Sobota, 30 listopada 2024

imieniny: Andrzeja, Justyny, Konstantego

RSS

20.06.2023 19:00 | 0 komentarzy | sqx

Unikają określenia "negocjator". Nie chcą, by ktoś pomyślał, że - tak jak w filmach często ich przedstawiają - będą manipulować lub kłamać. Nie chcą również, żeby się z nimi konfrontować. Wolą pozostać w cieniu i unikać rozgłosu, który przysparza im tylko problemów. Bez względu na to, czy sprawca trzyma w ręku granat, nóż, czy potrzebujący pomocy wszedł na budowlany żuraw i obwiązał szyję drutem, są tam dla nich.

"Jesteśmy NEGO". Policyjni negocjatorzy o kulisach swojej pracy
Każdy z negocjatorów w Polsce ma swoje historie i swoje doświadczenia, łączy ich to, że zdobywają je wspólnie, z narażeniem własnego życia i dlatego, że wierzą w to, co robią. / zdj. autor, Tomasz Durdak, KWP w Krakowie, KWP w Białymstoku
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Dominującym rodzajem zdarzeń, do jakich są kierowani negocjatorzy policyjni, jest zapowiedź popełnienia samobójstwa. Ale każda sprawa jest niepowtarzalna, tak jak nie ma dwóch takich samych ludzi z identycznymi problemami. Dlatego za każdym razem, gdy jadą zespołem pod wskazany adres, tak naprawdę mogą być przygotowani tylko na jedno: jeśli ktoś mówi, że chce zabić siebie lub innych, to zamierza to zrobić...

ANIOŁ

- Ludzie często pytają, kim jesteśmy. Ale czasami budują w sobie jakieś przekonanie na nasz temat. Na jednym ze zdarzeń mężczyzna uznał, że jestem księdzem. Choć zaprzeczałem wiele razy, on wciąż dopytywał, czy jednak jestem księdzem. Nawet, gdy siedział w karetce, chciał potwierdzenia swoich domysłów: "Ale jest pan księdzem?!" - mówi Nego Piotr.

Nie pracują w mundurach, nie prowokują uczesaniem, sposobem bycia. Może dlatego czasami są brani za pracowników pomocy społecznej, psychologów, strażaków.

– Pewien młody człowiek, gdy tylko mnie zobaczył, powiedział: "Jest pan aniołem!". Mężczyzna był schizofrenikiem, zidentyfikował mnie jako anioła. W ręku trzymał wielki nóż, ja znalazłem się w mieszkaniu, w którym przebywali także jego rodzice. Ten nóż był jego "mieczem". Razem mieliśmy zabijać demony, które on widział na filmach pornograficznych i wszędzie dookoła.

Prowadziłem rozmowę tak, by oddał mi ten nóż i gdy zapytałem, czy może mi pokazać swój "miecz", dał mi go. Oglądałem, komplementowałem jego wygląd, a gdy zamierzałem odłożyć go na bok, on powiedział: "Oddaj mi go". I tu pojawił się dylemat negocjatora: "Jak mu oddam narzędzie, to może je użyć, ale jak nie oddam, to tracę wiarygodność, stracę wszystko, co do tej pory wypracowałem, a nie wiem, czy zza zasłonki nie wyciągnie kolejnego noża" - mówi Nego Piotr.

Tu nie ma dobrych i złych decyzji. Są tylko twoje. Koniec kropka. Są to decyzje podejmowane na gorąco, przynajmniej należy starać się liczyć z konsekwencjami.

– Tu mieliśmy sytuację quasi-zakładniczą, bo w mieszkaniu byli rodzice mężczyzny, którym wprawdzie nie groził, ale nie było też możliwości, by ich bezpiecznie wyprowadzić. Z drugiej strony misją Policji jest, by chronić i pomagać. Nie mogliśmy rzucić się na niego i obezwładnić, bo nigdy więcej by nam nie zaufał, a było raczej oczywiste, że kiedyś wróci do tego mieszkania. Dlatego musiał sam je opuścić i nie mogła mu się stać żadna krzywda. Wyszedł - dodaje Nego Michał, z tego samego zespołu negocjatorów, który cały czas stał przy drzwiach lokalu.

ZAUFANIE

Każdy negocjator musi liczyć się z tym, że on albo jakiś inny policjant pewnego dnia może stanąć przed desperatem, który ma już doświadczenie w kontaktach z negocjatorami. Niektórzy ludzie do ostatecznej decyzji "dojrzewają" dniami, a nawet latami. Może kiedyś ją podejmą, a może jednak dostrzegą sens dalszego życia. To jest proces, który mogą sami dokończyć w dowolnej chwili na tysiąc sposobów. Tego nigdy nie wiadomo, ale również dlatego nikogo nie można zostawić samego.

– Mężczyzna wszedł na most. Przekonaliśmy go, by zszedł. Potem jeździliśmy do niego, stojącego na moście, jeszcze cztery razy. My staliśmy w koszu strażackim, on na moście. Zdążyliśmy się poznać. To był jego sposób, by zdobyć dokumentację, że jest chory psychicznie i dostać rentę. To była jego manifestacja, wiedzieliśmy o tym, ale nie mogliśmy odpuścić. Wiem, że zmarł, ale śmiercią naturalną - mówi Nego Grzegorz.

– Dostaliśmy zgłoszenie do młodego mężczyzny, który po rusztowaniach wszedł na wieżowiec. Był pijany, a w dodatku chyba pod wpływem innych substancji. Pracowaliśmy z nim w dwóch koszach strażackich. Dał zwieźć się na ziemię. Dwa tygodnie później otrzymujemy kolejne wezwanie, że jakiś mężczyzna wszedł na dźwig na terenie budowy nad Wisłą. Jest półnagi wiele metrów nad ziemią i ma szyję oplątaną linką. Okazało się, że to jest ten sam człowiek. Poznał nas. Powiedział, że jest bezdomny, nie wie, co ze sobą zrobić, a jeżeli nie odejdziemy, skoczy. Nie było żadnego sposobu, by do niego bezpiecznie dojść. Po dwudziestu godzinach strażacy zaproponowali mu koszulkę, po którą musiał zejść. Gdy był już na dole, rozpłakał się. Daliśmy mu coś do jedzenia. Nie zostawiliśmy go, bo ewidentnie potrzebował rozmowy - mówi Nego Magda.

Nie można nigdy wychodzić z założenia, że jeżeli ktoś kilkukrotnie rezygnował z samobójstwa, to nigdy go nie popełni.

– W Rudzie Śląskiej rozmawialiśmy z mężczyzną, który raz w miesiącu wchodził na wiadukt. Był bardzo zaburzony i za każdym razem prowadziliśmy z nim rozmowy od nowa. Nie kojarzył nas i był jakby inną osobą. Tak było siedem razy. Kiedy po raz ósmy dostaliśmy zgłoszenie o mężczyźnie stojącym boso na wiadukcie, wiedzieliśmy, że to ten sam. Gdy przyjechaliśmy, okazało się, że skoczył. Zapytaliśmy się dyżurnego, dlaczego nie dzwonili wcześniej. A on na to: "Bo zawsze jak przyjeżdżacie, pogadacie, to on schodzi. To teraz czekaliśmy, aż sam zejdzie. A on postał i skoczył". Nie można tak myśleć, nie można zwlekać. Oni zwlekali, on był zdesperowany i... tyle - mówi Nego Piotr.

– Są setki zdarzeń, których się nie pamięta, ale są i takie, które rozwalają nam głowę. Pamiętam pewne zdarzenie na żurawiu budowlanym, mężczyzna 30 metrów nad ziemią. Wchodziliśmy tam, i to kilka razy, by coś mu przynieść. On po tym żurawiu chodził pewnie jak pająk. Rozmowa trwała sześć godzin, zszedł, a potem się rozpłakał. Okryliśmy go kocami, poprzytulaliśmy, strażacy dali mu kurtkę, by nierozpoznany opuścił miejsce zdarzenia, a ja wróciłem do domu i analizowałem każde słowo, które wtedy padło. Strażacy potem powiedzieli, że wiele razy widzieli, jak pomaga się w takich sytuacjach, ale coś takiego to nigdy przedtem. Dla nas jest to najcenniejsza nagroda sama w sobie - mówi Nego Michał.

GRANAT

Ta historia jest krytycznie niebezpieczna. Brawurowa. Zginąć mogło wiele osób, rannych mogły być dziesiątki, a nikomu nic się nie stało.

– Dostaliśmy zgłoszenie, że facet wszedł na dzwonnicę przy kościele, macha granatem i grozi, że się wysadzi. Jadąc, zbieramy wszystkie informacje na jego temat. Rozmawiamy z matką, dziewczyną, siostrą. Wiemy, co robi, co takiego wydarzyło się w jego życiu. Taki typowy research negocjatora. Mężczyzna ma 30 lat, 9 z nich spędził w różnego rodzaju zakładach penitencjarnych. 23 strony wydruku na jego temat. No i ma ten granat, a w dodatku wszyscy członkowie rodziny zapewniają, że granat jest prawdziwy, a nie jakaś tam atrapa - mówi Nego Michał.

– Na miejscu nie ma gdzie zaparkować. Wokół tłum ludzi. Jesteśmy chyba jedynym narodem świata, który pędzi biegiem, gdy ktoś strzela, by zobaczyć, kto strzela i do kogo. Widzę, że tu nie jest inaczej. Mężczyzna macha ręką z granatem, a że jest kilka metrów wyżej niż inni, to jak odpali, odłamki polecą na 200-250 metrów. A może i dalej. Myślę: "Jest źle". Widzę, że są agresja, napięcie, ale nie ma czasu. Nawet na założenie kamizelki ochronnej. Zazwyczaj zupełnie inaczej zaczynam rozmowy, ale każdy przypadek jest inny. Przeszedłem przez taśmę, byłem od niego może 7-10 metrów. Nawet nie przywitałem się, tylko od razu zapytałem, czy zrobi mi krzywdę. On: "Nie, tylko siebie rozp...". Ja do niego, że wtedy zginiemy razem. On: "Wiem, ale mnie to pier..." - opisuje rozwój wypadków Nego Piotr.

W tym czasie zjawiają się dwaj pozostali negocjatorzy. Nego Michał odsuwa policjantów i tłum, Nego Adam dochodzi do Nego Piotra, który każe mu się wycofać, ten odchodzi, ale na rozkaz Nego Michał wraca do Nego Piotra. Desperat zgadza się na obecność drugiej osoby. Po dwudziestu minutach Nego Piotr i mężczyzna z granatem są już na ty. Dobry znak. Nego Piotr zachęca mężczyznę, by zszedł z dzwonnicy. Ten zsuwa się po rynnie, cały czas trzymając w ręku granat.

– Dzieliły nas może trzy, cztery metry. Dostrzegłem, że granat jest już bez zawleczki, więc pytam gościa, gdzie ona jest. "Wyrzuciłem" - odpowiedział mężczyzna i dodał: "Obwiązałem granat szmatą, żeby przypadkiem nie wybuchł". Trochę sobie porozmawialiśmy o życiu. Trudne sprawy. Trafiło na faceta, który w sumie miał miękkie serce, był w kimś mocno zakochany, ale... miał granat. Chciałem, żeby go odłożył, ale użyłem niefortunnego zwrotu, bo powiedziałem: "Czy mógłbyś mi oddać ten granat?". On spontanicznie wyciągnął rękę z tym granatem w moim kierunku, a policjanci równie spontanicznie przeładowali broń. Klik, klik. Słyszeli to wszyscy, on na pewno też, i pojawiło mu się w głowie, że jednak ktoś go zabije - mówi Nego Piotr.

Mężczyźnie tak zaczęły drżeć ręce, że granat mógł wypaść z nich na ulicę i w każdej chwili eksplodować.

– Musiałem mu wytłumaczyć, o co mi chodziło. Dopiero wtedy sam odłożył granat. To nie był koniec. Po chwili mężczyzna wrócił do granatu i znów trzymał go w ręku. Gdy po paru minutach znowu go odłożył, odeszliśmy dalej i wtedy nastąpił u niego moment deeskalacji emocji. Rozpłakał się. Spokojnie poszliśmy do radiowozu, a gdy zamykaliśmy drzwi, nad miasto nadciągnęła nawałnica, niebo ścianą deszczu runęło na ziemię i leżący na niej granat. Później dowiedziałem się, że był prawdziwy. Saperzy zdetonowali go na poligonie - mówi Nego Piotr.

WYLICZANKA

Skok na jubilera kilka lat temu w Czechowicach-Dziedzicach. Bandyta ma pecha. Gdy rabuje, nadjeżdża patrol Policji. Rabuś bierze dwie zakładniczki. Klientkę i właścicielkę. Ale klientka mu ucieka, a potem właścicielka, która w dodatku zamyka go kluczem od zewnątrz. Mężczyzna jest w potrzasku. Ma broń. Strzela we framugę drzwi, ale one nie puszczają. Zjawiają się negocjatorzy. Prowadzący rozmowy po godzinie jest z przestępcą po imieniu. Negocjator stara się zbliżyć.

Sprawca grzecznym głosem ostrzega: "Nie wchodź tutaj, proszę, bo cię zastrzelę". Negocjator: "Byłbyś w stanie to zrobić?". Tamten: "Jasne, że tak". Negocjator: "Dlaczego?". Tamten: "Nawet z szacunku" i zaczyna wyjaśniać dlaczego: "Jak stąd wyjdę z tobą, to dopasują do mnie jeszcze ośmiu takich jubilerów. Będę miał z tego spokojnie 15 lat do odsiadki. Ale że jestem na niepowrocie, więc dowalą mi 25 lat. Teraz mam około czterdziestki. Jak wyjdę z więzienia, to będę miał 65 lat, ale pewnie wcześniej zdechnę. Jakbym cię odstrzelił, to dostanę dożywocie i też umrę w więzieniu. Ale za to jaki będę miał szacunek pod celą! Dlatego bardzo cię proszę, nie wchodź tu, bo naprawdę cię zastrzelę". Po kolejnych godzinach negocjacji oddaje broń i wychodzi.

KTO TU RZĄDZI?

Często jest tak, że w chwili, gdy negocjatorzy przyjeżdżają na miejsce zdarzenia, wiele osób uważa, że to oni teraz kierują działaniami. Tak nie jest. Zawsze jest nim dowódca akcji.

– Ale tylko teoretycznie - wyjaśnia koordynator negocjatorów w Głównym Sztabie Policji Komendy Głównej Policji mł. insp. Dariusz Potrząsaj. – W negocjacjach wszystko zmienia się bardzo dynamicznie i trzeba dostosować się do człowieka, który w sumie wywiera wpływ na innych. My, negocjatorzy, próbujemy pomóc, wskazujemy inne możliwości wyjścia z trudnej sytuacji. Czasami jest ich wiele. Bywa, że trudno znaleźć tę właściwą, ale to osoba, z którą przychodzi nam rozmawiać, podejmuje ostateczną decyzję.

W Polsce jest teraz 371 negocjatorów policyjnych, w tym tylko siedmiu z CPKP "BOA" jest negocjatorami etatowymi. Pozostali wykonują swoje codzienne obowiązki służbowe, do których muszą wracać po zakończeniu negocjacji. W ostatnich pięciu latach aktywnie uczestniczyli w działaniach od 85 do 143 razy w ciągu roku, choć liczba zgłoszonych zdarzeń była dwukrotnie większa.

– Jadąc na negocjacje, nie jestem osobą prywatną. Reprezentuję formację. I cokolwiek zrobię, to później media podadzą, że Policja coś zrobiła, a nie ja, wymieniony z nazwiska i imienia. Bierzemy odpowiedzialność za wizerunek formacji, a z drugiej strony mamy człowieka, który jest chory, zabił matkę lub jest pedofilem. Mamy swoje wątpliwości, odczucia. Nie jesteśmy maszynami do rozmawiania. Myślę, że negocjatorem nigdy nie powinien zostać ktoś, kto ma spolaryzowane poglądy, wszystko widzi tylko czarne i białe, i ma tendencje do mocnego oceniania innych ludzi. Powiem tak: my kochamy ludzi bez względu na to, co zrobili i co jeszcze będą w stanie zrobić. Chciałbym, aby oni też wiedzieli, że jeśli się zjawiamy, to mają nadal szansę - mówi Nego Piotr i dodaje: – Nie śledzimy losu tych ludzi, ale raz dostałem sygnał zwrotny. W markecie budowlanym spotkałem dziewczynę, z którą rozmawiałem kilka lat wcześniej, gdy chciała odebrać sobie życie. Teraz miała nowego chłopaka, nowe mieszkanie, lepsze życie. Dziękowała mi, że udało mi się ją wtedy przekonać. Wyszedłem ze sklepu i tak po prostu było mi miło. To, co robimy, ma sens!

JESTEM TU DLA CIEBIE

– Policjanci będący pierwsi na miejscu zdarzenia, w którym istnieje zagrożenie życia, muszą wiedzieć, że są negocjatorzy. Ale nim oni dotrą, upłynie godzina lub dwie. Do tego momentu to często od nich zależy rozwój wydarzeń - mówi Nego Michał.

– Zachowaj spokój. Rozmawiaj z człowiekiem tak, jakbyś chciał, aby ktoś mówił do ciebie. Szanuj go i staraj się zrozumieć, co on w tym momencie może czuć - radzi Nego Piotr.

– Pamiętaj, że jego groźba może zostać spełniona, a ty nie możesz go oszukać, bo on nigdy więcej nie zaufa negocjatorowi. Od początku do końca musisz pozostać wiarygodny, a nawet trochę dłużej - twierdzi Nego Grzegorz.

– Czasami, gdy oni bardzo chcą wiedzieć, czy jesteśmy policjantami, to mówimy: "Tak, jestem policjantką, ale gdyby mi na tobie nie zależało, nie byłoby mnie tutaj" - mówi Nego Magda.

Dowodzący zdarzeniami i negocjatorami muszą wiedzieć, jak nimi dysponować i czego od nich oczekiwać, a przede wszystkim - zdawać sobie sprawę, że aby rozwiązać sytuację bez użycia siły, potrzebny jest czas. Każdy z negocjatorów w Polsce ma swoje historie i swoje doświadczenia, łączy ich to, że zdobywają je wspólnie, z narażeniem własnego życia i dlatego, że wierzą w to, co robią.

– Czasami ludzie nie dają nam szans, żebyśmy zdążyli dojechać na miejsce zdarzenia - mówią negocjatorzy. – To chyba najbardziej nas dotyka, bo wiemy, że każde uratowane życie jest bezcenne.

tekst: ANDRZEJ CHYLIŃSKI, policja.pl

zdj. autor, Tomasz Durdak, KWP w Krakowie, KWP w Białymstoku