Wtorek, 24 grudnia 2024

imieniny: Adama, Ewy, Zenobiusza

RSS

O dziewczynach, które czują pociąg do kolei [REPORTAŻ]

14.03.2014 13:20 | 3 komentarze | OQL, OK

Muszą mieć oczy wokół głowy, idealny słuch, donośny głos i pamięć, która pomieści wszystkie przepisy i procedury. Konflikty powinny łagodzić z kobiecą intuicją, a  na sytuacje kryzysowe reagować szybko i stanowczo. Takie superbabki spotkacie nie tylko w filmie „Aniołki Charliego”, ale i na raciborskich posterunkach, bo nasze dróżniczki, bez castingu, mogłyby zostać bohaterkami następnych części serialu.

O dziewczynach, które czują pociąg do kolei [REPORTAŻ]
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Magda

Wysoka blondynka o szczerym uśmiechu i mocnym uścisku dłoni, sprawia wrażenie, jakby się w mundurze urodziła. A gdy zaczyna o nim opowiadać, ze wzruszenia łzy cisną się jej do oczu. – Ja ten mundur uwielbiam i nie wyobrażam sobie, że mogłabym bez niego wyjść do pracy. Zakładam go do kościoła i na spotkania w przedszkolu lub szkole. Zawsze gdy w nim idę czuję się dumna – opowiada dróżniczka, która mieszka niedaleko swojego posterunku w Nędzy.

Na kolei pracuje od 32 lat, ale jest z nią związana od dziecka. – Mama była dróżnikiem przejazdowym, a tata, obaj dziadkowie i pradziadek maszynistami – tłumaczy. Ulubionym zajęciem małej Madzi było oglądanie przejeżdżających parowozów, które prowadził jej ojciec, albo wycieczki rowerowe z rodzinnej Kobyli na Dębicz, gdzie pracowała mama. Ich pracę widziała w różowych kolorach. Podróżowanie pociągami kojarzyło się z przygodą, a obserwowanie ich z posterunku i sprzedawanie biletów było wręcz wymarzonym zajęciem. Przynajmniej tak wydawało się wtedy Magdzie. Z pociągami wiązały się też najpiękniejsze wspomnienia z wakacji. – Na wczasy kolejowe jeździłam najpierw z rodzicami, a potem z mężem i dziećmi. Pamiętam wyjazdy nad morze, wagony, w których mieszkaliśmy i parowozownię, gdzie można się było myć – opowiada Magda. Potem zwiedziła prawie całą Europę, ale takiego klimatu jak na wczasach kolejowych nigdzie nie znalazła. Nic więc dziwnego, że wszyscy w rodzinie namawiali  ją do pracy na kolei. Nigdzie nie będziesz miała tak dobrze jak na PKP – słyszała od najbliższych, których wspierało liczne grono wujków, ciotek i kuzynów kolejarskiej braci.

Zaczęła zaraz po szkole, mając zaledwie18 lat. Na początku pracowała na zmianę z mamą, dziś na nieistniejącym już posterunku na Dębiczu. – Wtedy się okazało, że miałam trochę inne pojęcie o tej pracy. Nagle poczułam, że spada na mnie ogromna odpowiedzialność i wielki stres – wspomina. Miała jednak wielkie szczęście, bo zawsze mogła liczyć na pomoc rodziny. Tłumaczyli jej zawiłe przepisy i wiele rzeczy, których po prostu nie rozumiała. Teraz ona tłumaczy ojcu, jakie zaszły od tego czasu na kolei zmiany. – On ma dziś 82 lata i nie potrafi zrozumieć tego co się stało, że zamiast jednego PKP, mamy dziś w Polsce tylu przewoźników – mówi pani Magda, która nawet męża znalazła sobie na kolei. – Henryk pracował tam od lat i pełnił wiele funkcji: był toromistrzem, zawiadowcą, zastępcą naczelnika. Przez pewien czas nawet mu podlegałam, co nie znaczy, że mu się podporządkowywałam – mówi ze śmiechem dróżniczka. Rok temu egzaminy na dyżurną ruchu zdała córka Magdy – Edyta, która jest już  piątym pokoleniem kolejarzy w rodzinie. – Egzaminy trwały trzy dni i my wszyscy od mojego ojca począwszy, nimi żyliśmy. Pracujemy teraz w jednej sekcji eksploatacji w Raciborzu, ja w Nędzy, a ona w Turzu. Moja córka ma wyższą rangę niż ja i jestem z tego bardzo dumna – mówi wzruszona dróżniczka, której największym marzeniem jest szczęśliwie doczekać w tej pracy do emerytury.

Basia

Na pierwszym miejscu zawsze stawia rodzinę, a najbliższym stwarza w domu azyl, w którym wszyscy znajdują spokój po codziennych stresach. W jej łagodnych rysach kryje się jednak kobieta stanowcza, która z właściwą sobie determinacją przez ponad dwadzieścia lat broni się rękami i nogami przed pracą na kolei. A wszystko po to, by mogła się spełnić jako matka.

Ojciec Basi był toromistrzem, a mama kierownikiem magazynu na PKP. – Przez wiele lat patrzyłam na to jak moi rodzice ciężko pracują i nie wyobrażałam sobie, że można taką pracę pogodzić z życiem rodzinnym – tłumaczy swą początkową niechęć do tego zawodu. Za namową rodziców skończyła jednak Zasadniczą Szkołę Zawodową PKP w Rybniku Towarowym. – Miałam wiele koleżanek, które później pracowały na kolei i naprawdę je podziwiałam. Ja miałam dwójkę dzieci i nie mogłam liczyć na pomoc rodziców bo oni byli jeszcze wtedy czynni zawodowo, więc musiałam sobie dawać radę sama – tłumaczy.

Gdy młodsza córka poszła do szkoły, postanowiła poszukać czegoś na stałe. Do pracy na kolei przekonywali ją już nie tylko rodzice, ale i mąż Grzegorz, który jako toromistrz, pracuje tam od ponad 20 lat. Basia, po trzymiesięcznym kursie, zdała pomyślnie egzaminy i od trzech lat jest dróżniczką na posterunkach: w Nędzy i dwóch w Kuźni Raciborskiej. – Teraz doceniam zalety pracy w systemie zmianowym, bo podczas wolnych dni mogę wiele spraw pozałatwiać w urzędach czy służbie zdrowia – wyjaśnia.

Najtrudniej jest jej zawsze podczas świąt, gdy ma świadomość, że nie spędza ich z bliskimi i wtedy, gdy staje się obiektem obelg wracającego z imprez pijanego towarzystwa. Basia nie boi się jednak ani nocnych dyżurów, ani zaczepek. – Takie rzeczy nie mogą mnie rozpraszać, muszę się skupić na tym co mam do wykonania, a jeśli jest jakaś stresująca sytuacja to trzeba sobie z nią radzić szybko – tłumaczy. W domu trudno uciec od spraw zawodowych. Powracają często w zwykłych, małżeńskich rozmowach, ale tak już jest w rodzinach, które połknęły bakcyl kolejnictwa. – Teraz często słyszę od rodziców: gdybyś nas posłuchała i zaczęła pracę od razu po szkole to byś już miała spory staż. Ja jednak swojej decyzji nie żałuję, bo czasu spędzonego z dziećmi nikt mi nie zabierze – podkreśla dróżniczka. A dla swoich córek: Eweliny, studentki reklamy w Opolu i Karoliny, która uczy się w klasie policyjnej SMS, ma radę, by poszły swoją drogą i wybrały takie zawody jakie im się podobają. Zaraz jednak dodaje, że gdyby kiedyś szukały pracy, to tę na kolei mogłaby im z czystym sercem polecić.   

Irena

Lubi nowe wyzwania, a energii niejeden mógłby jej pozazdrościć. Ma zawsze głowę pełną pomysłów i konsekwentnie je realizuje. Jak jej się zdarzy usiąść przed telewizorem to tylko dla filmu sensacyjnego, a jak sięgnie po książkę to musi być kryminał. Wśród dziewczyn najmłodsza stażem, bo jako dróżniczka pracuje od półtora roku. Na posterunku czuje się jednak jak ryba w wodzie, bo tu trzeba reagować w tempie godnym kina akcji.

Irena pracowała w tylu miejscach i spróbowała tylu zawodów, że o kondycji tutejszego rynku pracy mogłaby napisać książkę. Na kolej trafiła, jak sama mówi, za mężem, który zaczynał jako dróżnik, a dziś jest nastawniczym. To on ją namawiał do spróbowania swoich sił w tym zawodzie. – Skończyłam technikum rolnicze i nie miałam nawet pojęcia jak te szyny wyglądają, ale lubię się uczyć więc postanowiłam zaryzykować – mówi ze śmiechem. Mąż Zbyszek zaangażował się jako wykładowca, bo Irena musiała wiedzieć jak najwięcej. Nie wystarczała jej fachowa literatura, chciała poznać wszystko od podszewki, dotknąć, zobaczyć, sprawdzić. Zadawała mu przy tym tysiące pytań, więc przy okazji sprawdzała również jego wiedzę.

Po trzymiesięcznym szkoleniu i zdaniu egzaminów teoretycznych i praktycznych przyszedł czas na tzw. autoryzację, czyli sprawdzenie umiejętności dróżnika na konkretnym posterunku.  – Nazajutrz przyjechałam do Nędzy na swoją pierwszą zmianę. Zaczynała się o 6.00 rano w środę. Nagle dotarło do mnie, że zostałam całkiem sama i nie mam się już kogo poradzić. Wyciągnęłam sobie z szuflady wszystkie instrukcje i regulamin, żeby w razie konieczności mieć pod ręką, ale dałam radę i potem było już coraz łatwiej – mówi Irena, która wie, że w tej pracy trzeba się zaangażować na 120%. Od kiedy zaczęła pracować na kolei, jej całe życie rodzinne zostało podporządkowane zawodowemu. Córka Ada, studentka architektury na Politechnice Wrocławskiej, jest już samodzielna, ale spotkać się z mężem to nieraz nie lada wyzwanie. – Na lodówce mamy przyklejony grafik dyżurów i gdy dzwonią znajomi by nas do siebie zaprosić, najpierw sprawdzamy czy pokrywa nam się jakiś dzień wolny – tłumaczy Irena.

W pracy musi być skupiona na tym co najważniejsze. – Nawet jeżeli coś się dzieje, nie mogę opuścić posterunku bez zgody dyżurnego. A jak jestem już na dole to nie myślę o tym, że jest noc, ciemno i zimno, albo że ktoś mógłby mi zrobić krzywdę. Wtedy najważniejsze jest jak najszybsze rozwiązanie problemu – tłumaczy. Irena lubi takie wyzwania i to co robi daje jej dużo satysfakcji. W końcu znalazła odpowiednie zajęcie dla siebie i oprócz domku na wsi, marzy o tym, by to była jej ostatnia praca.

Aniołki na posterunku

Wielu z nas wyobraża sobie, że praca dróżniczki przypomina trochę pracę na stróżówce. Siedzi sobie ktoś w fotelu, słucha radia, czyta książkę i od czasu do czasu zerknie za okno czy czasem jakiś pociąg nie jedzie. A jak jedzie to wciśnie guzik zamykający rogatki i wraca do lektury. Nic bardziej błędnego.

Kiedy Magda zaczynała pracę na posterunku w Nędzy to w ciągu 12 godzin zmiany przejeżdżało tu 120 pociągów. Dziś jest ich około 80, ale i tak dziewczyny muszą mieć oczy wokół głowy. – Jesteśmy odpowiedzialne za ludzi w pociągu, za pieszych i za kierowców, a szczególnie ci ostatni nie myślą o tym na jakie niebezpieczeństwo narażają pozostałych łamiąc przepisy – mówi Magda. W swojej karierze widziała już kierowców, którym tak się spieszyło, że potrafili wjechać w zamknięte rogatki i ratowała z opresji kobietę, która z trójką dzieci wjechała mimo sygnalizacji na tory i tam została, bo rozwaliła koło. Irena pamięta inwalidę, który na wózku próbował zdążyć przed nadjeżdżającym pociągiem. – My musimy być miłe, ale stanowcze. Możemy tylko kogoś pouczyć, a w zamian dostać stek wyzwisk – dodaje Basia.

Dziewczyny lubią życie towarzyskie, ale jak tu się bawić gdy czeka dyżur? – Musimy być zawsze wypoczęte, bo od naszej szybkiej reakcji zależy życie ludzi. O kacu nie może być mowy – mówi Magda, którą na dyskotekę nie trzeba by długo namawiać. Dobra kondycja to w tym zawodzie podstawa. Latem dziewczyny pracują w pełnym słońcu bo posterunki są dookoła oszklone, zimą odśnieżają przejazd, a gdy się zdarzy awaria rogatek to muszą zejść na dół i pokierować ruchem. Powinny mieć końskie zdrowie, potwierdzane badaniami okresowymi, przeprowadzanymi co dwa lata, oraz świetną pamięć i wiedzę, którą co cztery lata sprawdzają egzaminy i testy psychologiczne. – Do tego dochodzą szkolenia BHP i kontrole z Urzędu Technicznego, który sprawdza czy jesteśmy odpowiednio ubrane, czy mamy upoważnienie do pracy na danym posterunku i czy jesteśmy trzeźwe – mówi Magda. Bo na posterunek żadna osoba nie trafia z przypadku.

Praca pod ciągłą kontrolą wymaga żelaznych nerwów, a wysłuchiwanie pod swoim adresem obelg ze strony pieszych i kierowców, anielskiej cierpliwości. Nic jednak nie jest w stanie zmazać  uśmiechu z ich twarzy. Bo jak to kobiety – wierzą, że jest on w stanie złagodzić męskie obyczaje. Jeśli więc Panowie wasze drogi prowadzą przez przejazdy kolejowe to buzia w ciup i czapki z głów gdy dróżniczka na posterunku!

Tekst: Katarzyna Gruchot

Zdjęcia: Paweł Okulowski