Helena Kania – królowa raciborskiego big-beatu
Z kultową wokalistką grupy „Żółto-Czarni”, przy muzyce której w latach 60. bawili się nie tylko raciborzanie, rozmawia Ewa Osiecka
– Kiedy zaczęła pani śpiewać przed większą publicznością?
– W szkole na wsi, gdy miałam 12 – 13 lat. W 1961 r. przyjechałam do Raciborza i rozpoczęłam naukę w dawnej „Dziewiątce” na Kasprowicza. Pamiętam, jak występowałam na akademiach a akompaniowali mi pani dyrektor Ścibor-Rylska i Piotra Libera, który prowadził chór.
– Świetny głos i uroda sprawiły, że z muzyką związała się pani na dłużej?
– Ojciec chciał abym zdawała na stomatologię. Pojechałam więc na egzaminy do Wrocławia. Spotkałam tam koleżankę z wakacji, która pochwaliła się, że wybiera się na muzykę do Studium Nauczycielskiego w Raciborzu. Nie mówiąc nic ojcu, postanowiłam wrócić i również podjąć dalszą naukę w SN. Wykładał tam prof. Aleksander Orłowski oraz ucząca emisji głosu wspaniała Irena Nowosad – uczennica Ady Sari. Zainteresowała się mną i zaprosiła na prywatne lekcje „ustawiania” głosu. Po pierwszych hospitacjach, uznałam że przy moim temperamencie praca w szkole jest nie dla mnie. Zrezygnowałam z SN. Aby przeczekać do kolejnego roku akademickiego, zatrudniłam się w nowo utworzonym Przedsiębiorstwie „Cukrownie Opolskie” przy ul. Klasztornej.
– A kiedy zaczęła pani śpiewać w zespole?
– Przedsiębiorstwu podlegała Cukrownia Racibórz, w której grali „Żółto-Czarni”. Zajrzałam do świetlicy, gdzie zespół miał próby. Zaczęłam śpiewać z nimi „Auto Stop”. Usłyszał mnie Hubert Pacharzyna i gdy dowiedział się gdzie pracuję stwierdził: „Jesteś nasza”. Występowaliśmy podczas ważnych raciborskich wydarzeń kulturalnych, np. Raciborskiej Jesieni Muzycznej, organizowanej w ramach Dni Kultury Raciborskiej, ale także na imprezach poza miastem, m.in. przeglądach zespołów estradowych oraz Festiwalu Piosenki w Opolu. Z „Żółto-Czarnymi” śpiewałam trzy lata.
– Odnosiła Pani sukcesy jako wokalistka.
– Zwyciężyłam w konkursie wojewódzkim „Młode talenty”, który organizowany był w większych miastach wzdłuż biegu Odry, od Opola do Szczecina. Zakwalifikowałam się do finału i jeździłam do Opola na próby z „Chłopcami Opola”, którzy zdobyli I miejsce jako zespół. Kulminacyjny był występ na Stadionie Śląsk, gdzie scenę ustawiono na amfibiach. Zapowiadali nas Jerzy Zelnik, który zszedł wtedy z planu filmu „Faraon” kręconego w Egipcie i Pola Raksa. Pamiętam, jak Zelnik w białym garniturze, opalony, przyleciał helikopterem, wyszedł na scenę i rozpoczął słowami „Brr, jak tu o was zimno”. Gościem honorowym koncertu był Piotr Szczepanik. Konkurs wygrali „Skaldowie”. Grali przepięknie, słuchałam ich z otwartymi ustami i zastanawiałam się, gdzie nam z Raciborza do takiego poziomu. Do dziś mam do nich sentyment. Oni zaczynali wtedy, gdy ja kończyłam, ponieważ gdy zostałam mężatką wybrałam rodzinę. Dopiero na scenę wróciłam w 1994 r. podczas koncertu dinozaurów. Skrzyknęliśmy się z Jurkiem Pośpiechem i zaśpiewaliśmy. Fantastycznie „Lot trzmiela” zagrał Chrystian Muszyński. Występował też Janusz Wyleżoł, Ryszard Siatkowski, Mieczysław Kempanowski. Nie tylko ich pamiętam, ja ich po prostu widzę.
– „Młode talenty” nie były jedynym pani sukcesem scenicznym.
– Zajęłam m.in. I miejsce w eliminacjach wojewódzkich Ogólnopolskiego Festiwalu Muzyki Nastolatków w Nysie, II miejsce na IV Festiwalu Piosenki Opolszczyzny i III miejsce w eliminacjach wojewódzkich VI Ogólnopolskiego Konkursu Amatorów Wykonawców Piosenki Radzieckiej.
– Jakie piosenki miała pani w swoim repertuarze?
– Największy sukces przyniosła mi „Wróżka” z „Kabaretu Starszych Panów”, którą zaśpiewałam również na festiwalu w Opolu. Wykonywałam dramatyczne piosenki np. „Czy to warto” z repertuaru Katarzyny Sobczyk. Dwukrotnie otrzymałam za nie pierwsze miejsce. Napisałam też własne słowa, na serwetce w kawiarni (śmiech), a muzykę do „Nadzieje są niedobre” skomponował Joachim Hanslik, który był kierownikiem muzycznym „Żółto-Czarnych”, doskonałym muzykiem i jazzmanem. Piosenkę tę zaprezentowałam także w Opolu.
– Dziś równie energiczna, jak przed laty, nie spoczęła pani na laurach i nadal pani pracuje.
– Urodziłam się w Makowie, a na wsi pracowało się od najmłodszych lat. Mając 13 lat jeździłam na ursusie w spółdzielni produkcyjnej, a mój 11-letni brat na zetorze, ledwo dosięgając nogą pedału hamulca. W tzw. kołchozach przy bydle również pracowały dzieci, dlatego nie obce było mi nawet dojenie krów. Nie wyobrażam sobie, abym i teraz usiedziała w domu. Zawsze bliskie były mi sprawy społeczne, którymi zajmowałam się pracując najpierw w OPS, a potem jako inspektor ds. społecznych w Urzędzie Miasta w Raciborzu. Po przejściu na emeryturę, od 13 lat działam w Raciborskim Funduszu Lokalnym, starając się realizować szlachetne cele na rzecz naszych mieszkańców.