Poniedziałek, 23 grudnia 2024

imieniny: Sławomiry, Wiktorii, Iwona

RSS

Kurczak w toalecie, czyli brak wyobraźni - rozmowa z Barbarą Chrobok [WYWIAD]

25.10.2023 13:08 | 5 komentarzy | ska

Czy powiat wodzisławski będzie mieć nowego radnego sejmiku? Czy lokatorzy zasobów Domaro muszą przygotować się na podwyżki ciepła? Co mieszkańcy wrzucają do toalet? O tych sprawach rozmawiamy z Barbarą Chrobok, prezes spółki miejskiej Domaro, zarządzającej w Wodzisławiu Śląskim nieruchomościami i parkingami.

Kurczak w toalecie, czyli brak wyobraźni - rozmowa z Barbarą Chrobok [WYWIAD]
Barbara Chrobok kieruje miejską spółką Domaro, a wcześniej pełniła funkcję wiceprezydenta miasta i rzecznika prasowego urzędu. Od 30 października będzie radną sejmiku woj. śląskiego.
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Kurczak w toalecie, czyli brak wyobraźni [WYWIAD]

Szymon Kamczyk. - Zacznijmy od tego, czy przyjmie pani mandat?

Barbara Chrobok. - Tak, już przyjęłam mandat. Zaprzysiężenie odbędzie się na najbliższej sesji sejmiku.

- Słowem wyjaśnienia dla Czytelników, po wygranych wyborach do Senatu przez Henryka Siedlaczka (który był radnym sejmiku woj. śląskiego), jego sejmikowy mandat przypada osobie z listy Koalicji Obywatelskiej z następnym najlepszym wynikiem – właśnie Barbarze Chrobok, która kandydowała w wyborach do sejmiku w 2018 roku (nie będąc członkiem partii politycznej, uzyskała 8596 głosów). Czyli 30 października podczas sesji sejmiku odbędzie się zaprzysiężenie?

- Wtedy oficjalnie będzie można powiedzieć, że zostałam radną sejmiku. Na razie wszystkie formalności zostały dokonane i czekam.

- Nie zostało wiele czasu do końca kadencji, ale na co chciałaby pani zwrócić szczególną uwagę w tym czasie?

- Zawsze brakowało mi przedstawiciela ziemi wodzisławskiej we wszystkich możliwych wyższych organach. Uważam, że miasto Wodzisław Śląski i szerzej, powiat i okręg, powinny mieć swojego reprezentanta na wszystkich szczeblach administracyjnych. Przede wszystkim zależy mi na tym, aby była odpowiednia komunikacja na linii miasto-powiat-województwo i później władze centralne. Nie mówię tutaj o instytucjach, a o samych mieszkańcach. Moim głównym celem, który mam nadzieję, że zdążę choćby przyspieszyć lub doprowadzić do tego, aby projekt nie wypadł z planów – to Droga Główna Południowa. Zależy mi również na tym, aby do wszystkich zainteresowanych docierały informacje o wszelkich możliwościach finansowania z województwa. Województwo realizuje i finansuje sporo zadań m.in. z zakresu pomocy społecznej, kultury i ochrony zabytków, turystyki, pozyskiwania i łączenia środków finansowych. Ogłasza różnego rodzaju programy, m.in. dla organizacji, na rzecz kultury i sportu. Wiele osób cierpi na brak informacji. Zanim ona pojawi się w naszym rejonie, to zazwyczaj pozostają 2-3 dni do aplikowania o środki. O ile samorządy swoimi kanałami takie informacje pozyskują szybciej, to do organizacji nie zawsze ten przekaz dociera. To chciałabym poprawić i służyć pomocą. Sama obserwuję również jako mieszkanka, że od dłuższego czasu mamy problem z odchodzeniem od nas i przenoszeniem niektórych instytucji. Oczywiście za tym idą pieniądze, ale jeśli temu można zaradzić, tu właśnie widzę rolę radnego sejmiku woj. śląskiego. Chcę być głosem wszystkich, których przychodzi mi reprezenować.

- Ma pani na myśli jakieś konkretne instytucje?

- Nie będę mówić o przeszłości, ale w ostatnich latach straciliśmy dość sporo instytucji w Wodzisławiu. Parę lat temu walczyłam, aby pozostał tu ośrodek adopcyjny, a niestety go straciliśmy. Być może, gdyby wtedy ktoś się tym zajął w sejmiku, taka sytuacja nie miałaby miejsca.

- Od wyborów w 2018 roku minęło już parę lat, sporo się zmieniło…

- Kiedy kandydowałam, ktoś pytał mnie o program. Bardzo nie lubię takich obietnic, bo programy często prezentują nierealne rzeczy. Nigdy nie obiecuję rzeczy, na które nie mam wpływu, albo są całkowicie ode mnie niezależne. Jeśli więc ktoś liczy na deklaracje, które często płyną z ust polityków, ode mnie ich nie usłyszy. Jestem twardo stąpająca po ziemi i jeśli coś obiecuję, to wiem, że jest to realne do zrobienia.

- Będziemy mieć więc dwoje radnych sejmiku z powiatu wodzisławskiego. Czy zakłada pani współpracę z drugim radnym – Jarosławem Szczęsnym?

- Bardzo dobrze znam osobiście Jarosława Szczęsnego. Nie dzielę ludzi politycznie, ani na lepszych czy gorszych. Jeśli ktoś chce współpracować i taką współpracę widzi, to ja nie widzę problemu. Na pewno będziemy się różnić w kwestiach podejścia do niektórych tematów, ale to nie oznacza braku współpracy. Różnica zdań zawsze jest między ludźmi, chętnie wysłucham jego racji, a on (jeśli będzie chciał) wysłucha mnie. Jeśli zależy nam na rozwoju naszego regionu, taka współpraca powinna zaistnieć.

- Z sejmiku przejdźmy na nasze poletko. Domaro w swoich zasobach grzeje już od 7 października?

- Gotowość grzewczą wykonaliśmy już we wrześniu, wtedy nastąpiło dopełnienie przez dostawcę ciepła wszystkich układów centralnego ogrzewania. Byliśmy jedną z pierwszych firm w okolicy, która zgłosiła gotowość grzewczą dla zasobów Domaro i miasta. Inaczej wyglądało to we wspólnotach mieszkaniowych. Mieszkańcy muszą zdawać sobie sprawę, że tam decyzje podejmują zarządy, a z tym było różnie. Część zarządów przyjęła naszą rekomendację do grzania wcześniejszego, ale były też takie, które z powodów oszczędnościowych podjęły taką decyzję później.

- No właśnie, z powodów oszczędnościowych. Mówiąc o kosztach, zapytam wprost, o ile ciepło będzie droższe?

- Co do zaliczek na centralne ogrzewanie, obecnie nie przewidujemy podwyżek. Mamy tak skalkulowaną stawkę od zeszłego roku, kiedy nastąpiły znaczne podwyżki, wówczas z obawy o kolejne prognozy podwyżek zrobiliśmy mały bufor bezpieczeństwa. Teraz on pozwala nam nie dokonywać żadnych podwyżek, a jedynie obserwować ceny. Jeśli nie będzie znacznych podwyżek w pierwszym kwartale przyszłego roku, to mieszkańcy powinni wyjść w miarę na zero. Oczywiście nie można liczyć, że będą takie nadpłaty, jak dotychczas, ale nie widzę też powodu, aby straszyć kosztami mieszkańców i podwyższać zaliczki tylko po to, żeby te pieniądze były na rachunku i czekały na końcowe rozliczenie.

- Ostatnio przeglądałem media społecznościowe Domaro i pojawiła się tam informacja o kłopotach z kanalizacją przy ul. Kokoszyckiej. Jaka jest skala tego problemu? Mam tu na myśli traktowanie przez mieszkańców toalety jako śmietnika.

- Mając na uwadze naszych najemców, mamy budynki, gdzie taki problem się pojawia. On występuje z dwóch powodów. Oba te powody wystąpiły w przypadku Kokoszyckiej. Pierwszy problem to stara żeliwna instalacja kanalizacyjna. Drugi problem to zachowanie samych mieszkańców, przestrzeganie pewnych zasad i norm, a właściwie brak przestrzegania. Trudno mówić, że mieszkańcy są bez winy, jeśli odpompowując zatkaną kanalizację znajdujemy w ściekach np. połowę kurczaka, albo obierki z marchewki. Były też nożyki do tapet, tapety, szmaty… o środkach higienicznych już nawet nie warto wspominać, bo to niestety w zasadzie norma.

- Kurczak w kanalizacji?

- Tak, widziałam to na własne oczy. Nie było to wprawdzie przy Kokoszyckiej, ale w innej lokalizacji. Trzeba mieć bardzo dużą wyobraźnię, aby mylić przybytek toalety ze śmietnikiem. Niestety obserwujemy to w konkretnych budynkach. Mieliśmy bardzo duży zarzut, dlaczego ta instalacja nie została wymieniona. Należy nadmienić, że w przypadku złego użytkowania, nieważne jest, czy jest stara czy nowa instalacja – niezależnie jaka ona jest to i tak nie będzie sobie radzić z takim rodzajem odpadów. Czy mogliśmy wymienić instalację wcześniej? Oczywiście, ale trzeba pamiętać, że nasze zasoby powstały przed rokiem 1970, więc nie są nowe. Gdybyśmy mieli mówić o tym, co trzeba wymienić, to tak naprawdę lista byłaby długa – np. większość instalacji. Wtedy możemy mówić o dobrym stanie. Staramy się w miarę możliwości finansowych dokonywać takich remontów. Zdajemy sobie sprawę, że budynki mają swój wiek, jednak nie są w stanie złym. Jeśli ktoś prawidłowo użytkuje kanalizację, takie problemy raczej się nie zdarzają. Zdarza się oczywiście, że kanalizacja się zapadnie, ale na pewno nie w czterech miejscach naraz. W przypadku Kokoszyckiej w przeciągu ostatnich czterech miesięcy (pierwszy przypadek miał miejsce z końcem lipca) musieliśmy udrażniać instalację minimum 4-5 razy. Pompowanie powoduje powstanie ciśnienia, a to ma wpływ na stan instalacji, która jest wówczas mocno nadwyrężona i niestety zapada się w miejscach najbardziej skorodowanych.

- Mieszkańcy mocno burzyli się na warunki.

- Zachowaliśmy bardzo duże tempo pracy i tu bardzo duży ukłon do firmy, która realizuje te prace i do pracowników Spółki. Od piątku, kiedy kamerowanie jasno wskazało stałe zatory, do środy (kiedy firma przystąpiła do pracy) przygotowaliśmy wszystkie formalności, procedury, kosztorys, umowy, a w przypadku samorządów nie jest to łatwe, ani oczywiste. To była nasza ciężka praca i nie oczekujemy podziękowań, ale zamiast tego akceptacji i zrozumienia. Co otrzymaliśmy w zamian? Zbiorowy hejt, który towarzyszył nam nawet wtedy, kiedy firma już pracowała w trudnych warunkach, w ściekach w piwnicy. Najprościej byłoby wyprowadzić tych ludzi, ale po pierwsze dla mieszkańców taka sytuacja na pewno nie byłaby komfortowa, a miasto nie posiada też takiej liczby wolnych lokali zastępczych. Mogliśmy też powiedzieć, żeby na czas prac nie używać kanalizacji, ale czy to byłoby rozwiązanie no i jak Ci ludzie mieli żyć? Każdy z nas ma swoje potrzeby i chce w miarę komfortowo mieszkać. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że nie było niestety komfortu zapachowego. Mieszkańcy musieli i nadal muszą zmierzyć się z trudnościami, jakie generowała awaria, ale w dużej mierze sytuacja ta była wynikiem bieżącego korzystania z toalety i korzystania z bieżącej wody, właściwie bez ograniczeń.

- Chcę zapytać także o problem śmietników i mieszania odpadów. Czy z tym w ogóle można sobie poradzić?

- Uważam, że w naszej obecnej mentalności, nikt do końca sobie z tym nie radzi. Dopóki 100 proc. mieszkańców – nie tylko mieszkańców zasobu, ale mieszkańców gminy, a nawet poza gminą – nie będzie segregować odpadów i nie będzie myśleć racjonalnie i prawidłowo o odpadach, o usłudze ich odbioru, za który płacimy, bo przecież każdy z nas płaci za gospodarowanie odpadami (mając swoje obowiązki i przywileje) problem będzie. Prawem mieszkańca jest to, że ktoś odpady za uiszczaną kwotę odbiera, ale obowiązkiem każdego mieszkańca jest odpowiednie ich segregowanie. Póki wszystkie osoby nie będą zdawały sobie z tego sprawy, że brak segregacji będzie powodować wyższą opłatę w przyszłości dla każdego, nie poradzimy sobie z tym tematem. Niektórzy myślą, że przechytrzą kogoś, bo zapłacą za segregowane, a podrzucą na placyk np. odpady poremontowe, bądź inne zmieszane, które powinny trafić na PSZOK. Niestety my wszyscy za to płacimy. Opłaty ponoszone są za dodatkowe uprzątnięcie placyku, w inaczej, wyższej w przyszłości skalkulowanej opłacie za odbiór odpadów, albo w opłatach czynszowych. Ktoś musi ponieść koszt wywozu tych odpadów, których firma transportowa nie odbierze, bądź też podwyższone opłaty za utylizację odpadów zmieszanych.

- Są miejsca, gdzie łatwiej rozwiązać ten problem?

- Najprościej było nam uchwycić to na starówce, gdzie mamy monitoring skierowany na wszystkie placyki. Tam zasób jest nieduży. Mówimy tu o kilku kamienicach, w których jest kilka mieszkań przyporządkowanych do jednego placyku i wszyscy wszystkich znają. Kiedy widzimy na nagraniu, że pani czy pan pod osłoną nocy wynoszą drzwi, pękniętą toaletę czy inne odpady, które powinny trafić na PSZOK, wiemy kto jest winien. Już mamy namierzonego tego mieszkańca. Wtedy zwracamy się z odpowiednim pismem, w którym informujemy o konieczności wywozu tych odpadów na PSZOK przez właściciela, bo jeśli nie, obciążymy go za czyszczenie placyku w całości. W 80 proc. na starówce się to udało. W innych budynkach wielolokalowych niestety nie ma dobrego lekarstwa. Tu trzeba odwoływać się do mentalności i przyzwyczajeń osób. Nie ma dobrego sposobu. Zamykanie placyków powoduje, że odpady na drugi dzień znajdują się obok placyku i trzeba ponosić koszty sprzątania i dodatkowego ich wywozu. Otwarty placyk umożliwia podrzucanie odpadów, brak jakiejkolwiek możliwości kontroli składowanych odpadów i istnieje zagrożenie obciążenia mieszkańców podwyższoną opłatą. W przypadku kiedy placyk obsługuje nawet 10 wspólnot, które mają po 30 mieszkań, nie jesteśmy w stanie ustalić winnych, więc nawet kamera tu nie pomoże. Drugą sprawą jest samo przeglądanie nagrań z monitoringu. To wymaga czasu i odpowiedniej kadry, a to są koszty, których właściciele nie są w stanie ponosić. Kamera też nie rejestruje zawartości worka na śmieci, który wyrzuca mieszkaniec. Nie mamy więc pewności, czy odpady są odpowiednio segregowane. Te argumenty nie są przez mieszkańców akceptowane i trudne przez nich do zrozumienia. Nasze prawo jest tak skonstruowane, występuje swego rodzaju odpowiedzialność zbiorowa, bowiem wszyscy odpowiadają za deponowane odpady na placyku.

- Czyli najlepszym rozwiązaniem jest tzw. monitoring osiedlowy, ale nie mam tu na myśli kamer, a raczej widzące wszystko osoby, obserwujące przez okna.

- Ktoś mi kiedyś powiedział „to co, ja mam kablować na sąsiada?”. A kiedy ten sąsiad przyjdzie do jego mieszkania i coś narobi, a on zareaguje, to jest to kablowanie, czy dbanie o swoją własność? W przypadku ciszy nocnej zdarza się, że lokatorzy na drugi dzień piszą do nas, że już 5 min po 22.00 sąsiad za głośno puszczał muzykę. A w przypadku placyków jakoś to nie działa. Ludzie przyjmują, że jeśli coś jest poza ich mieszkaniem, to już nie jest ich. A powinni traktować to jako swoje, bo przecież za to płacą. Kiedy widać samochód, którzy podrzuca odpady z remontu, warto spisać numery rejestracyjne czy zrobić zdjęcie, a potem to zgłosić. Tak samo, kiedy sąsiad wyrzuca np. odpady bio do kosza na plastik.

Ludzie:

Henryk Siedlaczek

Henryk Siedlaczek

Były poseł na Sejm RP, radny sejmiku śląskiego, senator XI kadencji