Zasieki, druty kolczaste i… chata na końcu świata
W tym miejscu w Jastrzębiu rozciągano druty kolczaste, ustawiono zasieki, a nawet specjalnie zaorano pole. Wszystko po to, aby nie przemkła się nawet mała mysz. Każdy ślad dokładnie badano. Działo się to na dawnej granicy polsko-czechosłowackiej, która przebiegała przez jastrzębskie sołectwa - Ruptawę i Moszczenicę.
Wchodząc na teren jednego z najlepiej zachowanych zbiorowisk leśnych w mieście, znajdujemy się jakby w innym świecie. Bloki i zgiełk miasta zostawiamy za sobą. Możemy usłyszeć odgłosy ptaków, jak na przykład dzięcioła zielonosiwego czy trzmielojada. Leśne ścieżki zachęcają do różnych aktywności – spacerowania, biegania czy jeżdżenia na rowerze. O tym, że kiedyś tutaj wyglądało wszystko zupełnie inaczej, wiedzą najstarsi mieszkańcy.
To historia sprzed dziesięcioleci, kiedy w czasach tak zwanej komuny, czyli Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej władza pilnowała wszystkich i wszystkiego. Nie można było robić fotografii kopalń, nie można było przekraczać granicy państwowej w miejscu, w jakim się chciało. Ba! Nie można było nawet do niej się zbliżać.
Przenieśmy się więc w czasie o jakieś 40 lat wstecz. Lata 80. XX wieku, w Polsce to czas powstania Solidarności, ale też stanu wojennego i pacyfikacji zakładów pracy, u nas kopalń. Granica pomiędzy Polską Rzeczpospolitą Ludową a Czechosłowacką Republiką Socjalistyczną biegnie również przez Jastrzębie. Teoretycznie to dwa przyjacielskie państwa z bloku komunistycznego. Czy można więc było odwiedzać się po sąsiedzku, jak to dzisiaj się dzieje?
Nic bardziej mylnego. Granica pomiędzy oboma państwami przebiega również przez część naszego miasta, a dokładnie Ruptawę. Trudno było się nawet zbliżyć do samej granicy. W strefie nadgranicznej mogli przebywać wyłącznie mieszkańcy. Jeśli już jednak udałoby się nam dojść do linii granicznej, oczom naszym ukazałyby się zasieki, druty kolczaste, a nawet pas zaoranej ziemi. Najstarsi mieszkańcy wspominali, że kiedy jakieś dziecko zabłądziło na granicę i zostawiło tam swój ślad, to żołnierze Wojsk Ochrony Pogranicza dokładnie sprawdzali, kto się tam znalazł i czy przypadkiem nie udało się mu przedrzeć do obcego państwa. W zamiar krajoznawczy tego typu wycieczek nikt wówczas nie dałby wiary. Opowieść z poszukiwaniem grzybów też by nie przeszła.
Nielegalne przekroczenie granic państwa lub nawet sam zamiar był wówczas poważnym naruszeniem porządku publicznego, wymierzonym w komunistyczne władze. Naprawdę, dzisiaj trudno uwierzyć w to, że las Pastuszyniec miałby być jakimś ważnym szlakiem przemytniczym czy drogą ucieczki na Zachód. Chyba że w dalszej perspektywie - przez Czechosłowację do Austrii. Jednak miejsce to było strzeżone, a WOP-iści i czescy wojskowi patrolowali ten teren.
Dzisiaj, przechadzając się przez las Pastuszyniec nic już nie przypomina dawnej historii. Jastrzębianie chętnie kierują się do koliby na konci sveta (chaty na końcu świata) w miejscowości Perstna. To ulubiona baza rowerzystów i turystów pieszych. Dzisiaj słychać tam gwar polsko-czeskich rozmów, a żołnierzy strzegących granic dawno nie widziano w tej okolicy. Wprawdzie mówi się, że podobno przemyca się tędy narkotyki, ale to już temat na inną historię.
Komentarze
7 komentarzy
Moja ulubiona rowerowa miejscówka. Oby przyjaźń Polsko-Czeska kwitła
Gadzina nie wiem jak to intreptowac,jesteś za czy przeciw,no nie ma,pisiory tak nas poróżniły ,że te dziury po ośmiu latach które dzieliły ,trudno będzie zasypać....
Cieszmy się ze zmian. Już nie ma drutów i oby nigdy nie wróciły. To nam daje członkostwo w Unii Europejskiej.
Na nienawisc nie m lekarstwa nienormalnie ~normalny1
a pisiory chcą na nowo stawiać granice
Uwielbiam pogranicze polsko-czeskie. Polecam każdemu
Rowerem , pieszo z czworonogiem czy bez ?
Naprawdę warto .
Świetne piwo,dobra atmosfera latem i zimą.