środa, 27 listopada 2024

imieniny: Waleriana, Wirgiliusza, Ody

RSS

Czy z nieochrzczonym dzieckiem można wychodzić na podwórko? [FELIETON]

10.07.2022 16:50 | 9 komentarzy | AgaKa

Daleko mi do wierzenia w przesądy, dlatego też, gdy na jednym z ostatnich rodzinnych obiadów starsze pokolenie kobiet zaczęło przy stole z oburzeniem dyskutować o młodej sąsiadce, która miała czelność wychodzić z dzieckiem w wózku na zewnątrz przed chrzcinami, z rąk wypadły mi sztućce, które z efektownym brzdękiem uderzyły o talerz.

Czy z nieochrzczonym dzieckiem można wychodzić na podwórko? [FELIETON]
Dziecko w wózku, fot. poglądowe pexels
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Nie wierzyłam w to, co słyszę. Czy mi się to śni? Mamy XXI wiek, a ludzie nadal wierzą w takie bzdury? Nakreślę wam nieco kontekst sytuacji. Moja babcia, która całe życie wychowywała się na wsi i jest zagorzałą katoliczką, postanowiła podzielić się z resztą rodziny swoim oburzeniem na temat młodej sąsiadki, która mieszka obok niej. Pani - nazwijmy ją roboczo - Kowalska, niedawno urodziła dziecko. Według mojej babci dziecko chrzcin jeszcze nie miało, a pani Kowalska JUŻ CHODZI z dzieckiem w wózku po swoim podwórku, ba! Zabiera je nawet na dłuższe spacery. No JAK ONA MOŻE!? Przecież dziecko nie miało jeszcze chrzcin. Gdy zapytałam, czy ona tak na serio, czy sobie żartuje z tym oburzeniem, odezwała się moja mama, która do tego absurdu dołożyła swoje trzy grosze. Powiedziała, że zanim mnie ochrzczono to nawet na podwórku nie suszyła pieluch (tak, dawniej prało się pieluchy, nie było pampersów). W zasadzie nikt nie wiedział, że w domu jest dziecko. Gdy poprosiłam szanowne towarzystwo o to, by mi w jakiś logiczny sposób wyjaśniło ten rzekomy zakaz, jedyne co padło to: "No bo tak już po prostu jest".

Jak można wierzyć w zabobon, którego nie jest się w stanie ani wyjaśnić ani nawet podać jego genezy? Co to właściwie oznacza? I czy ktoś w ogóle pomyślał o tym, że przecież dziecko trzeba jakoś przetransportować ze szpitala do domu, a potem z domu do kościoła, bo przecież chrzcin nie robi się w domu? Dyskusja szła dalej, panie przy stole zaczęły plotkować o pewnej koleżance spotkanej niedawno na mieście, która także szła z wózkiem. - Przy CZARNYM wózku miała zawieszoną CZERWONĄ kokardę - padły kolejne zadziwiające mnie słowa. Oczywiście znowu żadnego logicznego wyjaśnienia...

Cóż, dawniej ludzie mieszkający na wsiach pewne zjawiska musieli sobie jakoś tłumaczyć, więc tłumaczyli je, np. w taki sposób - zabobonami. Tylko, że te zabobony w pewnym sensie wpędzają nas w poczucie wiecznego strachu i w efekcie w stany lękowe. Dlaczego pewne sytuacje wolimy tłumaczyć zabobonami, niż przyznać wprost: schrzaniłem/ schrzaniłam lub przyznać, że dziecko urodziło się chore i teraz trzeba pomóc mu wrócić do zdrowia i żadna czerwona kokarda nie ma tu nic do rzeczy. Poza tym, czasy mamy inne, dostęp do wiedzy jest bardzo dobry, medycyna także jest bardzo rozwinięta.

Zaciekawiona jednak tematem postanowiłam poszperać. Nie macie pojęcia ILE W SIECI można znaleźć zabobonów dotyczących ciąży czy niemowlaków i wszystkie sprowadzają się do jednego - nie rób tego czy tamtego bo to grozi śmiercią. Ciężarna podobno nie może nosić niczego na szyi, bo dziecko owinie się pępowiną i się udusi. Nie może też podczas ciąży obcinać sobie włosów, bo podobno "skraca" inteligencję dziecka. Nie może też pozwalać na to, by głaskano ciężarną po brzuchu, bo dziecko urodzi się ze znamionami. Znalazłam też kilka słów o rzekomym niewychodzeniu z dzieckiem z domu. Podobno to grozi zauroczeniem dziecka, a ta wspomniana czerwona kokarda przy wózku miała bobasa chronić przed urokami. W całym tym absurdzie brakuje mi tylko widoku tych wiedźm, które te uroki rzucają i palenia ich na stosie na tyłach kościoła.

Ok, jeśli wierzenie w zabobony komuś pomaga, ok. Ja jednak w takie rzeczy nie wierzę i nie chcę też, by mnie zabobonami straszono. Nie chcę żyć w nieustającym strachu, na każdym kroku widzieć zagrożenia i mieć przeczucia, że wydarzy się coś złego. I nie, to nie jest przewidywanie przyszłości. To nazywa się nieco inaczej - stany lękowe i to się leczy. A wy jak? Wierzycie w takie przesądy? Dajcie znać w komentarzu.