Czwartek, 28 listopada 2024

imieniny: Zdzisława, Lesława, Gościerada

RSS

21.04.2019 07:00 | 0 komentarzy | red

- Dokąd chcesz iść? - pyta starszy stopniem. – Do kościoła - odpowiada Herbert. Podporucznik krzywi się: Mów, że chcesz iść na baby albo na spacer; do kościoła nie mogę ci dać przepustki.

Kto wierzy, nigdy nie jest sam
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Pozwalano im nawet się dorabiać. Pola wokoło należały do gospodarzy, którzy w rekrutach widzieli tanią siłę najemną. Płacono im minimalnie, ale było to więcej niż nic. Herbert zrobił w wojsku ponadto prawo jazdy, oraz … nauczył się palić. Podczas zajęć wojskowych często padał rozkaz: – Spocznij, przerwa na papierosy, kto nie pali ten sprząta!

To już lepiej było zapalić.

Oprócz obsługi radiostacji były warty. W dzień i w nocy. W nocy odpowiedzialne zadanie: nigdy nie było wiadomo, czy, gdy ktoś się skrada jest to potencjalny wróg czy kolega po nocnej eskapadzie.

Z biegiem miesięcy z kolegów stali się przyjaciółmi. Służbę objęli „nowi”, zaś weterani, już blisko zwolnienia, nieraz do późnej nocy opowiadali o swej przeszłości lub snuli plany na przyszłość.

– Jeszcze sto dni! – oznajmił jeden i zwiesił krawiecką miarkę, by na niej odciąć kolejny jeden centymetr.

– Na Wielkanoc będziemy w domu.

– A ja dwa dni po Wielkanocy mam urodziny – zacierał ręce Herbert – pofajrujemy w domu.

– Z czego się tu cieszyć? – cedził przez zęby Zbigniew.

– Jak to? Będziemy razem: mama, siostra, brat, przyjdą koledzy, już na mnie czekają...

– Na mnie nikt nie czeka – mruknął ponuro Zbigniew.

– Słuchaj, chyba na każdego ktoś czeka.

– Na mnie nie. Patrz, co mi napisała dziewczyna.

Herbert znał trochę historię Zbigniewa. Buntowniczej natury, inteligentny, lecz uparty. Gdy miał 14 lat poróżnił się z ojcem i odszedł z domu. Uczył się w jakieś szkole z internatem. Prawie nie miał kontaktu z domem. Zanim poszedł do wojska, zapoznał dziewczynę, przywiązali się do siebie i obiecali sobie małżeństwo. Marzył o domu z żoną i dziećmi. Aż tu otrzymał list: „Nie wracaj do mnie, mam kogoś innego. Przepraszam Cię! Mariola”.

Herbert starał się go pocieszyć, ale nie wiedział jak. W jeden z ostatnich wieczorów znów siedzieli razem i rozmawiali o przeszłości i przyszłości. Każdy miał jakieś plany z wyjątkiem Zbigniewa. Zrobiło się bardzo późno.

– Muszę iść na wartę. – Zbigniew podniósł się i sięgnął po karabin.

– Daj spokój, u porucznika zgasło światło; poszedł spać, nie będzie kontroli.

– A jednak pójdę – westchnął Zbigniew. Karabin zarzucił na ramię, a z ręki do ręki przerzucał naboje.

„Skąd ma naboje?” – zaniepokoił się Herbert, na ogół nie wydawano im ostrej amunicji.

– Jednak pójdę. Wy śpijcie, a może was obudzę? – Zbigniew wstał i wyszedł; od drzwi odwrócił się jeszcze i smutno uśmiechnął.

Spali twardo tej nocy.

Rankiem wpadł do ich sypialni „młody”, który miał zadanie, by włączyć radiostację.

– Chodźcie, tam ktoś leży na trawie we krwi! – Był cały roztrzęsiony.

– To Zbigniew! – zawołał z przeczuciem Herbert. Rzeczywiście, to był ich kolega, leżał z przestrzelonym w środku czołem.