Sobota, 28 grudnia 2024

imieniny: Teofili, Godzisława, Antoniego

RSS

Nowiny mają 30 lat! Perłowy jubileusz to dobry powód do wspomnień

02.02.2022 19:00 | 5 komentarzy | OK, ma.w, acz, red

W tym numerze wracają na nasze łamy Ci, którzy prowadzili gazetę zanim ja stanąłem na czele redakcji. Nowiny były dla nich początkiem kariery do zostania wicewojewodą i posłanką w przypadku pani Gabrieli Lenartowicz czy przedsiębiorcą i wydawcą portalu internetowego jeśli chodzi o Grzegorza Wawocznego. Mój bezpośredni poprzednik Adrian Czarnota ratuje teraz ludzkie zdrowie i życie jeżdżąc ambulansem. Na okoliczność 30-lecia stworzyli teksty wspomnieniowe, które wzbogacają ten jubileuszowy numer. Przed pięcioma laty, gdy Nowiny obchodziły swoje ćwierćwiecze zaproponowałem tytułowe hasło: Nasza historia to twoje życie Czytelniku. I niezmiennie tak właśnie jest - pisze Mariusz Weidner.

Nowiny mają 30 lat! Perłowy jubileusz to dobry powód do wspomnień
W ciągu 30 lat z Nowinami związani byli m.in.: Grzegorz Wawoczny, Ewa Halewska, Mariusz Weidner (obecny redaktor naczelny), Emil Szwed, Sławomir Szwed, Gabriela Lenartowicz, Adrian Czarnota.
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

MARIUSZ WEIDNER – redaktor naczelny Nowin Raciborskich” (2012- nadal)

Pierwszy egzemplarz „Nowin Raciborskich” zobaczyłem gdzieś w połowie lat 90. ubiegłego wieku, w koszyku rowerowym u koleżanki Ewy Halewskiej. Ewa pracowała w Nowinach i zawsze miała ze sobą parę gazet. Zachęciła mnie do lektury i tak zostałem czytelnikiem. Tygodnik wpadał mi w ręce, a przyznam, że wtedy nie było łatwo go dostać w sprzedaży, bo rozchodził się niczym świeże bułeczki. Od tej samej Ewy dowiedziałem się, że gazeta szuka dziennikarza sportowego. Byłem jeszcze studentem, jednak w weekendy bywałem zwykle w domu i taka praca mogła mi odpowiadać. Wybrałem się więc na Podwale, gdzie wówczas mieściła się redakcja (dziś jest tam gabinet dentystyczny). Po raz pierwszy zobaczyłem wówczas na żywo osoby, które znałem tylko ze stopki redakcyjnej – Katarzynę Gruchot, Bolesława Wołka i Grzegorza Wawocznego. Pan Wołk palił namiętnie papierosy i przechadzał się po pokoju bacznie mnie obserwując. Grzegorz Wawoczny poddenerwowany szukał w tym pomieszczeniu jakiejś szczotki. Później dowiedziałem się, że tak nazywają się próbne wydruki przyszłej gazety. A pani Kasia opowiedziała mi na czym miałaby polegać moja praca. Wówczas bieganie po wiejskich boiskach nie interesowało mnie tak bardzo jak działalność lokalnych polityków i zaproponowałem, że chciałbym zrobić przegląd miejscowych partii i ruchów politycznych. Pan Wołk odparł na to, że Nowiny są poważną gazetą i tak odpowiedzialnego zadania nie powierzą komuś, kto ledwie przyszedł z ulicy. Dostałem parę dni do namysłu, ale nie podjąłem rękawicy i skupiłem się na dokończeniu studiów.

Mariusz Weidner i Ewa Halewska w redakcji przy Zborowej.

Mariusz Weidner i Ewa Halewska w redakcji przy Zborowej.

Na ostatnim roku i tak wciągnęło mnie lokalne dziennikarstwo, bo podjąłem współpracę z telewizją kablową, wówczas pod szyldem Sat-Kom. Tam stykałem się Grzegorzem Wawocznym, który bywał na wydarzeniach relacjonowanych przez media. Kablówkę pożegnałem, żeby napisać pracę magisterską, a po studiach podjąłem pracę w magistracie. Utrzymywałem kontakt z telewizją, bo z Adrianem Szczypińskim realizowaliśmy tam magazyn o Amatorskiej Lidze Piłki Siatkowej. Ta liga otworzyła mi drzwi do Nowin, bo Wawoczny zaproponował mi, żebym pisał o siatkarzach w gazecie. Pamiętam moc tych artykułów. Jak napisałem, że jeden z zawodników, na co dzień pracownik Rafako, dostał czerwoną kartkę za niesportowe zachowanie to gracz miał o to do mnie spore pretensje, bo w miejscu pracy koledzy robili mu docinki z tego powodu.

Tymczasem Nowiny rozwijały się i potrzebowały kolejnych dziennikarzy. Postanowiłem się zgłosić i znów trafiłem na rozmowę z panią Gruchot, jakieś 5 lat później od tego pierwszego kontaktu jeszcze na studiach. Wydawnictwo szukało jednocześnie szefa działu reklam i na tym pani Kasi zależało bardziej niż na kimś do pisania. Zaryzykowałem i w 2001 roku podpisałem umowę o pracę. Przez lata mój status w Nowinach zmieniał się – byłem w nich sekretarzem redakcji, dziennikarzem sportowym i w końcu w 2012 roku powierzono mi funkcję redaktora naczelnego. To było 1 kwietnia, a jednak nie okazało się żartem prima aprilisowym. Przyszło mi kierować gazetą w najtrudniejszym dla niej czasie, gdy przekaz informacyjny przeszedł do internetu i tam jest głównie konsumowany. Z kolegami zostaliśmy dziennikarzami internetowo-gazetowymi, a proporcje wciąż przechylają się w stronę tworzenia treści w sieci. Tygodnik ma jednak wciąż swoich Czytelników i to oni sprawiają, że wciąż warto go wydawać. Kończy właśnie 30 lat, z których dwie dekady spędziłem przy jego tworzeniu.


GABRIELA LENARTOWICZ – redaktor naczelna „Nowin Raciborskich

Byłam drugą, po Iwonie Weryńskiej, naczelną w Nowinach. Nie jestem z wykształcenia dziennikarką a pracę w tygodniku zaczęłam (prawie od samego początku powstania Nowin) po dyrektorowaniu w Gminnym Ośrodku Kultury w Krzanowicach. Stamtąd trafiłam do redakcji, która najpierw mieściła się w zaadaptowanym na ten cel korytarzu w ówczesnej siedzibie GBG przy Wileńskiej. Potem już była Solna i stamtąd mam najważniejsze wspomnienia.

Gdy zamykam oczy widzę przede wszystkim fantastycznych, zaangażowanych ludzi, z którymi miałam przyjemność pracować. I to tak różnych, że o każdym można by opowiedzieć osobną historię. Przypomnę kilka osób z moich wspomnień. Oto dwaj sztandarowi graficy; Andrzej Dębski – prawdziwy artysta, i w noszeniu się, i sposobie bycia i kreatywności. Obok Piotr Palik, jak to zodiakalny Rak, (wiem coś o tym znaku) trochę taki stale zatroskany Smerf Maruda ale za to niezawodny, precyzyjny, cierpliwy i... opiekuńczy wobec nas, nie zawsze solidnych redaktorów. I dziennikarze, też mający własny, niepowtarzalny styl i wdzięk w uwodzeniu informatorów i czytelników. Na przykład Bolek Wołk, miał swoje sposoby by dowiedzieć się wszystkiego i wszystkich znał. Nawet jeśli ktoś nie byłby zainteresowany, nie miał wyjścia, przed Bolkiem nie można było uciec.

Gabriela Lenartowicz.

Gabriela Lenartowicz.

Kompletnym przeciwieństwem był Marek Jakubiak; jego sposób wydobywania informacji był zaiste niebanalny; redaktor Marek umawiał się, przychodził, siadał z notatnikiem naprzeciw rozmówcy i ze smutną miną i wyczekiwaniem w oczach półgłosem zadawał temat i... czekał. A interlokutor uciekając przed poczuciem winy, że go zawodzi, dwoił się i troił by sprawić mu satysfakcję ciekawymi detalami. Pamiętam na przykład świetny tekst o tym, jak bodaj w latach pięćdziesiątych, partia zakładała na Śląsku… pola ryżowe!

Z dziennikarską „płodnością” też różnie bywało. Z jednej strony Wojciech Janiczko, ówczesny rzecznik prezydenta Kuligi, którego teksty do zamawianej przez Urząd Miasta kolumny wyszarpywać trzeba było z wielką determinacją, a z drugiej Grzegorz Wawoczny, podówczas licealista aplikujący do uprawiania dziennikarstwa, wtedy zasypujący redakcję masą tzw. szpuntów – krótkich notek z lokalnymi aktualnościami. Pożądanymi, ale wtedy jeszcze nie wszystkie kwalifikowały się do druku lub musiały być skracane, co oczywiście ograniczało honorarium, tzw. wierszówkę i nie budziło entuzjazmu autora…

Logistyką w redakcji ale też wydawnictwa zawiadywała zawsze uśmiechnięta Ela Majer, można by rzec taka ochmistrzyni ale wieloczynnościowa, bo bez dworu. Potem sprawy księgowe czule objęła Pani Tereska ( tak się do niej zwracaliśmy) Czekaj.

Znalazłam w swoich archiwach nieliczne zdjęcia; jest np. toast z okazji wydania 25 (!!!) numeru „Nowin Raciborskich”. Wznosimy go, nie wiedzieć czemu cali w paski, razem z Arkiem Gruchotem, który od początku jako założyciel i wspólnik Nowin a i z zainteresowań i pewnego dystansu był bardziej biznesmenem – wydawcą niż żurnalistą. I druga fotka: przy biurku, w redakcji przy Solnej, już jako naczelna… przede mną leżą Nowiny i… zapalniczka… wtedy palili prawie wszyscy i wszędzie…

W sumie, prawie 30 lat temu… czas leci, Nowiny kwitną a ja, na szczęście, od 10 nie palę.


GRZEGORZ WAWOCZNY – redaktor naczelny „Nowin Raciborskich” (1999 – 2008)

Trzydziestolecie „Nowin Raciborskich” to jednocześnie trzydziesty rok mojej zawodowej przygody z dziennikarstwem, przez szesnaście lat związanej z redakcją przy Solnej, potem Podwalu i Zborowej. „Nowiny Raciborskie”, jeśli uwzględnić tradycje polsko-narodowej gazety pod tym samym tytułem ukazującej się w latach 1889 – 1921, zaznaczają swoją obecność na rynku prasowym aż w trzech stuleciach! To musi budzić szacunek, a w moim przypadku dumę, że przez dziewięć lat, od 1 czerwca 1999 r., miałem okazję szefować temu tytułowi.

Kiedy zaczynałem współpracę w 1992 r., pisaliśmy na tradycyjnej maszynie. W ruch szły tysiące kartek oraz setki klisz fotograficznych. Z czasem pojawiły się komputery z polskim edytorem tekstu TAG. To był skok w inny wymiar. Potem przyszedł czas na mocniejsze komputery, laptopy, telefony komórkowe (ten pierwszy redakcyjny w 1997 r., podczas powodzi, zapewnił wielu raciborzanom łączność ze światem), wreszcie aparat cyfrowy, na początek co prawda z kartą niewielkiej pojemności, ale za to szkłem 1.8, doskonale radzącym sobie z ostrością i słabym światłem pomieszczeń. Przez długie lata obróbka zdjęć polegała na ich wywołaniu, a potem zeskanowaniu. Pamiętam taki ręczny skaner, który wymagał pewnej ręki grafika. Dziś do obsługi wydarzeń wystarczy smartfon. Początek lat 90. to dla współczesnych, cyfrowych mediów technologiczna prehistoria.

Grzegorz Wawoczny.

Grzegorz Wawoczny.

„Nowiny Raciborskie” bez wątpienia wpisały się mocno w historię prasy lokalnej wolnej, demokratycznej Polski, zdobywając m.in. tytuł Gazety Dziesięciolecia w V Konkursie dla Niezależnej Prasy Lokalnej Fundacji na Rzecz Demokracji w Europie Wschodniej (2000). Dla Raciborza i powiatu to najpełniejsza kronika wydarzeń trzech minionych dekad oraz zapis dokonań tysięcy postaci. Zgromadzone w archiwach dokumenty nigdy przecież nie pokazują całego tła społeczno-gospodarczego, stąd badacze współczesnej historii sięgają po prasę. Dorobek „Nowin Raciborski” ma dla nich bezcenny charakter źródłowy.

Dla byłych i obecnych pracowników to pewna cząstka zawodowego życia. Redakcja „Nowin Raciborskich”, i spory zespół osób wokół niej, zawsze była pełna (i zapewne nadal jest) różnych temperamentów i talentów, wnoszących do tytułu coś wartościowego. W tym tkwi chyba siła każdego tytułu, który ma tak długą metrykę. Spotkałem w „Nowinach Raciborskich” wielu ciekawych ludzi.

Dziennikarstwo otwiera okno na świat. „Nowiny Raciborskie” otworzyły mi okno na Racibórz i okolice, szczególnie w badaniach nad lokalnymi dziejami. Jeśli relacjonowanie bieżących wydarzeń, głównie samorządowych, było i jest moją pasją, to lokalna historia była i jest moją fascynacją, niesamowitą podróżą do przeszłości, podczas której – co tu kryć – dzięki „Nowinom Raciborskim” spotkałem wybitne postaci – nieżyjących już Kazimierza Świtlińskiego (ileż to rzeczy można się było dowiedzieć o PRL-u od tego strażnika pamięci raciborskich cmentarzy, niezwykłego dokumentalisty, który zachował dla potomnych bogaty materiał na temat kirkutu), dr. Ryszarda Kincla i dr. Norberta Mikę czy wciąż aktywnego i twórczego Pawła Newerlę.

Dziennikarz jest świadkiem, dokumentalistą a nieraz i uczestnikiem wydarzeń, jak choćby w lipcu 1997 r., kiedy jako jednemu z pierwszych udało się mi się wypłynąć pontonem z zalanego, rodzinnego Ostroga wprost pod redakcję przy Podwalu. Szesnaście lat w „Nowinach Raciborskich” to cała seria zdarzeń – sportowych, politycznych, gospodarczych – oraz spotkań z ludźmi, od księcia von Ratibor i polityków z pierwszych stron gazet po mieszkańców powiatu, których dokonania albo historie warte były opisania. To całe bogactwo doświadczeń, kojarzone na przestrzeni aż szesnastu lat z „Nowinami Raciborskimi”.

Redakcji życzę kolejnych okrągłych jubileuszy.


SŁAWOMIR SZWED – dziennikarz sportowy „Nowin Raciborskich”

Współpracę z „Nowinami Raciborskimi” rozpocząłem w marcu 1992 roku. Wtedy Grzegorz Wawoczny poprosił mnie o napisanie informacji o przyjściu z Kędzierzyna-Koźla do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Raciborzu przyszłej olimpijki Magdaleny Kupiec (IO 1992 r. Barcelona). Później przez wiele lat zajmowałem się sportem kwalifikowanym, szkolnym i opisami wydarzeń nie tylko związanych z kulturą fizyczną. Wydarzenia sportowe zajmowały znaczący fragment tygodniowego wydania „Nowin”. I było ich dużo. Aż trudno spamiętać co było ważne. Ale to co mi utkwiło szczególnie w pamięci to pierwszy duży tekst, który zaproponował Bolek Wołk o utytułowanym zapaśniku Aleksandrze Zajączkowskim, olimpijczyku, jednym z pierwszych trenerów mistrza olimpijskiego Ryszarda Wolnego. Moja wizyta w mieszkaniu u Państwa Zajączkowskich o mało nie okazałaby się tragiczna. W pokoju gościnnym znajdował się składany regał, na którym eksponowane były ważne trofea mistrza. Chcąc mi je zaprezentować Olek wskoczył, a był niezwykle sprawnym człowiekiem, na podstawę mebla i zaczął zdejmować puchary. Kiedy się odwrócił, górna część mebla zaczęła się przechylać w stronę pokoju. Groziło to zniszczeniem regału i zwartości. Ale co znaczy sprawność fizyczna! Reakcja był natychmiastowa. Olek rozpostarł ręce i z trudem, bo z trudem, ale zdołał zapobiec katastrofie. Co przeżyła małżonka pana Aleksandra, lepiej żebym nie pamiętał. Patrząc na fotografię filigranowego naszego zapaśnika z olbrzymem z Rzeszowa Adamem Sandurskim, postanowiłem zatytułować mój pierwszy wywiad „Wielki Mały Książę”.

Sławomir Szwed z synem Emilem.

Sławomir Szwed z synem Emilem.

Drugim była opowieść o pływaczce Katarzynie Dulian, późniejszej wicemistrzyni Europy, której przewidywałem karierę znakomitej zawodniczki. „Raciborska Perełka”, bo tak brzmiał tytuł artykułu okazała się niedługo potem raciborską perłą, czego sympatycznej Kasi życzyłem z całego serca.

Oddzielnym, chyba nie tylko pewnie moim, ale jakże barwnym fragmentem historii „Nowin” były organizowane Plebiscyty na Najlepszych Sportowców i Trenerów Raciborza, zwieńczone w prawdziwej krasie Balami Sportowca, na których następowało rokroczne rozstrzygnięcie plebiscytu. Zaproszenie na to wydarzenie otrzymywali nie tylko sportowcy, ale i ludzie kultury, sympatycy, władze samorządowe. Chcieliśmy zrobić w naszym mieście coś na wzór uznanego Plebiscytu „Przeglądu Sportowego”. Nie wiedzieliśmy, że kosztować nas to będzie wiele pracy, z zarywaniem nocek i zaangażowaniem całej redakcji do liczenia głosów. Była to katorżnicza „robota”, ale bardzo koleżeńsko nas łącząca. Te sympatie pozostały do dzisiaj i to jest najbardziej cenne.

Już po zakończeniu stałej współpracy, wiele satysfakcji przyniósł mi fakt, iż przez pewien czas „pałeczkę dziennikarską” przejął mój syn Emil, który również zajmował się tematyką sportową.

Niech mi wybaczą znakomite koleżanki i koledzy z redakcji, że nie wymienię ich wszystkich z imienia i nazwiska. Dziękuję Wam za wspaniały, niepowtarzalny okres w życiu, jaki tam spędziłem. Jednak szczególne ukłony i podziękowania należą się osobie, która była i jest w dalszym ciągu sercem i duszą „Nowin”. Tą niepowtarzalną osobą jest Katarzyna Gruchot. Dziękuję Ci bardzo. Dzięki należą się czytelnikom, których wyrazy sympatii niejednokrotnie otrzymywałem. „Kawałek” historii sportu w Raciborzu pozostał w annałach naszego wydawnictwa.


ADRIAN CZARNOTA – redaktor naczelny „Nowin Raciborskich” (2008 – 2012)

„Może ktoś inny?” – powiedziałem szefowi Wydawnictwa, kiedy jesienią 2008 roku zaproponowano mi fotel naczelnego „Nowin Raciborskich”. Praca naczelnego kojarzyła mi się wówczas z nudą, rutyną, a przede wszystkim pracą wyłącznie w murach redakcji. Byłem wówczas młodym dziennikarzem, którego kręciła „reporterka” – praca na ulicy, z ludźmi. Jeździłem na poważne wypadki, opisywałem morderstwa, zbierałem materiały na melinach. Taka adrenalina mi odpowiadała. Szybko zorientowałem się, że w lokalnej gazecie naczelny musi być i w redakcji i w terenie.

Choć wówczas byłem swoją rolą przejęty, dziś przekornie napiszę, że kierowało mi się tygodnikiem dość łatwo, a to z prozaicznego powodu. Zostając redaktorem naczelnym Nowin, nie znałem zbyt dobrze miasta. Wcześniej pracowałem w „Dzienniku Zachodnim” w Rybniku, a w Raciborzu bywałem średnio raz w tygodniu. Racibórz był więc dla mnie czystą kartą. Nie znając miejscowych sympatii, układów towarzyskich, czy niewygodnych tematów pracowało mi się bardzo swobodnie. Miałem oczywiście poczucie odpowiedzialności i ciężaru tradycji „Nowin Raciborskich”, jednak na drugiej szali stawiałem niezależność dziennikarską. Miałem to szczęście, że w tygodniku pracował doświadczony i liczniejszy niż dziś zespół dziennikarzy, który nie raz ocalił mnie przed wejściem na przysłowiową minę. Nowy naczelny „Nowin Raciborskich” oznaczał nowe rozdanie, tak więc w drzwiach redakcji na Zborowej zaczęli się pojawiać tłumnie czytelnicy dzierżąc w rękach opasłe teczki dokumentów. Każdy zapewniał, że ma niemałą aferę do opisania, która cudem tylko nie ujrzała jeszcze światła dziennego. Były więc spory o kurniki, sąsiedzkie zdrady, postrzelenie kota czy kradzież roweru wójta. Pisali również osadzeni z raciborskiego zakładu karnego. Pamiętam, że gdy jednego poprosiłem o skopiowanie materiałów ze sprawy, po miesiącu przesłał mi dwieście stron ręcznie przepisanych materiałów. W morzu błahych tematów zdarzały się również tematy większego kalibru. Opisaliśmy sprawę ukrywanej seksafery w raciborskiej policji, poćwiartowanych zwłok wrzuconych do Odry, czy niegospodarność w urzędzie. Po naszych artykułach radni z wyrokami tracili swoje mandaty, ruszały śledztwa oraz przyjeżdżały do Raciborza największe stacje telewizyjne.

Adrian Czarnota.

Adrian Czarnota.

Trudno nazwać jednak ten czas sielanką. Okres, w którym byłem naczelnym tradycyjnej gazety nie był łatwy z uwagi na coraz prężniej rozwijające się portale internetowe. Sami, pod własnymi skrzydłami, wyhodowaliśmy sobie w pewnym sensie konkurencje dla „Nowin Raciborskich” – portal nowiny.pl. Serwis w tamtym okresie przeszedł gruntowną przebudowę, zaczęło odwiedzać go coraz więcej czytelników. Taka sytuacja z pewnością cieszyła wydawcę, komplikowała jednak pracę dziennikarzy papierowej wersji „Nowin Raciborskich”. Dlaczego? Nasza gazeta ukazywała się co wtorek. Zespół dziennikarzy przez cały tydzień przygotowywał unikalne materiały do kolejnego wydania. Często już dzień po wydaniu, w środę, mieliśmy zaplanowanego „hita” na kolejny wtorek. Pamiętam jak przez cały tydzień siedzieliśmy jak na szpilkach, bojąc się, że internetowa konkurencja podbierze nam temat. Im przygotowanie tekstu i jego publikacja zajmowała kilkadziesiąt minut, nam – w tradycyjnym, papierowym wydaniu 7 dni. Dwa zupełnie odmienne wydawnicze światy. Myślę, że właśnie około 2010 roku zaczęliśmy dostrzegać potrzebę synergii pomiędzy gazetą papierową, a internetem, przez lata uczyliśmy się jak sprawić, aby te media się wzajemnie uzupełniały.

Dziś nowiny.pl to prężny regionalny portal wielokrotnie nagradzany w konkursach, jednak „Nowiny Raciborskie” nie przegrały tej walki. Tekst przygotowywany przez siedem lub więcej dni, to tekst rzetelny, dobrze udokumentowany i najczęściej unikalny. Doskonale wiedzą to nasi czytelnicy. Niemal każdy z nich ma dostęp do internetu, a mimo to co wtorek kupuje w kiosku „Nowiny Raciborskie”.


To pierwszy z cyklu jubileuszowych artykułów, które wkrótce ukażą się na łamach Nowin.


  • 30 lat Nowin 10 wiadomości, 23 komentarze w dyskusji, 9 zdjęć

Ludzie:

Gabriela  Lenartowicz

Gabriela Lenartowicz

Poseł na Sejm RP

Grzegorz Wawoczny

Grzegorz Wawoczny

Prawnik, wydawca, dziennikarz i pasjonat lokalnej historii

Sławomir Szwed

Sławomir Szwed

Trener pływacki, prezes MKS SMS Victoria Racibórz