, gdy wszystkich przetransportowano do obozu Blachownia – Kędzierzyn. Na ich miejsce przybyli jeńcy francuscy, a sama likwidacja obozu miała odbyć się na początku 1945, kiedy to rozebrano 5 lub 6 baraków, w których przebywali więźniowie. Według Chojnowskiego w raciborskim obozie dla Żydów mieli znaleźć się mieszkańcy Paryża, obywatele Belgii i Holandii, ale też kilka polskich Żydówek. Jedną z nich miała być urodzona w Modrzejowie w 1916 roku, Jadwiga Miler z domu Kirszenblat, która tuż po wojnie zamieszkała w Wałbrzychu. Niestety nie udało się do niej dotrzeć, gdyż po roku 1968 wyjechała do Izraela. Można przypuszczać, że jej zeznania byłyby kluczowe dla naszej wiedzy o obozie, gdyż miała w nim przebywać od początku jego istnienia aż do likwidacji. Po zlikwidowanym obozie miała pozostać mała mogiła, w której pochowano ciała zmarłych lub rozstrzelanych Żydów. Chojnowski przypuszczał, że mogą tam też być pochowani powstańcy śląscy, jak i osoby innych narodowości rozstrzelane przez miejscowe Gestapo. Brak jednak innych relacji czy przekazów mówiących o tym miejscu jako pochówku ofiar III Rzeszy. Do tej pory miejsce po cegielni – obozie stoi puste, więc prawdopodobnie nie prowadzono tam żadnych prac ziemnych, które mogłyby potwierdzić, czy wykluczyć istnienie grobów. Zresztą trudno odpowiedzieć na pytanie, dlaczego akurat na terenie cegielni miano by grzebać zmarłych?