Poniedziałek, 23 grudnia 2024

imieniny: Sławomiry, Wiktorii, Iwona

RSS

Wielką radość sprawia Bogu bycie wśród nas, ludzi. Refleksja na ostatni dzień oktawy Uroczystości Narodzenia Pańskiego

01.01.2024 19:30 | 0 komentarzy | red

- Cieszmy się z tego, że Bóg cieszy się nami, że Bóg czerpie radość z bycia razem z nami, z bycia pośród nas - pisze ks. Łukasz Libowski.

Wielką radość sprawia Bogu bycie wśród nas, ludzi. Refleksja na ostatni dzień oktawy Uroczystości Narodzenia Pańskiego
Malarz działający w XVII w. w Lombardii, „Dzieciątko Jezus”, olej na płótnie, 70 x 82 cm, Riva del Garda, Włochy.
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Taniec przeistacza się w chęć chwycenia za pióro

Pewnie wielu z Państwa, którzy regularnie zaglądają do naszych „Nowin”, jest tego doskonale świadomych, ale mimo to, po pierwsze dla porządku, jaki wielce sobie cenię, po wtóre zaś dla zagajenia niniejszego wywodu, pozwolę sobie rzecz w tym miejscu wysłowić. Otóż u zarania niejednej mojej refleksji, którą dzieliłem się dotychczas na łamach, zarówno tych papierowych, jak i tych elektronicznych, „Nowin”, był obraz. Cóż, powoli oswajam się z faktem, iż tak już chyba mam – a mocnom przekonany, że mam tak nie ja wyłącznie jeden – to znaczy: iż aby myśl moja lotna ze stanu dla się pierwotnego przejść mogła w stan stały tekstu, aby skrystalizować się mogła najpierw w kamyczki słów, a potem w większe skupiska czy struktury poszczególnych fraz i całych zdań, potrzebuje katalizatora, którym w przypadku moim często, jak się okazuje, jest właśnie jakieś dzieło, nierzadko plastyczne. Dzieło to rozpoczyna bowiem we mnie niekrótki zwykle – by nie przyznawać i obwieszczać już, że długi – proces komponowania wypowiedzi na piśmie, wytwarzając w generatorze mego umysłu określoną energię twórczą, która skłania mnie, która przymusza mnie wręcz do pisania. Wpierw wprawia owo dzieło duszę moją w ruch, każąc jej tańczyć swobodnie wokół siebie, zapładniając ją i inspirując, a dopiero potem taniec ten przeistacza się w chęć chwycenia za pióro, chęć śpiesznego, wartkiego, niejednokrotnie nerwowego wędrowania, przebiegania opuszkami palców po stukoczących przyciskach komputerowej klawiatury.

A zatem, szanowni, wciąż jeszcze bożonarodzeniowi Czytelnicy, wyznaję, że i u początku tego okolicznościowego, świątecznego rozważania leży obraz i moje z nim choć dość przypadkowe, to jednak, jak mi się wydaje, głębokie spotkanie. Obraz ów, na temat którego słów parę zaraz skreślę, załączam oczywiście, nie może wszak być inaczej, jako ilustrację do tegoż felietonu. Niech nam tu towarzyszy, aby możliwym było skonfrontowanie mojego jego odczytania, mojej jego interpretacji z nim samym, a zarazem – swoją drogą – niechaj wszystkich, których wzrok na moment chociażby na nim spocznie, zaprasza tutaj do zamyśleń, daj Boże, ażeby odmiennych zgoła od moich.

W twarzy tkwi przemożna jakaś, tajemna siła

Nie znamy autora naszego przedstawienia. Historycy sztuki przyjmują, że sporządził je artysta malarz, narodowości najprawdopodobniej włoskiej albo flamandzkiej, działający w XVII-wiecznej Lombardii, znający twórczość Giulio Cesare’a Procacciniego, na której musiał się wzorować. Dzieło podejmuje temat Bożego Narodzenia – żeby nie było w tym względzie wątpliwości, zaznaczę tylko, iż opatrzone jest tytułem „Dzieciątko Jezus” – aczkolwiek realizuje ów temat w sposób odmienny od tego, do jakiego w naszym obcowaniu ze sztuką plastyczną, jak sądzę, nawykliśmy, zdecydowanie od tego, do którego się przyzwyczailiśmy, rzadszy, sporadycznie tylko, powiadają znawcy, w malarskiej tradycji chrześcijańskiej występujący. Podczas bowiem kiedy w scenie bożonarodzeniowej ujętej, tak się może wyrażę, tradycyjnie czy klasycznie widzimy Dzieciątko Jezus oraz Maryję i Józefa umiejscowionych w jakimś ubożuchnym, lichym, nędznym wnętrzu, a często także przybywających do Świętej Rodziny i jej się kłaniających pasterzy i magów, bywa również że aniołów, a nawet całe anielskie zastępy, na zajmującym nas płótnie oglądamy samego wyłącznie małego Jezuska, nagusieńkiego, spoczywającego na białym płótnie rozłożonym, rozścielonym na sianie. Obraz pomyślany został nader starannie, horyzontalnie. Rytm przecinających poziomo jego płaszczyznę pasów wytyczają czy odmierzają kolejno linie styku użytych, zastosowanych w dziele barw. Dynamizuje, ożywia zaś całość linia biegnąca skośnie z prawego górnego rogu płótna do jego rogu dolnego lewego, którą wyznaczają z jednej strony papierowa karta, jej prawa krawędź, z drugiej natomiast strony opadający w dół kawał płótna, na którym leży Jezus.

Boże Niemowlę, znajdujące się w samym centrum obrazu, prezentuje się każdemu na nie patrzącemu niezwykle radośnie. Uwagę przykuwa przede wszystkim jego rozpromieniona, pogodna twarzyczka – jest tak realistycznie namalowana, że niektórzy eksperci są zdania, iż odzwierciedla twarz jakiegoś konkretnego, rzeczywiście żyjącego dziecka. Zdobią ją naprzód, wyglądające trochę jak nimb na portretach świętych i błogosławionych, bujne, złociste – złociste niczym siano, na którym Dzieciątko nasze zostało ułożone – nieco sfalowane włosy, a potem rozświetlone wysokie czoło, wielkie otwarte oczy skierowane w stronę przypatrującego się obrazowi – to ciekawe, ponieważ w wielu przedstawieniach Bożego Narodzenia malutki Jezus po prostu śpi – wydatne, pięknie zaróżowione policzki oraz niewinny, najszczerszy, najserdeczniejszy, pełny uśmiech. Nie da się ukryć, iż w twarzy tej tkwi przemożna jakaś, tajemna siła, która każe się w nią ciągle wpatrywać, która każe do niej ciągle powracać. Jest to, myślę sobie, ani chybi twarz dziecka, które oczekuje, które swoiście, jak ono to genialnie potrafi, domaga się pieszczot i zabawy. Jednocześnie wzrok przyciągają rączyny małego Jezusa, które, rozkładając je i żywo nimi wymachując, podnosi on wzwyż tak, jak podnosić zwykły swoje rączki dzieci, kiedy, stęsknione za kontaktem fizycznym, cielesnym, spragnione dotyku, wzięte chcą być w objęcia i przytulone przez rodziców, dziadków czy krewnych. Całe zresztą delikatne ciałko Dzieciątka Jezus tak zostało przez naszego artystę ukształtowane, że, wsparte na lewej nóżce, zdaje się przechylać – dodam: zaczepnie, prowokująco przechylać – w swoją stronę prawą, a zatem w stronę tego, kto do przedstawienia podchodzi, by je kontemplować, jakby prosząc go, ażeby ciałko to słodkie objął i uściskał.

Znakomita odpowiedź

Dlaczego na naszym płótnie oglądamy Dzieciątko uszczęśliwione, Dzieciątko rozentuzjazmowane, rozbawione, skore do igraszek? Dlaczego widzimy Dziecię Jezus otwarte, jak bym całą jego fizjonomię, całą jego postawę chętnie interpretował, na spotkanie, na osobliwy, bezsłowny – bezsłowny i stąd zdecydowanie intensywniejszy aniżeli słowny, zdecydowanie mocniej wiążący przestających ze sobą i ze sobą rozmawiających – dialog z człowiekiem? Znakomitą odpowiedź na tak sformułowane pytania podsuwa, jak mniemam, napis na kartce, jaką malarz z Lombardii umieścił w prawym górnym rogu obrazu. Czytamy tam wszakże: „Deliciae meae esse cum filiis hominum”. To oczywiście, jak łatwo się domyślić, wers biblijny. Pochodzi on, co może być jednak niejakim zaskoczeniem, nie z Nowego, ale ze Starego Testamentu, z Księgi Przysłów, to jest z księgi, która w żaden sposób nie wiąże się z tajemnicą Bożego przyjścia na ziemię – dokładnie: pochodzi on z rozdziału 8. Księgi Przysłów, z wersu 31. Z tym że zdanie to, aby dobrze je rozumieć i aby w oparciu o nie zbudować móc nie tylko dobrą, ale, mam nadzieję, bardzo dobrą teologię, aby więc skonstruować na jego podstawie poprawną narrację o Bogu, potrzebuje opatrzone być małym komentarzem.

Zacznijmy od kwestii przekładu, przeglądając różne możliwości translatorskie. Otóż zacytowane zwięzłe zdanie łacińskie przetłumaczyć można następująco, literalnie – gdy chodzi o interpunkcję, to względem tekstu łacińskiego wprowadzam drobniusieńką zmianę, dokładając myślnik: „Rozkosze moje – być z synami ludzi”; na marginesie warto zaś odnotować, iż występujący w zdaniu bezokolicznik „być”, celem poprawienia jakości przekładu, zamienić by można na któryś z tych oto bezokoliczników: „obcować”, „przebywać”, „przestawać”, „zadawać się”. Dla porównania wypada dodać, że ojciec Jakub Wujek, który pracował na Wulgacie, a zatem na Biblii łacińskiej, dość wiernie trzymając się jej tekstu, co do zasady, jeśli tylko było to możliwe, starając się go w żywiole polszczyzny odwzorować, tłumaczy interesujące nas zdanie tak – w mojej ocenie szykownie, udatnie: „A kochanie moje być z synmi człowieczymi”. Nieco inaczej, jak to się nieraz zdarza, rzecz wygląda jednak w greckim tekście Starego Testamentu, czyli w tak zwanej Septuagincie, jako że czytamy tam: „Καὶ ἐνευφραίνετο ἐν υἱοῖς ἀνθρώπων” [czytaj: kaí eneufraíneto en hyioís anthrópon]. Ksiądz Remigiusz Popowski oddaje w języku polskim zdanie to w słowach następujących: „I gdy tak bardzo się cieszył z synów ludzkich”. Tytułem podsumowania możemy tedy zaobserwować, że w odnośnym punkcie bliższa greckiemu tekstowi Pisma Świętego jest bodaj najpowszechniej przez nas posiadana i używana Biblia Tysiąclecia, gdyż odnajdujemy w niej – korzystam z czwartego jej wydania – przekład zajmującego nas wersu taki oto: „Znajdując radość przy synach ludzkich”.

Od radości do dobrego mówienia droga niedaleka

Korzystnie poczynić będzie teraz dwie uwagi.

Pierwsza tyczyć się powinna wyrażenia „z synami ludzi” – po łacinie: „cum filiis hominum”, po grecku zaś: „ἐν υἱοῖς ἀνθρώπων” [en hyioís anthrópon]. Wyrażenie to bowiem jest niejednoznaczne i z tej racji nieco kłopotliwe. Rzeczownik „ἀνθρώπων” [anthrópon] – czyli po łacinie „hominum”, a po polsku „ludzi” – to w wyrażeniu tym przydawka rzeczownikowa. Polszczyzna, w przeciwieństwie do języków starożytnych, do których tutaj sięgamy, owej przydawki rzeczownej, by tak rzec, nie lubi, skutkiem czego w języku naszym jej miejsce zajmować zwykła przydawka przymiotna – by się o tym przekonać, wrócić wystarczy chociażby do przytoczonych wyżej przekładów Wujka, Popowskiego i Tysiąclatki.

Jeśli przeto wprowadzimy tęże przymiotną przydawkę do odnośnej frazy, to omawiane wyrażenie brzmieć będzie po polsku następująco: „z synami ludzkimi” – albo: „z synami człowieczymi”. Lecz ta zmiana tłumaczenia, przyznajmy szczerze, choć zgadza się z tym, co podpowiada nam nasze językowe wyczucie, nasza językowa intuicja, to jednak w gruncie rzeczy niewiele, jeśli cokolwiek, ułatwia, w dalszym bowiem ciągu nie wiadomo, kogo przez owych synów ludzkich czy też człowieczych rozumieć. Sięgnąć tutaj więc potrzeba do badań podjętych przez biblistów. Ci zaś ustalili, że wyrażenie „syn człowieczy” to idiom semicki, który pierwotnie oznaczał po prostu człowieka, z czasem – mowa jest w tym kontekście o literaturze późniejszego judaizmu – stając się tytułem mesjańskim. Zapewne niejedna i niejeden z nas zna to wyrażenie w tym właśnie mesjanistycznym sensie z kart Pisma Świętego jako odnoszone do Jezusa Chrystusa. W rozważanym przez nas wyjątku z Księgi Przysłów chodzi jednak o owo znaczenie wyrażenia „syn człowieczy” pierwsze, zwyczajne, powszednie. Gdyby tedy przekładać chcieć ów wyjątek tak, by był on sam z siebie jasny dla współczesnego odbiorcy, dla współczesnego czytelnika, należałoby przyjąć rozwiązanie następujące – sięgam po wyżej podane translacje i odpowiednio je przerabiam: „Rozkosze moje – być z ludźmi”; „A kochanie moje być z ludźmi”; „Znajdując radość przy ludziach”.

Uwaga wtóra dotyczyć natomiast musi wyrażania „rozkosze moje” – po łacinie: „deliciae meae”, którego to wyrażenia ekwiwalent w tekście greckim stanowi orzeczenie „ἐνευφραίνετο” [eneufraíneto]. Otóż czasownik „ἐνευλογέω” [eneulogéo] – tak brzmi forma podstawowa naszego orzeczenia „ἐνευφραίνετο” [eneufraíneto] – to nic innego, jak zbitka przyimka „ἐν” [en] i czasownika „εὐλογέω” [eulogéo], z których pierwszy równoważny jest z polskimi przyimkami „w”, „przy” i „z”, drugi natomiast, będący z kolei połączeniem przysłówka „εὖ” [eú], który znaczy „dobrze”, „pomyślnie”, i czasownika „λέγω” [légo], który znaczy – upraszczając – „mówić”, z takimi przede wszystkim czasownikami polskimi: „dobrze mówić”, „sławić”, „wysławiać”, „chwalić”, „wielbić”, „błogosławić”. Przy czym w analizowanym przypadku przyimek „ἐν” [en] nie zmienia semantyki czasownika „εὐλογέω” [eulogéo], a jedynie ją wzmacnia, a tylko uwypukla ją i podkreśla. W konsekwencji zauważyć potrzeba, że w interesującym nas tutaj miejscu polski tłumacz Septuaginty zdecydował się na rozwiązanie interpretujące, wszak rozwiązanie dosłowne przedstawiałoby się na przykład tak: „I dobrze mówił przy synach ludzi” – lub tak: „I błogosławił z synami ludzi”. Zerknijmy zatem do tekstu łacińskiego Pisma Świętego. W punkcie paralelnym znajdujemy w nim znane nam już wyrażenie: „deliciae meae”. Owe „deliciae” to, jak wskazują słowniki, w pierwszym rzędzie „rozkosze”, „radość” i „przyjemność”, ale również, między innymi, „bogactwo” czy „przedmiot miłości”. Porównując więc sens 31. wersu z 8. rozdziału Księgi Przysłów w jego wersjach greckiej i łacińskiej, wolno nam stwierdzić, iż występuje w nim zmiana znaczeniowa: podczas gdy po grecku mowa jest o dobrym mówieniu czy błogosławieniu, po łacinie mówi się bądź o rozkoszach, bądź o radościach, bądź też o przyjemnościach. Koniec końców nie jest to jednak zmiana duża, a wcale ochoczo skonstatowałbym nawet, że jest to zmiana subtelna: od dobrego mówienia do radości i odwrotnie, od radości do dobrego mówienia, droga przecież niedaleka, jeśli dać sobie pokój z próbą utrzymania, iż są to dwa aspekty, dwie strony, dwa wymiary jednej i tej samej rzeczywistości. Być może – zaryzykuję małą spekulację – przyczyna rejestrowanej zmiany semantycznej leży w tym, że kiedy sporządzano Biblię łacińską, bazowano na Starym Testamencie nie greckim, lecz oryginalnym hebrajskim; być może również, iż w rozpatrywanym tu przez nas miejscu Księgi Przysłów autorzy Septuaginty albo wykazali się interpretacyjną niepowściągliwością, albo inaczej niż my dzisiaj pojmowali znaczenia poszczególnych w tym miejscu występujących słów.

Najważniejsza z chrześcijańskich opowieści o Bogu

Czas wrócić do postawionego pytania: dlaczego mianowicie na obrazie Lombardczyka, przy którym niniejszym, bożonarodzeniowo wciąż jeszcze, się zatrzymujemy, widzimy Dzieciątko Jezus rozradowane, Dzieciątko szukające kontaktu, i to kontaktu bliskiego, intymnego, bo cielesnego, z człowiekiem? W świetle wszystkiego, co dotąd powiedziano, w odpowiedzi na tak sformułowane zapytanie możemy wystąpić z tezą, że autor XVII-wiecznego dzieła „Dzieciątko Jezus” był wielkim, a nie bałbym się orzec, iż wybitnym nawet teologiem. Malując wesołe Dziecię Jezus i zestawiając takie jego wyobrażenie ze starannie dobranym wersetem z Księgi Przysłów, który skutkiem takiej operacji staje się wypowiedzią Drugiej Osoby Bożej, wcielonego Jezusa Chrystusa, czyli wypowiedzią Boga samego, zdaje się on wyrażać przekonanie, że olbrzymią, niemierzoną radość sprawia Bogu bycie wśród ludzi. To przekonanie bardzo, ale to bardzo mnie się podoba. I dlatego też czynię je swoim, głęboko swoim, proponując niniejszym Państwu, aby uczynili Państwo tak samo. Tym skwapliwiej, iż uważam, że przekonanie odnośne ze wszech miar jest słuszne, że jest ono właściwe, prawdziwe – to znaczy: że opisuje ono faktyczny, obiektywny stan rzeczy, to, jak się rzeczy mają.

Tak właśnie wierzę – i sądzę, iż tak właśnie wierzyć, i to w sposób konieczny, należy: wielką radość sprawia Bogu bycie wśród nas, śmiertelnych, wśród nas, ziemian; wielką przyjemnością jest dla Boga obcować z nami, ludźmi. Bóg – nawiążmy do Wujkowej translacji 31. wersetu 8. rozdziału Księgi Przysłów – kocha zadawać się ze swoim stworzeniem, kocha przestawać z koroną swojego dzieła, człowiekiem, bo człowiek jest jego kochaniem, bo kocha on człowieka, bo nieskończenie jest on przychylny i łaskawy dla najpierwszego z tworów swoich rąk. Takiego właśnie Boga, napawającego się człowiekiem, napawającego się z bliskości człowieka, zachwycającego się możnością nawiązania z nim cielesnego kontaktu, ukazuje na swoim obrazie XVII-wieczny artysta malarz lombardzki; o takim Bogu, nadając mu postać nowonarodzonego Dzieciątka Jezus, nasz Lombardczyk wizjoner płótnem swoim pasjonująco, porywająco, z niebywałym, zapierającym dech w piersi rozmachem opowiada. A kto wie, czy nie jest to aby najważniejsza z chrześcijańskich opowieści o Bogu, najważniejsza z opowieści o Bogu chrześcijan. Najważniejsza, gdyż uchwytująca, jak mi się wydaje, istotę nastawienia, jakie Bóg ma względem człowieka – i to stale, niezmiennie, niezależnie od tego, co człowiek wyczynia i wyprawia.

Tak, Bóg rozkoszuje się każdą i każdym z nas, faktem, że jesteśmy, tym, że zdecydował się powołać nas do bytu. I nie przeszkadza mu wcale, jacy jesteśmy, że mianowicie wciąż jeszcze daleko nam do doskonałości, że wciąż jeszcze upadamy, wikłamy się w zło, borykamy się z grzechami, że wciąż jeszcze, krótko mówiąc, nie jesteśmy dobrzy – nie ujmuje mu to niczego z jego rozkoszy. Nie przeszkadza to Bogu, ponieważ nie jest on małostkowy, jak małostkowi, straszliwie, okrutnie małostkowi, my często bywamy. Wystarcza mu, że pracujemy nad sobą, że podejmujemy wysiłek, jakikolwiek wysiłek, aby uczynić siebie lepszymi, choćby o krztynę, krztynkę. Jako miłośnik procesu Bóg to w nas docenia i szanuje. Dostrzega to w nas – chce to w nas dostrzec, dokłada wszelkich starań, by to w nas dostrzec – i szanuje.

Cieszmy się z tego, że Bóg cieszy się nami

Moi drodzy, problem nasz polega na tym, że w ferworze codziennej egzystencji permanentnie zapominamy, iż Bóg się nami raduje i cieszy, iż Bóg raduje się i cieszy tym, że może nam towarzyszyć, asystować, służyć, że może nie odstępować nas na krok. Zapominamy, iże jest taki wiatr, który kiedy dmie w żagle naszego statku, sprawia, że nawa nasza gna równo naprzód, gładko tnąc taflę morza życia: wiatrem tym jest świadomość, że nasze istnienie jest przyczyną Bożego szczęścia, że istnienie nasze Boże szczęście pomnaża, że istnienie nasze dostarcza Bogu przyjemności. Obchód i celebrowanie Bożego Narodzenia – jesteśmy co prawda u kresu bożonarodzeniowej oktawy, lecz w bożonarodzeniowym nastroju jeszcze przecież pozostajemy, do 6 stycznia, a więc do Uroczystości Objawienia Pańskiego, najpewniej, a w jakimś stopniu aż do 2 lutego, to jest do Święta Pańskiego Ofiarowania – niech nam zatem przypomną o owym cudownym wietrze; znacznie więcej: niechaj będą okazją ku temu, aby wiatr ów cudny w żagle nasze złapać, żebyśmy siłą jego żeglować mogli potem sprawnie przez rok cały, u kolebki którego, zadumani, może i ździebko niespokojni o to, co też on nam przyniesie, dziś stoimy. Dlatego, mili Państwo, apeluję i zapraszam, Was wszystkich, ale i siebie samego: cieszmy się Bogiem, tym, jak wspaniałomyślny i szczodrobliwy on dla nas jest. Cieszmy się z tego, że Bóg cieszy się nami, że Bóg czerpie radość z bycia razem z nami, z bycia pośród nas.

ks. Łukasz Libowski