Marek Bieńczyk - samouk, który pisze histerycznym zrywem
- Z waszym miastem łączą mnie głęboko ukryte wspomnienia, bo pamiętam Unię Racibórz gdy grała w piłkę w I lidze. Mam wspomnienia z miasta w którym nigdy nie byłem - tak autor zaczął spotkanie w bibliotece na Kasprowicza.
Określa się jako laureat nagrody dla pogardzanego gatunku. - Nike była czymś dziwnym także dla mnie. Pytano mnie co to jest ten esej bo nikt nie wie. Definicję ma moja mama, 92-latka. Matura przedwojenna, znoszę jej książki, próbuje mnie czytać ale bez większego skutku. Mówi: zdanie musi mieć rzeczownik, przymiotnik i czasownik, a u ciebie synu tego nie widzę. Zgadzam się z nią bo czasem sam siebie trzy razy muszę przeczytać by zrozumieć co napisałem. Esej miesza różne gatunki - tłumaczył.
Stosuje pisanie histerycznymi zrywami, nie potrafi tworzyć w rytmie. - Im tekst szybciej napisany tym lepszy - uważa. Mówił o "rodzaju łaski, który człowieka dotyka i umożliwia pisanie błyskawiczne". - Muszę mieć rozgrzane ciało żeby pisać, po wysiłku fizycznym, przy sporcie - opowiadał o swoim warsztacie. Bieńczyk twierdzi, że pisanie jest męczarnią dla każdego, mordęgą. - Szpital dla nerwowo chorych to moi kumple pisarze. A ja odbywam wyrok 10 lat siedziałem, przed ekranem, jak w celi więziennej. Powstaje pytanie czy warto? Bo obok jest życie. Jakbym nie pisał to co będę robił? - pozostawiał pytanie bez odpowiedzi.
Bieńczyk wychował się na warszawskim Grochowie i uważa, że środowisko twórcze wpływa na wyobraźnię. Laureat Nike odwiedził czytelników biblioteki na Kasprowicza. - Trzy ulice dalej ode mnie mieszka Andrzej Stasiuk. Obaj zgadzamy się, że pejzaże grochowskie ukształtowały nasze wyobraźnie - nadmienił.