Poniedziałek, 23 grudnia 2024

imieniny: Sławomiry, Wiktorii, Iwona

RSS

Sami swoi. Początek. Trudno powiedzieć, dlaczego ten film jest do bani [RECENZJA]

17.02.2024 18:36 | 14 komentarzy | (q)

Parafrazując Talleyranda - to gorzej niż zbrodnia. To nuda. Adrian Szczypiński był na filmie opowiadającym o tym, co działo się w Krużewnikach, zanim Kargul i Pawlak przyjechali na Ziemie Odzyskane.

Sami swoi. Początek. Trudno powiedzieć, dlaczego ten film jest do bani [RECENZJA]
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Zacznę od końca. Byłem na tym filmie, żebyście sami nie musieli się fatygować. Bo naprawdę nie warto. Przez cały seans ani razu nie dowiedziałem się, po co został zrobiony. Gdyby to była komedia, to opuściłbym seans w nastroju jak po serialu "1670". Tam też wszystko działo się na zabitej dechami polskiej wsi. A że 250 lat wcześniej, to naprawdę bez znaczenia. Gdyby to był dramat, to... no nie, to nie mógłby być dramat, przecież to był prequel najsłynniejszej polskiej komedii, więc zmiana gatunkowa nie wchodziła w rachubę. Jakieś tam nadzieje były - w końcu ostatnimi czasy polskie kino potrafiło kilka razy zaskoczyć nowymi wersjami nieprzekraczalnych, wydawałoby się, klasyków. "Znachor" i "Akademia pana Kleksa" bezczelnie udowodniły, że się da, byle iść własną drogą i nie kalkować wcześniejszych filmów o tych samych tytułach. A tu jest tak nędznie, że tylko kalkowanie mogło coś uratować.

"Sami swoi. Początek" bazuje na rzadkim w polskim kinie koncepcie - prequelu po latach. Mieliśmy już sequele po latach - "Psy 3", "Stawka większa niż śmierć", "Obywatel Piszczyk" czy choćby telewizyjny "Straszny sen Dzidziusia Górkiewicza" ze spojlerem w tytule, jako dalszy ciąg "Eroiki". Ale żeby po kilku dekadach porwać się na opowieść o tym, co było wcześniej? Tak na szybko nie przypominam sobie takiego precedensu, bo trudno uznać "Ogniem i mieczem" za prequel "Potopu". Biorąc na zdrowy rozum, wśród całego gąszczu znaków zakazu, były dwie pozytywne przesłanki. Pierwsza była w postaci bardzo zabawnych flashbacków z "Samych swoich", dziejących się w Krużewnikach. Nic tylko rozwijać. Drugi powód to Andrzej Mularczyk, autor pierwowzoru, scenarzysta oryginalnej trylogii, dziś 93-letni. Także scenariusz tego filmu jest jego dziełem. Dwa plusy są, kulturowa ścieżka do polskiej wsi na dużym i małym ekranie jest już tak wydeptana, że raczej przypomina autostradę do Wilkowyj, Złotopolic, Grabiny i Popielaw, więc co może wyjść nie tak? Twórcy tego nie wiedzieli, dopóki nie zrobili.

Bo trudno powiedzieć, dlaczego ten film jest do bani. Trudno pokazać palcem, co konkretnie się nie udało. Ten film jest jak kula - nie ma za co złapać, nie ma niczego wyróżniającego, ani w jedną, ani w drugą stronę. Cała wdrożona materia filmowa jest doskonale obojętna, to filmowy kisiel przelewający się przez palce i nie zostawiający śladów. Nic tu nie jest ani koncertowo spartolone, ani podane w sposób wywołujący jakiekolwiek zaangażowanie widza w to, co ogląda. To korowód scenek na temat "Samych swoich", podany w manierze festiwalu szkolnych teatrzyków. Scenariusz jest tak wypełniony dialogami z charakterystycznymi "wschodnimi" frazami Andrzeja Mularczyka, że ma się wrażenie, że skrypt powstał dzięki użyciu ChatGPT, którego nakarmiono wszystkimi scenariuszami o Kargulu i Pawlaku oraz wszystkimi odcinkami dziejącego się na Podlasiu serialu "Blondynka", także napisanymi przez Mularczyka. 300% cukru w cukrze, albo 300% kałabani w kałabani. W każdej scenie, każdym dialogu, bez chwili dystansu, bez najmniejszej chęci wyjścia poza tę bezwstydną cepelię.

Na miejscu Artura Żmijewskiego nie chwaliłbym się wyreżyserowaniem tego filmu, bo tu reżyserii po prostu nie widać, ani przez chwilę. Przytomny reżyser, mając tak przebogate komediowo klasyki na plecach, mógłby je nawet skopiować - byłoby wtórnie, ale przynajmniej zabawnie, bo od tego jest komedia. A ten film nie jest zabawny. Nie jest interesujący. Jest nudny i nijaki, choć grający Pawlaka Adam Bobik robi wszystko, byśmy nie zapomnieli gdzie toczy się akcja. Aktor nie przestaje wyskakiwać z siebie, jest naspidowany jak nowy pan Kleks, tajojkuje i kałabani z prędkością karabinu maszynowego, akcja co kilkadziesiąt minut skacze o kolejne lata, dzieci się rodzą, ale nasz bohater za rzadko ma okazję zrobić coś, co wreszcie odłoży się w pamięci zasypiającego widza. Taką sceną jest moment, w którym Pawlak ocala wioskę od ludobójstwa, ratując życie SS-manowi. Tu wreszcie chodziło o coś więcej, było za kogo trzymać kciuki, ale dlaczego tak krótko?

No i naprawdę trzeba mieć reżyserskie obowiązki głęboko gdzieś, żeby mieć w obsadzie takiego samograja jak Janusz Chabior i obchodzić go szerokim łukiem przy każdej scenie z jego udziałem. Kiedyś to samo spartolił taki mistrz jak Janusz Majewski, który w "Złocie dezerterów" miał w jednej scenie Stanisławę Celińską z Hanną Śleszyńską. Miał dwie takie aktorskie petardy obok siebie i nie zrobił nic. Cóż, nawet najlepszym się zdarza. Kilka scen więcej dostał Mirosław Baka, ale szału nie było. Potencjały pozostałych aktorów-emerytów też nie zostały należycie wyciśnięte. Zamachowski i Ferency błąkali się na drugim planie, zaś Anna Dymna jest już na takiej pozycji, że właściwie nic nie musi. Samo jej pojawienie jest jak kojący plaster, a grane przez nią uduchowione seniorki rodów, znachorki, szamanki, kwiaciarki, matki, babki czy ukochane ciotuchny wnoszą do fabuł niewiele, ale lśniąca aura legendy ekranu robi swoje. Tym bardziej tutaj, wszak Anna Dymna grała kiedyś wnuczkę Pawlaka i stanowi jedyny obsadowy pomost do oryginalnej trylogii, jak udział Artura Barcisia w dwóch "Znachorach". Jak bardzo lubimy Dymną w takich rolach niech świadczy wzburzenie widzów serialu "Wielka woda", gdzie aktorka, pobrzydzona i rozdęta charakteryzacją specjalną, miała do zagrania coś wbrew jej aktualnemu wizerunkowi.

Najbardziej szkoda młodego Władysława Kargula, czyli Karola Dziuby z Mikołowa. Na marginesie - to kolejny przypadek aktora z Górnego Śląska, który sprawnie wskoczył we wschodnią tożsamość. Hadziuk i Stach Japycz z wilkowyjskiej ławeczki byli grani przez Ślązaków, a Marian Dziędziel kapitalnie zaciągał po kresowemu we wspomnianej wcześniej "Blondynce". W "Sami swoi. Początek" pierwsze skrzypce grał pochodzący z Podlasia Adam Bobik jako Pawlak, spychając rosłego Kargula na drugi plan. Kargul właściwie nie miał osobnych wątków, pojawiał się na ekranie kiedy z Pawlakiem trzeba było podejść do płota, stanowił pancerz reaktywny dla biegającego po Krużewnikach sąsiada. Ale gdyby mu go zabrać, to postać Kargula nie miałby nic do roboty. W oryginalnej trylogii Kargul Władysława Hańczy miał dużo więcej do zagrania, a jego postać nie była napisana jako dodatek do Kaźmirza Pawlaka.

Zadanie napisania muzyki znów otrzymał Paweł Lucewicz, który w gąszczu zleceń co chwilę wraca pod wiejskie klimaty mazowiecko-podlaskie. Jego nuty grały w nowym "Znachorze" i serialu "Stulecie Winnych". Wspominam go dlatego, że akurat jemu się udało. Tym razem nie napisał muzyki w pełni oryginalnej, lecz w przytomny sposób zrobił to, czego nie dokonał reżyser - wiernie podążał tropem pierwowzoru, czyli muzyki Wojciecha Kilara z "Samych swoich". Lucewicz osnuł swoją ilustrację wokół uroczych i pamiętnych tematów Kilara na fagot, obój i wibrafon, a w drugiej połowie filmu zacytował je dosłownie. I nie musiał udowadniać, że jest mądrzejszy od Kilara, że potrafi inaczej, że klasyk klasykiem, ale sprawiedliwość musi być po jego stronie. Lucewicz skromnie schował się za Kilarem i wykonał zadanie najlepiej z całej ekipy. A co jeśli po prostu reżyser mu tak kazał? Tym gorzej dla reżysera.

W piekle dla niepotrzebnych filmów, "Sami swoi. Początek" będzie smażył się w tym samym kotle, co "Łotr 1", który po latach opowiadał, co działo się tuż przed pierwszymi "Gwiezdnymi wojnami". Ale bardzo przeciętny "Łotr 1" miał przynajmniej swój absolutnie genialny finał z Vaderem i płynnym przejściem do odtworzonej w każdym detalu scenografii statku księżniczki Lei. Późniejszy prequel zrobiono na perfekcyjną zakładkę z wcześniejszym o kilka dekad oryginałem. Artur Żmijewski mógł zrobić to samo ze swoim filmem, który kończy się tam, gdzie retrospekcja "Samych swoich" się zaczyna, czyli w pociągu, ale tu też - niech go szlag - zrobił to po swojemu. Cały jego film od początku do końca jest produktem kargulopodobnym. Przynajmniej był konsekwentny.

3/10


Sami swoi. Początek

  • 2023
  • reżyseria - Artur Żmijewski
  • scenariusz - Andrzej Mularczyk
  • zdjęcia - Piotr Śliskowski
  • muzyka - Paweł Lucewicz
  • wystąpili - Adam Bobik, Karol Dziuba, Paulina Gałązka, Weronika Humaj, Zbigniew Zamachowski, Mirosław Baka, Wojciech Malajkat, Anna Dymna, Adam Ferency

Adrian Szczypiński to filmowiec z Raciborza. Producent, reżyser i scenarzysta szeregu filmów o tematyce historycznej, m.in.: "Tajemnic kościoła św. Mikołaja", "Z biegiem Psinki", "Matki Polki" oraz "Ulitzki". Zawodowo od lat związany z Raciborską Telewizją Kablową.