Adam Hajduk: Bez kłótni można rządzić
O przymiarkach do budowy galerii handlowej na placu Długosza i aquaparku w Oborze z prezydentem Raciborza w latach 2001 – 2002 Adamem Hajdukiem rozmawia Mariusz Weidner.
– Odkąd funkcjonuje w Raciborzu samorząd, a to już ponad 20 lat, jest pan w nim obecny. Jak Pan trafił do lokalnych władz?
– Z budownictwa! Wywodzę się z branży budowlanej. Przechodząc tam kolejne szczeble kariery zostałem dyrektorem Raciborskiego Przedsiębiorstwa Budowlanego w wieku 35 lat. Kierowałem zespołem 700 ludzi w jednym z większych zakładów w mieście. Jako dyrektor miałem dobre relacje z ówczesnymi władzami Raciborza, odbierano mnie jako osobę nie związaną z poprzednim układem władzy. Zaproponowano mi udział w pracach w komisji gospodarki miejskiej rady miasta. Zrobił to wiceprezydent Jacek Wojciechowicz. Po latach pracy w tej komisji wiedziałem na czym polega samorząd. Gdy po wyborach w drugiej kadencji zadzwonił do mnie Andrzej Markowiak oferując funkcję swego zastępcy, długo się nie zastanawiałem. Pociągało mnie nowe wyzwanie. Samorząd był miejscem gdzie mogłem wykorzystać swoją wiedzę, doświadczenie i wykształcenie nadzorując zadania gospodarcze i inwestycyjne miejskiego samorządu.
– Czego oczekiwano od pana jako przyszłego wiceprezydenta miasta?
– Restrukturyzacji zakładów budżetowych, a jako specjalisty od przygotowania i prowadzenia procesów inwestycyjnych (studia podyplomowe) dokończenia inwestycji ciągnących się przez wiele lat. Należało znaleźć środki na dokończenie budowy między innymi oczyszczalni ścieków, której realizacja w tym czasie była zaawansowana w 25%. Miasto otrzymało do sfinalizowania budowę szpitala, niedokończona była budowa SP 18, podobnie było z przychodnią przy ul. Bielskiej. Czekała nas budowa składowiska opadów, budowa i remonty dróg, most zamkowy więc pracy było wiele. Bardzo dużo udało nam się zrealizować przez dwie kadencje. Pamiętam pierwsze posiedzenie zarządu i słowa Andrzeja Markowiaka, że urlopów nie będziemy brali bo tyle jest roboty. Te pierwsze lata współpracy z nim wspominam jako dobry czas w całej mojej karierze samorządowej. Bardzo dużo robiliśmy, dużo nam się chciało. Uzupełnialiśmy się.
– Racibórz się zmieniał, ale planów było więcej. Czego pan żałuje, że nie doszło wówczas do realizacji?
– Uważałem i uważam, że Racibórz jest pięknym miastem i powinien przyciągać ludzi z zewnątrz, turystów. Myślałem o rozwiązaniach, które zwiększą atrakcyjność miasta. Opracowaliśmy koncepcję zagospodarowania placu Długosza i terenów sąsiednich, np. cały teren z fontanną miał być kilka metrów obniżony i w tym patio miała znajdować się fontanna i sieć małych lokali handlowych. Coś na kształt dzisiejszych galerii handlowych. Marzyło mi się by w parku Roth powstała duża podświetlana fontanna.Taka jak w Dusznikach Zdroju: woda, światło, dźwięk. W weekendy taki spektakl przyciągałby tłumy ludzi z okolicy. Mieliśmy gotowy projekt ronda przy sądzie. Planowaliśmy też rozbudowę basenu w Oborze o drugą nieckę dla pływających oraz mały aquapark dla dzieci na sezon zimowy. Mimo, że współpraca w zarządzie i z radą miasta układała się raczej pozytywnie to żałuję, że nie doszło do realizacji tych planów. Dziś podobne koncepcje podnoszone są przez młodych ludzi, bo Racibórz potrzebuje ciekawych i atrakcyjnych rozwiązań.
– A jak panu się współpracowało w radzie z jej członkami? Tak jak teraz samorząd nie był jednolity, opozycja zgłaszała uwagi, na sesjach bywało gorąco.
– Nigdy nie miałem poważnych problemów z porozumiewaniem się z radnymi opozycyjnymi w radzie miasta. To nieprawda, że bez kłótni nie można rządzić. Z ludźmi trzeba rozmawiać, wszyscy jesteśmy stąd. Udowodniłem to choćby poprzednią kadencją rady powiatu, gdzie opozycja głosowała na mnie w wyborze na starostę. Każdemu trzeba dać szansę wyjść z twarzą, nawet jeśli zgłasza nie najlepsze pomysły. Nie można ośmieszać i odrzucać inicjatywy bez względu na ich jakość. Starałem się zawsze być dobrze przygotowanym na spotkania z radnymi, dzielić się z nimi swoją wiedzą. Mogli pytać o wszystko i dostawali odpowiedź, a zgłaszane przez nich problemy staraliśmy się realizować w miarę możliwości. Szczególnie ceniłem sobie współpracę z takimi radnymi jak Franciszek Fleger i Tadeusz Karski. Jako szefowie komisji bardzo dużo dobrego chcieli i zrobili dla miasta.
– Kiedy był pan wiceprezydentem miasto nawiedziła katastrofalna powódź. Racibórz bardzo ucierpiał. Czy nie można było zmniejszyć ówczesnych strat?
– W takich przypadkach bardzo ważna jest rzetelna informacja, której w tym czasie nie było. Informacje jakie do nas wówczas docierały były nierzetelne i nie pozwalały na racjonalną ocenę zagrożenia. Informowano o 1,5 m fali powodziowej, ale nikt nie był w stanie określić jakiego poziomu wody na Odrze można było oczekiwać. Wiedzę mieliśmy z połowy lat osiemdziesiątych z poprzedniego poważnego wezbrania wody w Odrze. Wtedy było w granicach 8,35 na wodowskazie w Miedoni i doszło co prawda do podtopień ale miasto było raczej bezpieczne. Można było sądzić, że sytuacja się powtórzy. Dopiero fakty jakie zaistniały wczesnym popołudniem we wtorek zaczęły nam uświadamiać skalę zagrożenia i zaczęliśmy alarmować wojewodę Ciszaka, że w celu ochrony Raciborza należałoby rozszczelnić prawostronny wał kanału Ulgi.
– Pamięta pan więcej szczegółów z tamtego okresu?
– W niedzielę byłem już praktycznie w drodze na urlop. Przejazdem, odwiedzając teściów, z Teleekspresu dowiedziałem się, że dla Raciborza ogłoszono alarm powodziowy. W ciągu kilku godzin woda w Odrze wezbrała i przekroczyła stan alarmowy. Wróciłem do Raciborza i w komendzie straży miejskiej zastałem już prezydenta Markowiaka. Do końca dnia w zasadzie monitorowaliśmy sytuację. W poniedziałek wody z potoku Bodek zalały częściowo Markowice, a nadmiar wód opadowych z suchego doku zaczął podtapiać Studzienną. Do Raciborza w celu kierowania akcją straży pożarnej przyjechał z-ca komendanta wojewódzkiego Straży Pożarnej Piotr Buk, z którym rozpoczęliśmy współpracę. W sumie zajmowaliśmy się tymi dwoma dzielnicami, a woda w Odrze ciągle się podnosiła. We wtorek prowadzono prace zabezpieczające na wałach na Ostrogu. Układanie worków na wałach niewiele dało bo woda wlewała się z wszystkich stron na Ostróg.
Pracowaliśmy w sztabie w komendzie straży miejskiej. Gdy woda zaczęła wlewać się do budynku urzędu miasta przenieśliśmy się do budynku urzędu rejonowego przy ul. Klasztornej. Nazajutrz Racibórz był w 60% pod wodą, a my dysponowaliśmy jedynie dwoma profesjonalnymi łodziami sprowadzonymi w nocy przez straż graniczną znad morza.
– Wyznaczono pana na szefa komitetu powodziowego, zyskał pan spore uprawnienia.
– Raczej sporą odpowiedzialność i dużo pracy. Prezydent Markowiak wyznaczył mnie na szefa Miejskiego Komitetu Przeciwpowodziowego. To był ewenement w skali kraju, bo zwykle prezydenci obejmowali tę funkcję. Sztab funkcjonował w sali narad SM Nowoczesna. Najważniejsze było wprowadzić ład i dyscyplinę w działaniu. Przydzielić zadania dla naczelników i pracowników urzędu miasta oraz koordynować pracę służb ratowniczych, wojska, policji, straży pożarnej, które przyjechały do Raciborza. Ściśle współpracowałem tutaj z komendantem Piotrem Bukiem. Narady podsumowujące działania w danym dniu i wyznaczające zadania na dzień następny odbywały się w późnych godzinach nocnych. Zadania zmieniały się wraz z ustępowaniem wody z miasta. Początkowo była to ewakuacja ludzi z terenów zalanych i dostarczanie wody i pożywienia dla tych, którzy pozostali w swoich domach. Bardzo trudnym zadaniem była ewakuacja pensjonariuszy Domu Pomocy Społecznej z ul. Grzonki. Ustępująca woda odsłaniała ogrom zniszczeń w infrastrukturze komunalnej i w prywatnych gospodarstwach. Z uwagi na wysokie temperatury należało przystąpić do uprzątnięcia terenów powodziowych z wszystkiego co mogło wywołać epidemię. Padłe zwierzęta wywoziliśmy do przedsiębiorstwa Bakulit. Korzystając ze sprzętu miejscowych firm i transportu z różnych przedsiębiorstw m.in. zakładu cieplnego. Dużą pomoc w tym zakresie otrzymaliśmy od firmy ,,BORBUD”. Do sprzątania obiektów publicznych kierowaliśmy żołnierzy z Nadwiślańskiej Jednostki, a później nawet komandosów z Lublińca. Wypompowaniem wody z piwnic zalanych budynków bardzo sprawnie zajmowali się strażacy z państwowej i ochotniczej straży pożarnej. Rozpoczęła się dezynfekcja zalanych terenów. Problemy z uprzątnięciem własnych mieszkań i piwnic zgłaszały też osoby starsze, które nie miały z nikąd pomocy, tam też kierowałem część żołnierzy. Z uwagi na brak łączności w tym czasie, kontakt z przełożonymi służb utrzymywałem korzystając z ich środków łączności. To było kilka bardzo trudnych tygodni, ale wydaje mi się, że dobrze wypełnialiśmy nasze zadanie. Tak też byliśmy oceniani z zewnątrz. Mimo tego, że zdaliśmy egzamin i skutecznie koordynowałem wszystkie działania to uważam, że w takich kryzysowych sytuacjach głównodowodzącym nie powinien być cywil, tylko szef którejś ze służb, np. komendant straży pożarnej.
– Po raz drugi stanął pan na czele służb miejskich już jako prezydent Raciborza, gdy pański przełożony dostał się do parlamentu.
– W okresie tym koncentrowałem się na kontynuacji rozpoczętych działań np. przebiciu ul. Pocztowej. Skuteczne starania o pozyskanie środków na tę inwestycję prowadził prezydent Markowiak, ja sprawę kontynuowałem, a dzieła dokończył prezydent Osuchowski. Wypracowaliśmy wówczas dwie umowy partnerskie z miastami Leverkusen i Kalingrad. Zakończyliśmy kilka inwestycji np. salę gimnastyczną przy SP w Ocicach, kilka dróg.
– Czy chciał pan być prezydentem?
– Ja nigdy nie aspirowałem do tego stanowiska, chociaż już w 1997 roku rozmawiał ze mną Andrzej Markowiak, gdy dostał wstępną propozycję współpracy od premiera Jerzego Buzka. Cztery lata później, mając odpowiednie doświadczenie, wiedzę urzędniczą, zdecydowałem się. Musiałem się tylko oswoić z rolą pierwszego, obawiałem się trochę tego liderowania. Nigdy nie chciałem być szefem, który arogancko wymusza zachowania podwładnych. Zawsze rozmawiałem, przekonywałem, szukałem rozwiązań, tworzyłem atmosferę, bo jak mówi przysłowie ,,z niewolnika nie ma pracownika”.
– Gdy w 1999 roku powstały powiaty postanowił pan – będąc z-cą prezydenta, zostać radnym powiatowym. Po co to panu było?
– Tworzył się nowy samorząd i liczyłem, że będzie można wspólnie coś dobrego zrobić dla miasta. Skorzystać ze środków finansowych powiatu. Jednak wyobrażenia okazały się inne niż rzeczywistość. Powiaty otrzymały niewielkie środki na swoje utrzymanie i nie mało zadań. Później okazało się, że każdy z samorządów ma swoją specyfikę, swój odmienny zakres zadań i skromne środki na ich realizację.
– Czy utworzenie powiatu grodzkiego pomogłoby miastu.? Bo z tego co pan mówi niewiele udało się uszczknąć dla Raciborza.
– Sprawnie zarządzany Racibórz poradziłby sobie z zadaniami jako powiat grodzki, chociaż mogłoby to negatywnie odbić się na gminach. Tylko w czym mogłoby to pomóc miastu? Może zyskałoby na prestiżu i przybyłoby mu więcej zadań do realizacji? Obecne polskie przepisy nie dają przecież pełni praw do sprawnego funkcjonowania i rozwoju takich jednostek. Małe miasta na prawach powiatu, dublowane powiaty grodzkie i ziemskie, uważam za bezsensowne rozwiązanie. Obecnie potrzebne są inne rozwiązania. Nie wszystkie gminy są w stanie wykonywać wszystkie nałożone na nie zadania np. gospodarka wodno-ściekowa, profesjonalna gospodarka odpadami, duże inwestycje drogowe. Dlatego też właściwym byłoby przesunięcie tych zadań do powiatów, a te powinny być większe obszarowo i wzmocnione finansowo, aby móc sprawnie realizować wszystkie zadania. Myślę, że docelowym powiatem powinien być obecny obszar Subregionu Zachodniego.
– Kojarzy się pan jako osoba zapracowana, wciąż zabiegana. Starcza czasu na życie prywatne?
– Rodzina poniosła największe koszty mego zaangażowania w samorząd. Mogłem mniej czasu poświęcać zarówno żonie jak i synom. To żona dźwigała ciężar wychowania dzieci. Starałem się jednak przynajmniej dwa tygodnie urlopu spędzać wspólnie. Praca w samorządzie pochłania mnóstwo godzin zarówno w tygodniu, jak również w weekendy. Finansowo to też nie są kokosy, bo zdarza się, że szefowie podległych jednostek zarabiają więcej od prezydenta czy starosty. W samorządzie można funkcjonować tworząc zależności polityczne lub rzetelnie i ciężko pracować. Zawsze wybierałem to drugie i tym zyskiwałem uznanie.
– Chciałby pan, aby synowie poszli w pana zawodowe ślady?
– Funkcjonowanie w samorządzie jest ciekawe i twórcze, ale odradzałbym im taką pracę. Jeżeli już chcieliby pójść w moje ślady to raczej proponowałbym im funkcję sekretarza czy skarbnika. Stanowiska te są mniej obciążające, a dają duże możliwości samorealizacji w samorządzie.
– Nigdy nie sprzymierzył się pan z żadnym ugrupowaniem partyjnym, ale która opcja polityczna jest panu najbliższa?
– Na początku lat 90-tych bliskie mi były koncepcje prezentowane przez Kongres Liberalno-Demokratyczny. Bywałem na spotkaniach z przywódcami KLD pp. Tuskiem i Bieleckim, które organizował w Raciborzu Jacek Wojciechowicz. Lokalnie związałem się w połowie lat 90-tych z Towarzystwem Miłośników Ziemi Raciborskiej. Odpowiadała mi atmosfera życzliwości i społecznego poświęcenia jaka tam panowała. Szkoda, że tylu wspaniałych ludzi już nie ma. Wracając wprost do pytania to obecnie najbliżej mi jest do Platformy Obywatelskiej, tylko nie mogę zaakceptować tego, że partie polityczne potrafią przedkładać interesy swojego ugrupowania, swoich członków nad dobro publiczne i dlatego tak trudno przychodzi im realizacja obietnic wyborczych. Jak miałbym ostatecznie angażować się w politykę na szczeblu krajowym np. w senacie to jako niezależny kandydat z opcji samorządowych.
– W ciągu tych ponad 20 samorządowych lat stał się pan czołowym przywódcą Raciborszczyzny. Czy te zdolności przewodzenia przejawiały się wcześniej, w okresie nauki, studiów?
– Mam taki charakter, że staram się nikomu nie narzucać. Przebywając w jakimś środowisku nie zabiegam aby dominować. Autorytet zdobywam stopniowo – rzetelnie i kompetentnie podchodząc do swoich obowiązków. Ponadto jestem niezłym organizatorem. Powoduje to, że po pewnym czasie zdobywam szacunek i uznanie grupy w której funkcjonuję.
Ludzie:
Adam Hajduk
inspektor ds. inwestycji w gminie Rudnik, były Starosta Raciborski
Komentarze
10 komentarzy
Reasumujac; wyobrażenia okazały się inne niż rzeczywistość.
Mowa a czyny to dwie różne sprawy. Dlaczego nie ma tu nic o sukcesach?
a ja dołączę propozycję - z Bentonem - stary punk i też sporo organizowal, postać zupełnie z innego bieguna
Z działaczem i animatorem na 140% - Oleszkiem. To już niekatywna postać z racji wieku ale dawniej człowiek, który miał olbrzymi zapał i wiele mu się udawało
Jeśli te osoby nie są takie jak się je opisuje w komentarzach, to dlaczego robi się coraz mniejszy, biedniejszy, niebezpieczny? To są owoce pracy tych panów. Owoce, które wyrosły na drzewie Tadeusza Wojnara.
Naprawdę dobre wywiady - wiecie co myślę? Te osoby nie są takie jak się pisze w bzdurnych komentarzach, wiecznie niezadowolonej grupki ludzi. Gratuluję pomysłu na dobry cykl merytorycznych wywiadów.
Niezupełnie, żaden z bohaterów tego cyklu nie wiedział jakie zostaną zadane mu pytania. To oczywiste, że wiedzieli o wywiadzie, bo przecież dziennikarze musieli się z nimi umówić i zająć im trochę czasu. Jedynym prezydentem, który nie chciał się zgodzić na wywiad był Jan Osuchowski, o czym pisaliśmy zresztą na łamach Nowin Raciborskich. Planujemy kolejne wywiady, jednak napotykamy na przeszkody typu choroba lub zmiana miejsca zamieszkania. Zachęcam do wpisywania propozycji osób, z którymi powinniśmy porozmawiać oraz pytań, które pod uwagę powinni wziąć dziennikarze. Pozdrawiam, Adrian Czarnota
Tylko że bohaterzy tych wywiadów już wcześniej wiedzieli, że będzie przeprowadzany z nimi wywiad. Dlatego mieli czas przygotować się na zadawane pytania i upiększać smutną prawdę o swoich rządach
Podobają mi się te cykle wywiadów. Za Hajdukiem nie przepadam, ale w takim wywiadzie wypada dużo lepiej niż zwykle. Bardziej ludzkie są to wywiady i o to chodzi. Więcej takich PROSIEMY!!!
Fajne, powinniście to nazwać: CYKL O TYCH, KTÓRZY DOPROWADZILI RACIBÓRZ DO UPADKU dzięki swojej długiej pracy w samorządzie.