Czarne chmury nad polską wsią. Jak rolnicy radzą sobie z kryzysem?
Rozmawiamy z rolnikami o tegorocznych zbiorach, cenach w skupach i galopujących cenach. Nasi rozmówcy starają się przeczekać obecny kryzys. Jednocześnie przyznają, że gdyby byli pesymistami, już dziś musieliby zwijać działalność.
Zbiory dobre, gorzej z jakością
- Zbiory były satysfakcjonujące. Tyle, że jakość plonu nie była tak dobra jak w poprzednich latach - mówi Nowinom Henryk Fichna, rolnik z Krzyżanowic. Pan Henryk wyjaśnia, że przyczyną pogorszenia jakości plonów była wysoka cena nawozów i co za tym idzie, ograniczenie nawożenia.
Jakość plonu to dla rolników kluczowy parametr, bo ma bezpośrednie przełożenie na ceny w skupie. Pan Henryk zauważa, że ceny nie były dramatycznie niskie, ale i tak nie były najlepsze. - Wiosną tego roku za tonę pszenicy płacono 1600 zł, teraz było to 1460 zł. Ceny w skupie powinny być dużo wyższe, żeby zwróciły się nakłady - mówi, wskazując na wysokie koszty nawożenia oraz zakupu oleju napędowego do maszyn rolniczych.
Ceny produktów rolnych i nawozów zupełnie się rozeszły
Franciszek Pipperek to rolnik z Brzeźnicy w powiecie raciborskim. Specjalizuje się w produkcji roślinnej. Gospodarz miał zapasy nawozów z poprzedniego roku, dlatego też w tym roku udało mu się utrzymać dobrą jakość plonu. - Ten rok był w porządku, ale kolejny może być zły - przewiduje. Dlaczego? - W minionych latach cena tony rzepaku odpowiadała tonie polifoski (nawozu - red.). Przykładowo, jeśli za tonę polifoski musiałem zapłacić 1500 zł, to za tonę rzepaku otrzymywałem podobną cenę w skupie. W przypadku pszenicy proporcja była zbliżona, tona saletry amonowej kosztowała 800 zł, a za tonę pszenicy otrzymywałem w skupie 700 zł. Teraz pszenica kosztuje 1400 zł, a tona saletry 5200 zł. Cena polifoski to 4800 zł za tonę, a cena rzepaku w skupie to 2600 zł za tonę - wyjaśnia rolnik i wylicza, że zdrożały też środki ochrony roślin oraz paliwo.
Jednocześnie rolnik przypomina, że stosowanie przez rolników nawozów nie wynika tylko z dążenia do maksymalizacji zbiorów. - Przemysł to na nas wymusza, bo produkty z naszych gospodarstw muszą mieć odpowiednie składniki. Te składniki biorą się z nawozów - dodaje.
Przeczekać najgorsze
Henryk Fichna jest jednym z tych rolników, który w takiej sytuacji zdecydował się na zamrożenie kapitału.
- Sprzedałem tylko jedną przyczepę pszenicy, a resztę zamierzam sprzedać wiosną. Mam nadzieję, że wtedy ceny w skupie będą wyższe i dzięki temu będę mógł kupić choć trochę nawozów na kolejny sezon. Obecnie ceny nawozów są niebotyczne. Tona saletry amonowej na początku lipca kosztowała 2900 zł, w połowie lipca było to już 3600 zł, a teraz to jest ponad 5000 zł
- mówi Henryk Fichna, rolnik z Krzyżanowic.
Czas pokaże, czy strategia obrana przez Henryka Fichnę okaże się słuszna. Nie można wykluczyć sytuacji, w której cena w skupie nie będzie znacząco wyższa, natomiast cena nawozów pójdzie jeszcze bardziej w górę. - Jeśli nie kupię żadnych nawozów, to zbiory w przyszłym roku będą o połowę niższe - przewiduje Henryk Fichna. Mimo tych obaw pozostaje optymistą i liczy, że sytuacja nie będzie aż tak dramatyczna.
Kto nie ma zapasu opału, ten ma problem
Aktualnie trwa zbiór kukurydzy. Tu sytuacja również nie jest najlepsza, bo najlepiej sprzedawać suchą kukurydzę. Jednak aby ją wysuszyć, trzeba mieć paliwo - olej opałowy lub węgiel. - Ja zgromadziłem zapas opału jeszcze przed tym zamieszaniem, ale znam rolników, którzy mają jedynie resztki opału z poprzedniego roku - mówi Henryk Fichna. W poprzednich latach istniała możliwość sprzedaży kukurydzy mokrej. Cena była niższa, ale rolnik nie ponosił kosztów związanych z suszeniem (suszeniem zajmowała się firma skupująca). W tym roku sytuacja jest jednak o tyle skomplikowana, że część firm, które dotychczas prowadziły taką działalność, nie otrzymało jeszcze przydziału gazu. - Dlatego niektóre firmy już teraz zrywają kontrakty na skup kukurydzy mokrej - mówi Nowinom Henryk Fichna.
Franciszek Pipperek uważa, że aktualnie rolnikom opłaca się suszyć kukurydzę. Warunkiem jest jednak dostęp do paliwa. Obecnie w lepszej sytuacji są gospodarze, którzy posiadają suszarnie na olej opałowy. W gorszej sytuacji są rolnicy, których suszarnie opalane są węglem. - Do wysuszenia kukurydzy zebranej ze stu hektarów pola potrzeba około 75 ton węgla. A przecież wszyscy wiemy, jakim problem jest zakup choćby kilku ton węgla do ogrzania domu - mówi Pipperek.
Trzeba się cieszyć z tego, co jest
A jak wygląda sytuacja w gospodarstwach specjalizujących się w produkcji mlecznej?
- Wszystko jest zależne od kredytów. Jeśli ktoś nie ma większych zobowiązań finansowych, to sytuacja nie jest najgorsza, bo cena mleka co miesiąc idzie o kilka groszy w górę
- mówi Łukasz Ryborz, rolnik z Zabełkowa.
Ostatni raz rozmawialiśmy z producentem mleka z Zabełkowa w lutym tego roku. Wówczas mleczarnia skupowała od niego mleko w cenie około 2 zł za litr. Teraz jest to 2,6 zł za litr. - Cena mogłaby być wyższa, bo prąd drożeje, pasze drożeją, ale trzeba się cieszyć z tego co jest jest - mówi Łukasz Ryborz. W hodowli krów zużywa się przede wszystkim prąd, który jest potrzebny do wydojenia krów, obsłużenia stacji paszowych i schłodzenia mleka.
Zagrożeń jest coraz więcej
Franciszek Pipperek wylicza kolejne zagrożenia dla branży rolniczej. Już teraz tworzą się zatory płatnicze. Część firm nie płaci rolnikom od razu za skupioną produkcję. Z tego powodu rolnicy muszą kupować paliwo i nawozy w kredycie, nie mając pewności, czy będą w stanie go spłacić.
Szklarnie nie mają zapasów opału, co może przełożyć się na braki w produkcji warzyw jesienią i zimą. To samo dotyczy kurników. - Węgla nie w sposób dostać, a ci, którzy mają gaz, otrzymują pisma, że zostanie on wyłączony w przypadku problemów z zaopatrzeniem klientów indywidualnych. Jeśli dojdzie do takiej sytuacji, kury po prostu padną - wyjaśnia Franciszek Pipperek. W tak dramatycznej sytuacji rykoszetem zostaną zranieni również rolnicy zajmujący się produkcją kukurydzy. - Jeżeli pozamykają kurniki, to ja nie będę miał co zrobić z moją kukurydzą, bo oni są moim głównym odbiorcą - dodaje.
Problem dotyczy również sprzedaży ziemniaków. - W poprzednich latach firmy i klienci indywidualni kupowali ziemniaki od rolników, bo robili zapasy na zimę. Dziś mało kto robi zapasy, więc ziemniaków nie ma kto kupić. Duże gospodarstwa mają przechowalnie, ale w nich trzeba utrzymać odpowiednią temperaturę. To z kolei wiąże się z zapotrzebowaniem na prąd. Przechowalnia ziemniaków może zużywać nawet 3000 kWh tygodniowo - mówi Franciszek Pipperek. Rolnik uważa, że dla takich gospodarstw wyjściem z sytuacji byłoby zamrożenie cen prądu lub ograniczone wzrosty, ale limit zużycia musiałby być adekwatny do prowadzonej działalności.
Kolejny problem, na który wskazuje rolnik z Brzeźnicy, to cena mięsa w skupie. W przypadku trzody chlewnej jest to 7,5 - 8 zł za kilogram żywca wieprzowego. - Aby produkcja była opłacalna, cena na już powinna wynosić 11 zł - mówi Pipperek i dodaje, że kolejna bolączka branży wiąże się ze spadkiem konsumpcji. Widać to w sklepach mięsnych, gdzie nie ma takich kolejek jak w poprzednich latach. Ludzie po prostu oszczędzają.
- Rolnicy jako pierwsi ponoszą koszty walki z inflacją
- podsumowuje Franciszek Pipperek, rolnik z Brzeźnicy.
Wojciech Żołneczko