Niedziela, 24 listopada 2024

imieniny: Emmy, Flory, Jana

RSS

Gdzie Szewieczków dwóch tam wióry lecą [reportaż]

20.09.2013 15:19 | 0 komentarzy | OK

Do tartaku w Tworkowie nie jest łatwo trafić, ale jak już się jest na miejscu, dwie rzeczy natychmiast przykuwają uwagę: zapach drewna i głosy ptaków. Henryk Szewieczek, który jest miłośnikiem przyrody i leśnikiem z wykształcenia, bez lasu nie potrafi żyć.

Gdzie Szewieczków dwóch tam wióry lecą [reportaż]
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Swoją pasję przekazuje teraz synowi.19-letni Przemek pod czujnym okiem ojca pracę w tartaku poznaje od podstaw. – Tylko w ten sposób nabierze doświadczenia i szacunku do tego zawodu – mówi pan Henryk, który dla swego następcy nie stosuje żadnej taryfy ulgowej.

Ptaki kontra traki

Biuro pana Henryka to drewniany domek, z którego dochodzą odgłosy ptaków. Kiedy wchodzimy do środka, przenosimy się na chwilę w egzotyczne klimaty. Roślinność wdziera się do środka wypełnionych papugami klatek. – To są rozelle królewskie, obok para niebieskich, tam papużki faliste a to kanarek – wyjaśnia nasz bohater, który zgromadził ich ponad dwadzieścia. Ptaki przyzwyczaiły się już do pracujących na zewnątrz traków, a płochliwe stają się wtedy gdy pan Henryk zamienia roboczy strój na inny. – Ja już jako chłopiec lubiłem ptaki, zwierzęta i przyrodę. Dlatego wybrałem 5-letnie Technikum Leśne w Tułowicach – tłumaczy. Staż odbywał w Nadleśnictwie Rybnik, a potem na dwa lata trafił do wojska. – Kiedy zacząłem pracę w Nadleśnictwie w Rudach skierowali mnie do biura. To była najgorsza rzecz, jaka mi się w życiu przytrafiła. Na szczęście mój szef Kazimierz Szabla oddelegował mnie do lasu. Pracowałem w Kuźni Raciborskiej jako podleśniczy. – W takim lesie to pewnie nikt nie sprawdza w jakich godzinach się pracuje? – pytam, a pan Henryk odpowiada krótką historią: – Kiedy miałem załadunek drewna to musiałem wstać o piątej rano i spędzić kilka godzin z kierowcą tatry, który za pomocą lin ładował drewno na samochód. Dziś trwa to kilkanaście minut i zamiast zapisywania wszystkiego w brulionach, leśnicy korzystają z komputerów.  

Wchodzimy do biura pana Henryka a on od razu tłumaczy: – Brakuje tu kobiecej ręki. Ja jestem szefem, majstrem, widlakowym, zajmuję się papierami więc widać, jaki tu bałagan. Zaczynam rozmowę od pytania skąd miał wiedzę potrzebną do prowadzenia tartaku a on bez zastanowienia odpowiada: – Wszystkiego nauczyło mnie życie. Kiedy trafiła się w Tworkowie 2,5-hektarowa działka, bał się ryzykować i kupił tylko 0,5 ha. Teraz widzi, że przydałby się większy plac, ale wtedy zaczynał od zera więc nie miał jeszcze doświadczenia. – Na początku trudno było się przebić przez dwumetrowe pokrzywy. Pierwszy trak, który kupiłem w zupełnej niewiedzy, zrobił jakiś rzemieślnik w szopie, ale posłużył mi kilka lat. W następne musiałem już zainwestować sporo pieniędzy – wspomina i przypomina mu się pewna zabawna sytuacja. – Krótko po otwarciu tartaku miałem kontrolę z sanepidu. Eleganckie panie w szpilkach na nogach wysiadły z taksówki na samym  środku placu, gdzie błoto sięgało kostek. My do tych warunków przywykliśmy ale panie były bardzo zdziwione – opowiada ze śmiechem pan Szewieczek. – W tej branży są lata tłuste i chude. Jeszcze sześć lat temu pracowaliśmy na dwie zmiany, teraz odczuwamy, tak samo jak inni, kryzys – mówi pan Henryk.

Kłody pod nogami

Wchodzimy na plac, na którym wre praca. Drewno, które tu trafia, tartak zakupuje w Lasach Państwowych, które ze względu na przetargi, mają jednak ograniczone możliwości sprzedaży. – Wyboru jeśli chodzi o gatunki nie mam żadnego, bo oni sprzedają to co mają, a nie to co ja chciałbym dostać – mówi pan Henryk. – W Niemczech czy Austrii jest tańsze drzewo niż u nas w Polsce, ale to trochę za daleko, więc braki uzupełniam zakupami w Czechach pod Ostrawą i Opawą – dodaje. Na placu drewno jest kłodowane, czyli rozcinane ręcznie piłami spalinowymi. Potem wózkiem widłowym wrzuca się je na stoły i pracownicy każdy klocek odpowiednio opisują. Dzięki tym opisom operator wie jak ma ustawić traki do wycięcia. – Cały wic polega na tym, żeby tak przyciąć drzewo, by było z niego jak najmniej odpadów. Średnio z jednego metra sześciennego drzewa uzyskuje się około 55% tarcicy. Reszta to drewno opałowe i trociny – tłumaczy pan Szewieczek. Trociny zużywane są na bieżąco do ogrzewania tartaku i domu pana Henryka, który jest w Krzyżanowicach.

Traki taśmowe w tartaku są dwa: LT70 i LT300. Oba z amerykańskiej firmy Wood-Mizer. To jedne z najnowocześniejszych maszyn na rynku, ale niestety bywają zawodne. – Padają bolce, sworznie, siłowniki, węże hydrauliczne – wylicza szef tartaku. – Wzywacie wtedy serwis? – pytam a on odpowiada: – Gdybym sam tego nie naprawiał to by mnie już nie było na rynku. Serwis ma czas do 7 dni a ja nie mogę wstrzymać pracy na tak długo – tłumaczy.

Podchodzimy do basenu z zieloną wodą i mając w pamięci olbrzymie akwarium w biurze pana Henryka, zastanawiam się czy to nie kolejny zbiornik z egzotycznymi rybkami. Okazuje się jednak, że to wanna do impregnacji drewna. Ma 11 metrów długości, 1,5 metra szerokości i jest głęboka na 1,20 metra. Zielony kolor daje impregnat, który musi być przygotowany w odpowiedniej proporcji (litr koncentratu rozcieńcza się w 20 litrach wody). Posortowane drewno za pomocą wózka widłowego zanurzane jest w impregnacie a potem schnie na placu. Kolor drewna nie ma w tym wypadku znaczenia bo podstawowym produktem tartaku jest więźba dachowa.

W Przemku cała nadzieja

Pan Henryk pokazuje nam budowę nowej hali, do której niebawem przeniesie wszystkie maszyny. – Do tej pory część prac wykonywaliśmy pod gołym niebem bez względu na to czy był upał czy mróz. Hala będzie ocieplona, z centralnym ogrzewaniem więc i warunki pracy się polepszą – wyjaśnia. Duże nadzieje wiąże też z nową maszyną ciesielską Weinnmana, która wycina drewniane elementy na konkretny wymiar, co usprawnia na budowie pracę cieśli. Obsługuje ją syn pana Henryka – Przemek. Obserwujemy z jaką wprawą i szybkością zmienia ustawienia w podłączonym do maszyny komputerze. – Ja sobie z komputerami słabo radzę ale syn to ma w jednym palcu – mówi dumny tata, który sam przez siedem lat pracował jako operator traka. Nowoczesne maszyny to dziś nowatorskie rozwiązania, z którymi najlepiej radzi sobie nowe pokolenie, nic więc dziwnego, że poza jednym pracownikiem tartaku reszta to młodzi ludzie.

W ciągu ostatnich lat pan Henryk zrobił w tartaku dużo inwestycji, ale tak naprawdę największą jego inwestycją jest 19-letni Przemek, który od kilku miesięcy zdobywa w rodzinnej firmie doświadczenie. Skończył Szkołę Mistrzostwa Sportowego w Raciborzu, a dziś spełnia się w sporcie grając w LKS Krzyżanowice. – Nie było łatwo przekonać go do tej pracy, ale w końcu udało się i teraz uczy się wszystkiego od podstaw – wyjaśnia pan Szewieczek i dodaje: – Musi o firmie wiedzieć wszystko, dlatego żadnej taryfy ulgowej nie ma. – Tęskni pan za pracą w lesie? – pytam a mój bohater opowiada: Wie pani, bez niego nie mógłbym żyć. Przyroda towarzyszy mi przez całe życie. Tylko teraz jak patrzę na drzewa to od razu wiem co można z nich zrobić – dodaje ze śmiechem.

Tekst Katarzyna Gruchot
zdjęcia Jerzy Oślizły