Poniedziałek, 1 lipca 2024

imieniny: Haliny, Mariana, Klarysy

RSS

Żory: Filip wrócił z Ameryki. Przy pożegnaniu było sporo emocji [ZDJĘCIA]

30.09.2022 18:59 | 1 komentarz | ska

Zakończyła się roczna przygoda żorzanina Filipa Rajperta, który dzięki programowi FLEX miał okazję wyjechać do miasteczka Yerington w stanie Nevada, gdzie uczył się w miejscowej szkole i pracował na zasadzie wolontariatu w lokalnej jednostce straży pożarnej. Teraz, po powrocie, opowiada żorskim uczniom o tym, jak mogą pójść w jego ślady.

Żory: Filip wrócił z Ameryki. Przy pożegnaniu było sporo emocji [ZDJĘCIA]
Filip Rajpert pracował jako wolontariusz w jednostce strażackiej w Yerington
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Żory: Filip wrócił z Ameryki. Przy pożegnaniu było sporo emocji

Szymon Kamczyk. Jak pożegnali cię w Nevadzie?

Filip Rajpert. Zorganizowaliśmy małe spotkanie, gdzie było sporo emocji, uścisków, łez. To wszystko zbiegło się z zakończeniem roku szkolnego. W straży moja komendantka zorganizowała dla mnie i mojego kolegi imprezę pożegnalną. Ze szkoły podjęła mnie samochodem operacyjnym i na sygnałach przyjechaliśmy do remizy. Tam już czekała goszcząca mnie rodzina ze sporą częścią jednostki i znajomych ze szkoły. Były lody. To typowo amerykańskie, aby razem z tortem podawać lody. Potem przed samym odjazdem zorganizowano mi odrębną imprezę pod nazwą „Filip w końcu wyjeżdża party”. Zebrała się cała jednostka. Był komendant dystryktu, który nie był w stanie powstrzymać łez. Przytulił mnie i przeprosił, że się rozkleił. Jego zastępczyni przyniosła następnie mój hełm, który tam zdobyłem, kończąc akademię stanową. Powiedziano mi, że hełm jest dla mnie, a w remizie zawsze czekać będzie na mnie miejsce. Hełm ma mi przypominać, że jestem w stanie osiągnąć wszystko.

Można powiedzieć, że stałeś się ich maskotką?

Kiedy jeździłem karetką i miałem kontakt z pacjentami, wielu reagowało takim spokojem. Wbrew pozorom określenie „maskotka” ma więcej sensu niż by się wydawało. Potrafiłem zainteresować pacjentów opowieściami o Europie. Była jedna pani z podejrzeniem zawału, a całkowicie uspokoiła się, kiedy powiedziałem skąd jestem. Zaczęła mi zadawać pytania i tak zleciała nam cała droga do szpitala, gdzie otrzymała pomoc i wszystko dobrze się skończyło. Większość osób stamtąd nigdy nie była w Europie. Najczęstszym pytaniem, które zadawali, było to, czy ser u nas też jest żółty. (śmiech)

Czy po powrocie udało Ci się odnaleźć w starej rzeczywistości?

Nie liczyłem na to, że po powrocie taki zwrotny wstrząs kulturowy będzie tak wyraźny. Niektóre rzeczy mnie dziwiły, np. jak blisko siebie ludzie stoją w kolejce w sklepie. W Stanach ludzie bardzo mocno cenią sobie przestrzeń osobistą, dlatego nawet w kolejce stoją w kilkumetrowych odstępach.

Jak przyjęli Cię w macierzystej jednostce, czyli OSP Żory?

Bardzo ciepło. Niestety wszystkie certyfikaty, które zdobyłem w Stanach, nie są u nas respektowane. Tam udało mi się ostatecznie podjąć pracę jako strażak stanowy. U nas zaczynam więc kurs podstawowy OSP, a tuż po moim przyjeździe zostałem skierowany na kurs kwalifikowanej pierwszej pomocy, aby zostać ratownikiem. Dorobiłem się na powitanie nawet własnego piaskowego Nomexa (umundurowanie używane przez strażaków podczas akcji – red.).

Jakie plany edukacyjne, bo skończyłeś już szkołę w Miarce oraz w Stanach?

W tym roku już za późno, aby podjąć studia, ale wybieram się niebawem na Uniwersytet Śląski i Uniwersytet Jagielloński, aby przedstawić dokumenty i porozmawiać o możliwościach. Będę też pracować jako asystent lekarza, bo moim celem jest nauka medycyny. Mam plan, aby pracować w karetce jako lekarz, a docelowo chciałbym trafić do Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.

Czyli nie obawiasz się najcięższych przypadków…

Dokładnie. Ze Stanów pozostaną mi w pamięci zdarzenia, do których jechaliśmy. Była to m.in. próba samobójcza, kiedy osoba strzeliła sobie w głowę ze strzelby. Fragmenty ciała były wszędzie. To było druzgocące.

A jakie masz odczucia, porównując służbę zdrowia w Stanach i u nas?

Zawsze czekanie u nas w kolejkach do specjalistów wydawało mi się śmieszne. W zasadzie nadal jest to dziwne, ale różnica jest taka, że u nas po tych kilku miesiącach czy dwóch latach do kardiologa, wizyta się odbywa. W Stanach nie ma tego obowiązkowego systemu zdrowotnego. Działa tam ścisły kapitalizm. Problem polega na tym, że osoby bez ubezpieczenia mogą otrzymać pomoc, ale potem zostają z długiem na całe życie. Dochodzi tam do sytuacji, że ludzie tracą domy, bo musieli przejść operację. Szpitale są prywatne, pomoc medyczna też. W Yerington pomoc medyczna należała do straży pożarnej. Nie zostawialiśmy nikogo na boku drogi po wypadku, bo nie mógł zapłacić, ale z tego co słyszałem, bywały takie przypadki z firmami prywatnymi. Dlatego, wbrew pozorom, nasz polski system opierający się o socjalizm, jest mimo wszystko lepszy. Daje duże poczucie bezpieczeństwa.

Życzę więc realizacji Twoich planów i dalszego spełniania marzeń.

Część już się spełniło, a do reszty mam zamiar dojść. Gdyby coś nie wyszło, zawsze jest plan B – powrót do Stanów.