Wiele ról jednej nauczycielki - wspomnienie o Oldze Mendrek
Wspomnienie byłej uczennicy o wieloletniej kierownik i dyrektor Szkoły Podstawowej w Krostoszowicach Oldze Mendrek (1924-2021)*
Dla mieszkańców zawsze była kierowniczką, tak wszyscy ją nazywali. Kierownikiem był Franciszek Mendrek, jej mąż, a ona kierowniczką. Choć potem była kierownikiem tej szkoły a później jej dyrektorem.
Wprowadzała w świat wyobraźni**
Moja przygoda ze szkołą zaczęła się na początku lat 50-tych ubiegłego wieku. Nauczanie początkowe prowadziła pani Olga. Wiedziała, że pierwsze chwile w szkole rzutują na nastawienie dzieci do szkoły do końca życia. We wrześniu na ogół było dużo ciepłych dni i można było prowadzić zajęcia w plenerze. Przed szkołą od strony południowej było boisko. Stało tam drzew stare, duże a pod nim ławka. Nasza pierwsza nauczycielka siadała na tej ławce i zaczynała zajęcia od zabawy np. „Mam chusteczkę haftowaną”. Przeplatana ta zabawa była z elementami nauki.
W dni pochmurne siadaliśmy w klasie, w ławkach szkolnych starego typu, w których pulpit i siedzenie były ze sobą połączone. W pierwszej ławce, aby nas dobrze widzieć, siadała pani Olga i czytała nam bajki i różne opowiadania dla dzieci. Pamiętam, słuchaliśmy jak urzeczeni, nikt nie przeszkadzał, panowała jakaś magia. Od początku naszej edukacji byliśmy wprowadzani w świat wyobraźni. Jak tylko nauczyliśmy się czytać, mogliśmy wypożyczać książki ze szkolnej biblioteki, a była ona dość bogato wyposażona i korzystali z niej również dorośli mieszkańcy Krostoszowic. Oczywiście prowadziła ją pani Olga.
Dbała o rozwój artystyczny w powojennej biedzie
Na każdym spotkaniu rodziców, uroczystościach różnego rodzaju czy świętach dzieci odstawiały małe inscenizacje, śpiewały, tańczyły. Pamiętam, że zawsze było przygotowanych kilka punktów programu. Przygotowania trwały kilka tygodni, w każdy tygodniu na próby wyznaczony był jeden dzień, to było tzw. kółko teatralne. Kiedy wspominam te próby, to uśmiecham się, bo nieraz dziecko było zdolne, ale mało zdyscyplinowane i nie przychodziło na próby. Wtedy kierowniczka wysyłała starsze dzieci po takiego delikwenta, by przyszedł na próbę. Nasze przedstawienia były bardzo dopracowane, nieraz wystawialiśmy je na przeglądach gminnych czy powiatowych.
Naprzeciw szkoły stała duża sala, należąca do pani Basztoń, w której znajdował się bar i sala zabaw. To tam wystawialiśmy przedstawienia, na ogół 3-aktowe. Czasem raz, czasem dwa razy w roku. Na te przedstawienia przychodzili prawie wszyscy mieszkańcy, i to nie tylko naszej wsi, ale i okolicznych. Sala była wypełniona po brzegi, czasem brakowało miejsc. Wystawialiśmy np. „Księżniczkę na ziarnku grochu”, „O krasnoludkach i sierotce Marysi” ,”Gdzie kucharek sześć”.
Działało też kółko teatralne dla dorosłych, w którym występowali mieszkańcy naszej wsi. Pamiętam takie przedstawienie, które nazywało się „Pałka Madeja”. Wyćwiczenie takiego przedstawienia wymagało wielu przygotowań: napisania scenariusza, wykonania inscenizacji, choreografii, kostiumów, dekoracji, dobrania odpowiedniej muzyki. Rodzice z trójek klasowych spotykali się – kobiety szyły stroje, dekoracje, a mężczyźni robili scenę, bo nie była stała, ale za każdym razem trzeba było ją zbudować od nowa, wykonywali też oświetlenie, inscenizację. Tym kierował akurat pan kierownik Franciszek Mendrek. Malował dekoracje sceniczne, miał talent malarski. Obrazy były bardzo rzeczywiste, robiły duże wrażenie. Kilkutygodniowe stukanie w sali oznajmiało mieszkańcom wsi, że przygotowywane jest kolejne przedstawienie. Były to czasy powojennej biedy, kiedy trudno było o różne potrzebne sprzęty, materiały, a najtrudniej było o pieniądze.
Pamiętam, jak kierownictwo szkoły zakupiło oświetlenie sceniczne, imitujące zapadanie nocy lub nastawanie świtu, a nawet mgłę. Wyobraźcie sobie odsłaniające się kotary i ciemną scenę, a na niej powoli nastający świt, śpiący mali aktorzy, którzy powoli się budzili zaczynali grać swoje przedstawienie. Zawsze sala ten moment nagradzała gromkimi brawami. Do tej sali przyjeżdżało też obwoźne kino. Przedstawienia, jak też projekcja filmów były prawdziwym świętem dla mieszkańców, zapracowanych rodzin rolniczo-górniczych.
Rarytasy dla najlepszych, dodatkowe zadania dla urwisów
Krostoszowice od północy graniczą z lasem zwanym buczyną (z racji dużej liczby buków). Przez buczynę prowadziła polna droga, która przecinała ten las, a w jego środku była duża polana. W dni wolne od pracy kierownictwo szkoły organizowało tam festyny z różnymi zawodami dla dzieci, w których nagrodą były cukierki, wówczas prawdziwy rarytas. Rywalizowaliśmy o ten rarytas z dużą zaciętością, dopingowani przez koleżanki i kolegów.
W latach 60-tych nastała era telewizji. Przy naszej szkole stał domek gospodarczy. Kierownictwo szkoły wraz z rodzicami wyremontowało ten domek, wymalowało, poustawiało stoliki. Tak powstała świetlica, w której był telewizor. Mieszkańcy, dzieci i młodzież schodzili się wieczorami do tej świetlicy, by wspólnie oglądać filmy, głównie seriale, ale też mecze. Dla młodzieży organizowano tam potańcówki przy magnetofonie. Pamiętam pani Olgę, jak przychodziła i uważnym okiem lustrowała sytuację. Jak coś się jej nie podobało, to siadała przy stoliku niedaleko wyjścia i kto wychodził, a wcześniej podpadł, to otrzymywał dodatkowe zadanie domowe.
Tak wiele życiowych ról
Na przełomie lat 60. i 70-tych zaczęły powstawać zespoły ludowe. Piosenki i aranżacje opracowywała pani Olga. Ona też, aż do 2007 r. prowadziła wiele lat później zespół „Gospodynki”. Próby zespołów odbywały się często w domach, uczestniczyły w nich całe rodziny. Od kiedy w 1983 r. powstał w naszej wsi kościół, zespół występował na różnych uroczystościach kościelnych, w ludowych strojach, śpiewając stare pieśni, przypomniane i wyćwiczone przez panią Olgę.
W połowie lat 60-tych rozbudowano w czynie społecznym naszą szkołę, bo stara była już za ciasna. Kierowali tym państwo Mendrek. W 1977 r. oddano do użytku, wybudowany również w czynie społecznym pawilon handlowy. Na parterze była sala do zabaw i kuchnia. Na wsi był zwyczaj organizowania wesel, komunii i innych uroczystości w domach. Na tych przyjęciach zawsze był kłopot z odpowiednią liczbą naczyń czy sztućców. Z inicjatywy pani Olgi zakupiono kilka kompletów naczyń, sztućców, garnków i utworzono w pawilonie wypożyczalnię.
Pomyślcie sobie. Od 1947 r. - kiedy wraz z mężem Franciszkiem przybyła do Krostoszowic, on kierownik szkoły, ona jedyna nauczycielka - aż do 2007 r. kiedy ze względu na stan zdrowia zrezygnowała z pracy społecznej. Tyle ról życiowych, tyle inicjatyw, choć było ich pewnie więcej. Ja zapamiętałam tyle.
Podziękowanie
W pamięci mam osobę zawsze zadbaną, schludną, elegancką, patrzącą na nas zatroskanymi, pełnymi wyrozumiałości oczami. A przecież pełniła też całe życie rolę matki, żony, gospodyni domowej. Pamiętam jej spracowane ręce, trzymające najczęściej zeszyt i ołówek albo długopis.
Myślę, że z tych wielu ról, najważniejszą była rola wychowawczyni wielu pokoleń mieszkańców naszej wsi. Myślę, że gdyby nie ona, wielu rzeczy nie udałoby się w naszej wsi zrobić. W imieniu mieszkańców wsi Krostoszowice, dziękuję za to pani Kierowniczko.
Lidia Marcol
*Olga Mendrek zmarła 6 października 2021 r. w wieku 97 lat.
** Śródtytuły pochodzą od redakcji