Poniedziałek, 23 grudnia 2024

imieniny: Sławomiry, Wiktorii, Iwona

RSS

Mistrzyni ceremonii pogrzebowych: Każdy ma swoją życiową historię, którą należy uhonorować

02.11.2024 13:00 | 6 komentarzy | god

- Nie ma dwóch takich samych pogrzebów - stwierdza już na początku naszej rozmowy Beata Branc-Gorgosz. Kiedy chwilę później dzieli się z nami swoimi doświadczeniami, trudno nie przyznać racji. Świecki pochówek może być przeprowadzony w bardzo indywidualny sposób - zgodny z życzeniem rodziny, a często także samego zmarłego, który za życia zaplanował, jak chciałby, aby wyglądało jego pożegnanie. Historie, o których słyszymy i o których przeczytacie w dalszej części, ukazują obraz niezwykłych ludzkich losów.

Mistrzyni ceremonii pogrzebowych: Każdy ma swoją życiową historię, którą należy uhonorować
Beata Branc-Gorgosz od czterech lat należy do Polskiego Stowarzyszenia Mistrzów Pogrzebowych.
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Ostatnie słowo

Decyzję, aby oficjalnie zostać mistrzynią ceremonii pogrzebowych Beata Branc-Gorgosz podjęła, kiedy w trakcie pandemii uczestniczyła w uroczystości prowadzonej przez świeckiego celebranta. Parę tygodni później została wpisana na listę Polskiego Stowarzyszenia Mistrzów Pogrzebowych. - Trzeba przekonać komisję, opowiedzieć, co stoi za tą decyzją, jak człowiek widzi siebie w tej roli - wyjaśnia Beata Branc-Gorgosz, która na przestrzeni ostatnich czterech lat przeprowadziła już nie jedną uroczystość pogrzebową.

Mistrzyni ceremonii podkreśla, że najważniejszą częścią ostatniego pożegnania jest przemowa, tzw. laudacja poświęcona głównie zmarłej osobie. - Rodzina, przyjaciele, znajomi, sąsiedzi spotykają się w jednym miejscu i w jednym czasie, by uczcić pamięć o tym, który właśnie odszedł. To niepowtarzalny moment. Przestrzeń, w której wybrzmiewa opowieść o życiu danej osoby. Celebrant układa laudację najczęściej na podstawie informacji i wspomnień bliskich, a także w porozumieniu z nimi - tłumaczy Beata Branc-Gorgosz.

- Kiedy ludzie się kochali, byli blisko, odpuszczali sobie przewinienia, wtedy treści jest wiele, bogatych, ciekawych, a to ktoś się nie poddawał, a tu coś osiągnął, zrobił, był taki czy inny - wylicza mistrzyni ceremonii pogrzebowych. - Natomiast trudniej, jeśli rodzina jest zamknięta, każdy z żalem jeden do drugiego, bez wiedzy o drugim człowieku, o siostrze, bracie... Często przydaje się moje doświadczenie jako mediatora. Bo konflikty się zdarzają, są chwile, kiedy przypominam delikatnie, ale stanowczo, że warto poszukać czegoś dobrego i na tym budować - dodaje nasza rozmówczyni. Na bazie tych doświadczeń zachęca do refleksji, czy na pewno zawsze musimy mieć w życiu rację, czy ostatnie słowo zawsze musi należeć do nas. - My, jako ludzie, mówimy często różne rzeczy, nie zawsze trafnie czy potrzebnie. Czasem zbyt słabo się znamy. Czasem warto machnąć na coś ręką, w końcu jedno mamy życie - stwierdza mistrzyni.

W czasie ceremonii prowadzonych przez Beatę Branc-Gorgosz zawsze jest moment, kiedy głos mogą zabrać uczestnicy uroczystości. Chcą się podzielić wspólnym doświadczeniem, wyrazić za coś wdzięczność. Czasem to zabawne historie, czasem takie, które wyciskają łzy. Jak podkreśla nasza rozmówczyni, to ważny element, kiedy swoimi słowami można przekazać to, co dla nas w relacji z tą osobą ważne. A może to, czego nie powiedzieliśmy osobie, kiedy jeszcze była pośród nas.

Świecki pogrzeb nie wyklucza wiary

Świecka forma pogrzebu nie wyklucza możliwości wprowadzenia elementów religijnych. Na prośbę rodziny, bądź zgodnie z wolą zmarłego, mistrzyni ceremonii prowadzi modlitwę. Niektóre pogrzeby odbywają się w formie łączonej, wspólnie z duchownym, jednak nie zdarza się to często. Jak zauważa nasza rozmówczyni, ludzie odchodzą nie tyle od Boga, co od instytucji kościoła.

- Na pogrzebach spotykają się katolicy, ewangelicy, ateiści, wierzący praktykujący lub nie. Jeśli nie ma wspólnej modlitwy, dodaję na koniec formułę, że wszystkich Państwa niewierzących proszę o symboliczną minutę ciszy, a osoby wierzące o cichą modlitwę. I to zawsze jest dobrze odbierane - kontynuuje Beata Branc-Gorgosz. Przyznaje jednak, że są księża, którzy wyraźnie okazują brak aprobaty wobec tego rodzaju uroczystości.

Tymczasem w tych tak trudnych dla bliskich zmarłego chwilach potrzebne jest czułe i pełne zrozumienia podejście. Niezależnie od okoliczności. I wydawałoby się, że to sprawa oczywista. Niestety. Nasza rozmówczyni przytacza historię matki, której dorosła już córka dokonała apostazji, nie wspominając o tym nikomu. Kiedy parę lat później zmarła, jej mama usłyszała od księdza: Ja tej duszy już nie znam.

- A wystarczyłoby powiedzieć, że to przykre co się stało, że pogrzeb na prośbę zmarłej prawdopodobnie trzeba będzie zorganizować inaczej - stwierdza B. Branc-Gorgosz.

Ostatnia wola

Uszanowanie ostatnich życzeń zmarłego w kwestiach dotyczących pogrzebu jest priorytetem mistrzyni ceremonii. Coraz więcej osób ustala te kwestie za życia, często kiedy pojawia się poważna choroba. - Zdarzyło mi się otrzymać informację, że ktoś zapisał w ostatniej woli, abym to właśnie ja poprowadziła jego pogrzeb i dopilnowała tego, co dla tej osoby ważne w sprawach pochówku - mówi Beata Branc-Gorgosz.

- Odwiedziła mnie Pani, która urodziła się mężczyzną. Ani rodzina, ani inni mieszkańcy niewielkiej miejscowości nie okazywali jej akceptacji. Wyjechała za granicę, zmieniła płeć. Po wielu latach wróciła, choruje. Zapisała w testamencie, że chce być pochowana w białej sukni ślubnej. A trumna, zgodnie z tradycją, przed pogrzebem ma być otwarta. Pani stwierdziła: "choćby się wściekali, niech zobaczą". Tak więc sytuacje naprawdę są przeróżne. Ale to my ludzie sami robimy sobie pod górkę. Zamiast pozwolić innym żyć, jak chcą, jeśli nikogo nie krzywdzą, to my czujemy się skrzywdzeni ich wyborami - zauważa nasza rozmówczyni.

Czasem, aby zorganizować wszystko zgodnie z wolą zmarłego, trzeba trochę kreatywności. - Pewna pani była indywidualistką, wspomnienia rodziny były wspaniałe. A sama uroczystość zaplanowana przez nią samą w każdym szczególe - opowiada mistrzyni ceremonii. Począwszy od prośby, by wszyscy byli ubrani na biało, przez dobór radosnej poezji, nowoczesnej muzyki, aż po nieco zaskakujący element.

- Ostatnią wolą tej Pani było, aby każdy uczestnik uroczystości wzniósł za nią toast. Ale i to udało się zrealizować. Na koniec powiedziałam, że choć ceremonia się właściwie skończyła, to chciałabym sprostać życzeniom zmarłej i wraz z najbliższymi wznieśliśmy za nią toast, co zostało pozytywnie przyjęte. Pozostałych uczestników poprosiłam, aby po powrocie do domu, każdy po swojemu, spełnił to życzenie - opowiada Beata Branc-Gorgosz.

- Po tej uroczystości usłyszałam sporo ciepłych słów... to miłe, to moja praca - wspomina mistrzyni ceremonii, podkreślając, że każda uroczystość jest inna, każda niepowtarzalna, wszystkie w centrum stawiają osobę, która właśnie odeszła.

fot. arch. pryw. Beata Branc-Gorgosz

fot. arch. pryw. Beata Branc-Gorgosz

Mówił, że jak się zaweźmie, to umrze

Innym razem z mistrzynią skontaktowała się kobieta, która chciała zamówić pogrzeb dla ojca. Jednak po chwili rozmowy okazało się, że sprawa nie jest taka oczywista, jakby się to mogło wydawać, ponieważ ojciec... jeszcze żyje.

- To było zaskakujące, ale rozmówczyni dodała, że ojciec zawsze był konkretny i sam rzeczowo stwierdził, że jest zmęczony i do tygodnia umrze. Po niespełna tygodniu odebrałam telefon i usłyszałam: "Ojciec zmarł. Mówił, że jak się zaweźmie, to umrze. I umarł."

Stasiu to fajny chłop był

Ta historia mogłaby mieć zupełnie inne zakończenie, gdyby nie głęboka wiara Beaty Branc-Gorgosz w to, że każde życie ma swoją niepowtarzalną wartość, a pogrzeb jest uroczystym momentem dla uhonorowania życia danego człowieka.

Kiedy więc opieka społeczna zwróciła się z prośbą o poprowadzenie pochówku zmarłego bezdomnego pana Stanisława, o życiu którego urzędnicy niewiele mogli powiedzieć, mistrzyni ceremonii wzięła sprawy we własne ręce.

- Informacja, gdzie się urodził i gdzie zmarł to za mało. Przecież coś robił w życiu. Ustaliłam, że przesiadywał na ławce obok jakiejś knajpy. Zagadnęłam obecnego tam pana: "Pan słyszał, że Stasiowi się zmarło? Mógłby mi pan coś więcej o nim opowiedzieć, bo podobno Stasiu, to fajny chłop był, a ja mam go pochować". W odpowiedzi obiecał, że wróci do mnie z chłopakami i kolejnego dnia w tym samym miejscu zjawiło się ośmiu znajomych zmarłego - relacjonuje Beata Branc-Gorgosz.

- Miałam tyle materiału, że mogłabym książkę napisać. Na pogrzebie zebrał się spory tłum. Wszyscy mieli kwiatki, każdy ubrany najlepiej jak mógł. Nastrój uroczystości był taki, że myślałam, że za chwilę zaczną klaskać. Widziałam, że w czasie laudacji pojawiały się uśmiechy na wspomnienie niektórych chwil, było kiwanie głowami. A panie z MOPS-u, nie mogły ukryć zaskoczenia, ile miałam informacji - wspomina mistrzyni ceremonii pogrzebowych.

- Każdy z nas ma jakąś życiową historię, ma jakiegoś znajomego, któremu czasem się mógł zwierzyć, z którym może wspólnie posiedział, może wspólnie coś zjedli i wypili. Coś im się w życiu przytrafiło, któryś miał jakiś kłopot, z którym nie mógł sobie poradzić i tak wspólnie się z tymi problemami zmagali. Ale jest, zawsze jest ktoś, jakaś druga znana dusza. I niemal każdy zasługuje na godne pożegnanie - podsumowuje Beata Branc-Gorgosz, mistrzyni ceremonii pogrzebowych, terapeutka i mediator sądowa.