O wierze z Londynu
- To, co rzuca mi się tu w oczy w czasie niedzielnych mszy to to, że uczestniczy w nich, chyba odwrotnie niż u nas, wielu młodych ludzi (małżeństw?) z małymi dziećmi - pisze ks. Łukasz Libowski.
Dom wszystkich
We wtorek jedna czy druga kobieta przychodzą wcześniej, by uprzątnąć kościół po niedzieli. Przed każdą mszą ktoś pilnuje, by zapalić świece i światło w nawie, by wszystko przygotować jak należy. Zawsze jest ktoś do czytania i ktoś do pomocy przy komunikowaniu (komunia jest zawsze pod dwiema postaciami). W niedzielę znajdują się ministranci, jest zespół zbierających kolektę i są mężczyźni, którzy ją wieczorem liczą. Nie ma tu w ogóle organisty, ale w niedzielę na mszy o 10.00 śpiewa chór. A po tej mszy z udziałem chóru odbywa się dla wszystkich chętnych spotkanie przy kawie. Obserwuję tu, jak bardzo ludzie mogą współtworzyć parafię, jak mogą parafię animować – razem, pod przewodnictwem proboszcza.
No i ta atmosfera: otwarta, życzliwa, ciepła. Jest tu naprawdę bardzo rodzinnie (chociaż jestem tu niedługo, czuję – mówię szczerze – że jestem u siebie). Wszyscy się ze sobą znają i ksiądz zna wszystkich; i to nie tylko dlatego, że po każdej niedzielnej mszy żegna przy drzwiach świątyni wszystkich uczestników nabożeństwa (dotychczas znałem ten zwyczaj z filmów). W efekcie, parafia jest domem wszystkich. Przynajmniej na razie tak to tu postrzegam.
Naturalnie, w tym, co się tu przede mną odsłania, zauważam również pewne mankamenty. Lecz z opisaniem tychże w niniejszym felietonie już się nie zmieszczę.
ks. Łukasz Libowski