Niedziela, 6 października 2024

imieniny: Artura, Brunona, Fryderyki

RSS

Jak to było z kościołem św. Nepomucena w Zawadzie Książęcej

02.04.2017 13:00 | 0 komentarzy | woj

19 czerwca 1992 r. w południe nad Zawadą Książęcą rozpętała się burza. Po krótkim rozpogodzeniu, z nieba uderzyły dwa pioruny. Po nich wieża drewnianego kościoła stanęła w płomieniach. Tak wydarzenia sprzed 25 lat wspomina Leon Wolnik, historyk lokalny z Zawady Książęcej. Opowie nam dalej jak to z tym kościołem było.

Jak to było z kościołem św. Nepomucena w Zawadzie Książęcej
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

W latach 50. rada parafialna wraz z proboszczem ks. Ewaldem Pelką rozpoczęła starania o budowę nowego, murowanego kościoła. Były to czasy gdy władza niechętnie wspierała takie inicjatywy. Powołano więc Komitet Budowy Kościoła w Zawadzie Książęcej, który pisał prośby do wydziałów budownictwa najpierw w Raciborzu, potem do Opola. Zewsząd odmowy. W końcu parafianie znaleźli sposób. Przekonali urzędników, że drewniany kościół zagraża ich bezpieczeństwu. Aby podtrzymać tę wersję kościółek zamknięto, zaś nabożeństwa (a nawet pogrzeby) odbywały się w wiejskiej karczmie. To przekonało architektów i rzeczoznawców wizytujących Zawadę. Wkrótce ruszyły pracę nad budową kościoła (1954 – 56), któremu nadano za patrona św. Józefa Robotnika. Jak wspomniano, stary kościółek został później wyremontowany. Raz w tygodniu odbywała się tu msza święta, chętni mogli tu odprawić pogrzeb.

Pożar w 1992 r. pierwszy zauważył grabarz, będący akurat w pobliżu. Ogień postępował jednak bardzo szybko. Zaalarmowani mieszkańcy początkowo sami próbowali opanować ogień, lecz dysponowali tylko jedną gaśnicą. 12 minut trwało łączenie telefoniczne z pocztą w Nędzy żeby stamtąd powiadomić straż pożarną w Raciborzu. W międzyczasie mieszkańcy wioski ratowali wyposażenie świątyni. Udało się ocalić małe organy, chrzcielnicę, obrazy, parę ławek, ołtarz, zaś ówczesny proboszcz ks. Rudolf Beer osobiście uratował monstrancję.

Ciekawostką niech będzie przebieg akcji gaśniczej. Jedna ekipa strażaków przyjechała z pustym zbiornikiem, gdyż wracali z innej akcji. Innym woda skończyła się po trzech minutach. W pobliżu była tylko jedna studnia, a hydranty nie działały przez zamulenie. Woda z innych sikawek spływała po stromym dachu jak po tłuszczu. Po 20 minutach akcji cały kościół stał w płomieniach, które szybko trawiły konstrukcję od środka. Stwierdzono później, że przyczyna pożaru była niezależna od człowieka, ale dostrzeżono błędy podczas akcji. Warto dodać, że był to pożar, który w parze z wielkim pożarem lasów w Kuźni Raciborskiej wpłynął na reformę lokalnych jednostek straży pożarnych.

(woj)