– Ja też będę pracowała na kolei – mówi 7-letnia Ania Szymiczek. – Chcesz być tak jak babcia dróżniczką czy jak dziadek zawiadowcą? Nie, ja będę dyżurną ruchu, jak moja mama – odpowiada dumnie. – W naszej rodzinie jest tylu kolejarzy, że moglibyśmy nimi obsadzić całą stację w Raciborzu i stanowisk by pewnie brakło – podsumowuje ze śmiechem Magda Suchanek, babcia Ani.
Pani Magda pracuje na kolei od 32 lat, a miłość do niej dostała w genach. Rudkowie od pokoleń trzymali się jednego zawodu. Pradziadek Bonawentura, dziadek Antoni i jego synowie Mieczysław, Teofil, Bernard i Antoni, ojciec pani Magdy, byli maszynistami. Mama Elżbieta pracowała jako dróżnik przejazdowy, a z kolei jej ojciec Erwin Knura też był maszynistą. Kolejową rodzinę tworzyli również wujkowie, ciocie, kuzyni i kuzynki. I wszyscy przekonywali 18-letnią dziewczynę, żeby związała się z koleją. Siła perswazji zwyciężyła, ale swej decyzji pani Magda nigdy nie żałowała.
Zaczynała pod okiem mamy na nieistniejącym już posterunku na Dębiczu. Dla młodej dziewczyny ta praca była prawdziwym wyzwaniem. O każdej porze dnia i nocy, niezależnie od warunków atmosferycznych, musiała wychodzić na zewnątrz i ręcznie, za pomocą korby zamykać i otwierać rogatki. Zimą do obowiązków dróżniczki należało też odśnieżanie przejazdu, ale najbardziej stresująca była odpowiedzialność za pasażerów w pociągu, kierowców samochodów i przechodzących pieszych. – Niedaleko posterunku na Dębiczu był bar, w którym do późnych godzin nocnych odbywały się pijackie imprezy, a po nich burdy, do których wzywano często milicję. Wiele razy musiałam sobie z nimi jakoś radzić – mówi pani Magda. Jej odwagę i determinację potrafił docenić szef. – Na odcinku Nędza podlegało mi wtedy 13 posterunków, gdzie pracowało 120 osób. To były czasy, kiedy w ciągu doby przejeżdżało 200 pociągów, więc dróżnicy naprawdę mieli co robić – wspomina Henryk Suchanek, który pełnił w latach 80. funkcję zastępcy zawiadowcy. Swoim podwładnym dobrze się przyglądał, a pani Magdzie tak często i tak dokładnie, że wreszcie poprosił ją o rękę.
Ślub cywilny odbył się 17 grudnia, a kościelny w drugi dzień świąt 1983 roku. W podróż poślubną małżonkowie pojechali wiosną i jak na prawdziwych kolejarzy przystało, pociągiem. – Skorzystaliśmy z wczasów kolejowych. Zakwaterowani byliśmy w wagonach sypialnych, które jechały z Katowic do Trójmiasta. Na miejscu odstawiono je na bocznicę i w nich mieszkaliśmy. W innych wagonach były toalety i bieżąca woda, w której można się było umyć. Nie mieliśmy żadnych wygód, ale byliśmy bardzo szczęśliwi i wszystko nam się podobało – wspomina pani Magda, która zabierała potem na takie wczasy całą rodzinę i tak wspaniałego klimatu, jaki był na kolejowych wakacjach nie potrafiła już odnaleźć podczas żadnych zagranicznych wojaży. – Dołączali do nas przyjaciele i znajomi z pracy, więc było wesoło. Graliśmy w karty, wspólnie imprezowaliśmy i czuło się, że jesteśmy jedną wielką rodziną – podkreśla pan Henryk, który z koleją związał się na 41 lat.
Zaczynał zaraz po szkole zawodowej, którą skończył w Kuźni Raciborskiej. – Przeszedłem wszystkie szczeble kariery zawodowej od prostego robotnika, po toromistrza, zawiadowcę aż do zastępcy naczelnika. Ta wiedza i doświadczenie bardzo mi się w późniejszej pracy przydały – tłumaczy pan Henryk, który dziś jest już na emeryturze. Ale nawet ona od bycia kolejarzem nie zwalnia. Kiedy odbywają się uroczystości rodzinne, za każdym razem rozmowy zaczynają się i kończą na kolei. – Najbardziej zainteresowany jest mój ojciec i wujek Mietek. Tata ma już 82 lata, ale wciąż dopytuje nas co nowego w pracy. Trudno mu zrozumieć jak to się stało, że zamiast jednego PKP, mamy dziś w Polsce tylu przewoźników – opowiada pani Magda, która zgodnie z tradycją, do pracy na kolei przekonała swoją córkę. W ubiegłym roku pani Edyta zdała egzamin na dyżurną ruchu. Dziś obie panie pracują w jednej sekcji eksploatacji w Raciborzu, mama w Nędzy, a córka w Turzu. Jeśli w ślady prababci, babci i mamy pójdzie Ania, to będzie już szóstym pokoleniem kolejarzy w tej rodzinie.
Katarzyna Gruchot