Hero i Leander. Pogańska historia, którą można odnieść do chrześcijaństwa
Ksiądz Łukasz Libowski pisze o miłości, którą połączyła pogańską kapłankę Hero oraz pięknego Lenadra. Młodzieniec, chcąc spotkać się ze swą lubą, każdej nocy przepływał cieśninę oddzielającą Azję od Europy.
Szanowni czytelnicy! Mam dziś dla was historię – powiedzmy: historię na Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny, którą to uroczystość niedawno obchodziliśmy. Jest to historia stara, bardzo stara: jest to historia antyczna, pogańska. Chciałbym was zatem prosić, abyście się wpierw z tą historią zapoznali, puszczając wodze swojej fantazji. Potem natomiast wyłuszczymy sobie jeden wątek tej historii, który pozwoli nam dotrzeć do jej przesłania, który pozwoli nam jej przesłanie odkryć – jedno oczywiście z możliwych jej przesłań; takie przesłanie, wypada mi zaznaczyć, ażeby katolickie wasze sumienia uspokoić, które może uświadomić nam coś istotnego dla naszej chrześcijańskiej egzystencji.
Scenerię dla naszej historii, mili państwo, stanowi cieśnina Hellespont – prawda, że brzmi to dla naszych uszu cokolwiek egzotycznie? – dziś zwana cieśniną Dardanele, łącząca Morze Marmara z Morzem Egejskim, a rozdzielająca dwa kontynenty: nasz, europejski, od kontynentu azjatyckiego czy też kontynent azjatycki od naszego, europejskiego. Lądy, jakie się przy cieśninie Hellespont spotykają, to, od strony północnej, Półwysep Bałkański, a właściwie mała jego odnoga, Chersonez Tracki, oraz, od strony południowej, Azja Mniejsza. Tam, gdzie cieśnina Hellespont jest najwęższa, leżą, na przeciwległych jej brzegach, dwa miasta: po stronie europejskiej Sestos, po stronie zaś azjatyckiej Absydos.
* * *
Otóż żyła swego czasu w Sestos piękna i dobra kapłanka bogini Afrodyty, bladolica dziewczyna imieniem Hero. Pochodziła ze starożytnego, bogatego rodu arystokratycznego; poświęciła się na wyłączną służbę bogini miłości, bo takie było życzenie jej rodziców, bo tak postanowili jej rodzice – trzeba to zrozumieć: oddać dziecko na służbę kapłańską było dla nich wielkim zaszczytem, wielką społeczną nobilitacją. Za przywilej bycia kapłanką Afrodyty płaciła jednak pełna wdzięku Hero sestyjska niemałą cenę. Żyła samotnie, zamknięta w wieży wraz z jedną służebną, odcięta od świata i pozbawiona rozmaitych uroków życia, przynależnych dziewczętom w jej wieku. Nie spotykała się i nie bawiła z przyjaciółkami, nie otaczał jej wianuszek adorujących ją i starających się o jej względy absztyfikantów. Ale dzielnie wszystko to nasza Hero, dziewica, znosiła. Wiedziała, co było jej wolno, a co nie – i wszystkich zasad jej kapłański żywot regulujących pilnie i sumiennie przestrzegała. Wychodziła Hero ze swej wieży, wychodziła Hero pomiędzy ludzi tylko w czasie świąt ku czci swojej bogini, ku czci Afrodyty, by uczestniczyć w odprawianych wówczas publicznie świętych obrzędach.
Otóż zdarzyło się w trakcie uroczystości ku czci Afrodyty Pandemos, że ujrzał nasze dziewczę Leander, młodzieniec rodem z Absydos. Moi drodzy, przeczuwacie, jak sądzę, że opowieść, którą dla was snuję, jest miłosna i spodziewacie się zapewne, co w tym miejscu w naszej opowieści następuje.
Hero i Leander – moi mili, ileż to trzeba? – zakochują się w sobie. Tak po prostu, bez słów, bez żadnego okresu zalotów i zbliżania się do siebie, wbrew wszelkim regułom, wbrew może nawet sobie – tak było przynajmniej w przypadku Hero, która jako kapłanka ślubowała przecież dziewictwo – obdarzają się wzajem wielkim uczuciem, miłością płomienną, miłością namiętną.
I umawiają się nasi kochankowie tak: oto każdego wieczoru Hero wychodzić będzie na swą wieżę i zapalać na niej będzie ognisko, i tak, czuwając przy ogniu, aby on nie zgasł, aby wiatr, częsty przybysz w cieśninie Hellespont, go nie zagasił, czekać będzie na swego lubego, na Leandra. Z kolei Leander każdego wieczora rzucać będzie swe ciało, młode i silne, jędrne i przystojne, w wodę i wpław, patrząc przed siebie, za punkt orientacyjny mając światło sączące się z wieży Hero, przepływał będzie Hellespont, i tak śpieszył będzie do swej kochanki, aby przepędzić z nią godziny nocne, by zażyć radości w jej łożnicy, by wespół z wybranką swego serca wypełnić wspaniały rytuał miłości.
Jak Hero i Leander sekretnie się zmówili, tak też czynili. Ona każdego dnia o zmroku rozpalała na swej wieży ogień i czekała, on każdego dnia o zmroku wchodził w morze i za przewodem światła – o, jakże dobry był to przewodnik: światło Hero sestyjskiej, światło błogosławione! – płynął na przeciwległy brzeg. Noce mieli Leander i Hero dla siebie. Wiedzieli, że cały świat będą mieli przeciwko sobie, skoro rozejdzie się wieść o ich uczuciu. Nie przejmowali się jednak tym, nie myśleli o tym. Mieli siebie. Wystarczali sobie. Ze wszech miar byli szczęśliwi.
Do czasu. Do czasu zimy. Zimy bowiem sprowadzają do cieśniny Hellespontu burze. Sromotne burze, sztormy straszliwe, niebezpieczne. Wiedzieli o tym nasi piękni kochankowie, wyrośli na przeciwległych brzegach Hellespontu. Wiedzieli o tym nasi kochankowie, dla których Hellespont był kolebką, domem. Lecz nie pozwolili, nie chcieli pozwolić, by, jak mniemali, bezlitosna zima w najmniejszym choćby stopniu przeszkodziła w ich spotkaniach, w rozwoju ich miłości. Nie zaprzestali tedy wraz z nadejściem zimy swych schadzek. Nie przestraszyli się tedy niepogody. Rozegrała się przeto tragedia.
Otóż w kolejny zimowy wieczór, jak każdego wieczora, wspięła się Hero na swą wieżę. I, jak każdego wieczora, rozpaliła ognisko, drogowskaz dla swego lubego. I rzucił się tego wieczora, jak zwykle, Leander w morze i rozpoczął wyczerpującą swą codzienną podróż wpław Hellespontu, przed oczyma mając światło, zapowiadające błogie chwile światło Hero sestyjskiej. Ale oto zerwał się w cieśninie wiatr gwałtowny i rozpoczęła się burza, wielka, groźna zimowa burza. Hellespont się miotał i targał ciałem Leandra. Dzielnie walczył Leander, mocny, odważny Leander, z potężnymi siłami natury, wpatrując się w światło z wieży sestyjskiej, będące mu przewodnikiem, będące mu nadzieją i siłą. Ale czuł, że z każdym ruchem opuszczają go siły, że coraz jest słabszy i słabszy, że coraz wolniej wpław Hellespontu płynie – tak, czuł to wyraźnie nasz Leander, strwożony, niespokojny nasz bohater. Nagle światło sprzed jego oczu znikło. Nie upilnowała bowiem tej nocy Hero swego ognia – i ogień jej zgasiło okrutne, groźne, bezwzględne wietrzysko.
Nastała dlań, dla Leandra, ciemność, ciemność nieprzenikniona, ciemność złowróżbna. Zgasło dlań światło, a wraz ze światłem zgasła cała jego nadzieja i cała jego siła. Wraz ze światłem stracił przewodnika, stracił punkt odniesienia. Wśród szalejącego żywiołu został sam, sam jeden, zagubiony. Nie wiedział, biedak, dokąd ma płynąć. Zresztą, nie mógł już płynąć. Nie dał niestety Leander rady. Pokonała go woda. Pokonały go fale. Utonął.
Aż do ostatniego tchu myślą i sercem był przy swej lubej, przy sestyjskiej Hero. A ona całą noc na niego czekała. Całą noc go wyglądała. W końcu odgadła, że stało się coś złego. Przestraszyła się – i ze strachu cała drżała. Lecz aż do rana na Leandra czekała, dzielna i cierpliwa kochanka. Skoro zaś nastał świt, ujrzała martwe ciało swojego Leandra, które Hellespont wyrzucił na brzeg, pod jej wieżę. I ze smutku, z rozrywającej jej serce rozpaczy rzuciła się ze swojego wysokiego kapłańskiego sanktuarium, ze swego więzienia.
Gdyby tamtego zimowego poranka szedł europejskim brzegiem Hellespontu przy mieście Sestos jakiś przechodzień i gdyby zobaczył chaotycznie ze sobą splecione ciała dwóch martwych kochanków, Hero i Leandra, nie mógł by nie pomyśleć, że oto teraz ci młodzi kochankowie są już ze sobą na zawsze złączeni, bezpieczni i szczęśliwi…
* * *
Drodzy czytelnicy! Koniec opowiadania. Chciałbym, abyśmy zapamiętali z całej tej historii płynącego wpław Hellespontu Leandra: Leandra przemierzającego morze wpierw w kierunku światła bijącego z wieży pięknej kapłanki Hero, a potem, w noc swej śmierci, przeprawiającego się przez morze w bezkresnej ciemności. Światło sączące się w noc nad Hellespontem było dla Leandra kierunkowskazem, było jego sterem, jego kompasem. Ale było to światło dla niego czymś znacznie jeszcze więcej: ponieważ dawało mu nadzieję na spotkanie z ukochaną, było dla niego również źródłem energii i źródłem siły, potrzebnych do przebycia wielkiej wody. Kiedy w tragiczną noc zimową światła sestyjskiego zabrakło, zabrakło wraz z nim Leandrowi i punktu orientacyjnego, i nadziei na spotkanie, a wskutek tego zabrakło wraz z nim Leandrowi i siły do walki z żywiołem, żywiołem rozsrożonym.
Czas na przesłanie historii o Hero i Leandrze. Brzmi ono tak: trzeba mieć w życiu cel, trzeba żyć dla jakiegoś celu. I ten cel swojego życia mieć trzeba ciągle przed oczami. Życie bez celu może być tragiczne. Życie, w którym cel ginie, życie, w którym cel gaśnie, może mieć finał tragiczny. Cel nas w naszym życiu ukierunkowuje. Ale obrany przez nas cel – a dokładniej mówiąc: nadzieja na jego osiągnięcie – daje nam także siłę, niebywałą siłę, jaka potrzebna jest do życia, jaka niezbędna jest do przeżycia życia. Celem nas, chrześcijan, ludzi wiary, jest niebo, wieczność, zbawienie.
Moi mili! Jesteśmy Leandrami. Każdy z nas jest Leandrem, który płynie przez Hellespont, przez Hellespont swojego żywota. Burze na Hellesponcie to różne zawieruchy naszego życia; czyż brakuje ich, czyż ich mało? Ogień sestyjski, sestyjskie światło oznaczało dla Leandra szczęśliwe chwile przepędzone na łonie Hero. My zaś w ogniu tym, w owym świetle widzieć możemy raj, niebo, szczęście wynikające ze spoczywania na łonie Trójjedynego, szczęście wynikające z trwania w objęciach dobrego Boga. Maryja, którą oczyma naszej wiary widzimy jako wniebowziętą, jest dla nas jako ta Hero przy ogniu rozpalonym na swej wieży: wskazuje nam ona nasz cel, cel naszego doczesnego pielgrzymowania – niebo, i tam, przy tym celu, u naszego kresu ostatecznego, w niebie, nas wyczekuje, nas wypatruje. Pytanie tylko, czy my to niebieskie światło, ten ogień, który zwiastuje nam niebo, widzimy, czy mamy go jeszcze przed oczyma. Czy może światło to już dla nas zgasło. Jakimi Leandrami jesteśmy? Czy tymi, który za przewodem światła dopływają do Sestos? Czy tymi, którym światło sestyjskie daje siłę w przez Hellespont przeprawie? Czy raczej tymi, którzy dawno już tego światła cudownego nie widzą i którzy, pozbawieni siły, jakiej światło to przydaje, pośród rozpasanego żywiołu życia, wśród tragicznej burzy życia bezpowrotnie giną…?
ks. Łukasz Libowski
PS. Podstawą dla tekstu niniejszego było kazanie, jakie 15 sierpnia 2018 roku wygłosiłem w kościele Karola Boromeusza w Opolu. Opracowując historię Hero i Leandra, korzystałem z publikacji następującej: Muzajos, „Hero i Leander”, przełożył, komentarzem i objaśnieniami opatrzył Jędrzej Soliński, Warszawa 2015.