Wiesz coś więcej na ten temat?
Napisz do nas
Pierwsi wystawcy na placu wokół pietrowickiej hali zaczęli rozkładać swoje dobra około godziny 5 rano, chwilę później zaczęli gromadzić się również kupujący.
Andrzej Wawrzynek, wójt Pietrowic Wielkich cieszył się, że targi przyciągnęły sporo osób. – Okres pandemii to czas niedobry. Wskutek obostrzeń przez kilka miesięcy musieliśmy zrezygnować z organizacji tego wydarzenia, ale znów możemy powrócić, bo pozwalają nam na to przepisy – mówił nam włodarz. Wyrażał jednocześnie nadzieję, że pietrowicki targ na powrót stanie się cyklicznym i będzie odbywał się w każdą ostatnią sobotę miesiąca.
Wójt pytany, czy w gminie zastanawiają się nad odmrażaniem kolejnych wydarzeń, odparł, że jego najbardziej zadowala fakt, że uczniowie na powrót wracają do szkół. – To cieszy – podkreślał. Odpowiadając na postawione pytanie, dodał: – Jeżeli obostrzenia będą coraz bardziej luzowane, to będziemy się nad tym zastanawiać. Myślę, że ludzie oczekują imprez i swobody – powiedział. Włodarz dopytywany, czy odbędą się w tym roku w gminie dożynki, wyjaśnił, że jak na razie nie zapadły decyzje w tym kierunku. – Zastanawiamy się nad tym – podsumował wójt Wawrzynek.
Co ciekawego można było kupić na targach? Na to pytanie odpowiedzieli nam wystawcy:
– To owocarka z nieistniejącej już Huty Szkła Gospodarczego „Ząbkowice”. To kolekcjonerskie rzeczy. Ta, która pojawiła się na naszym stosiku, jest koloru szmaragdowego, bardzo unikalnego – opowiadał nam pani Joanna z Pietrowic Wielkich. Przedmiot sprzedał się w ciągu 30 minut od wystawienia, choć nie należał do najtańszych - kosztował 500 złotych.
Krzysztof Smolak na targu wystawił się z 3-miesięczną mikroświnką getyńską. – Rosną do 25 kg, można je w mieszkaniu trzymać – opowiadał nam o Pumbie, bo tak świnka została nazwana. Jej koszt to 250 złotych. Na swoim stoisku pan Krzysztof wystawił również kanarki. – Czekaliśmy na ten jarmark, dobrze, że powrócił – mówił nam.
Z Gliwic do Pietrowic Wielkich przyjechał pan Marek. Nie była to jednak jego pierwsza wizyta na tym wydarzeniu, choć na poprzednich edycjach gościł w latach wcześniejszych. – Czekałem aż jarmarki znów powrócą – powiedział nam. Na swoim stoisku wystawił m.in. czapkę Wojska Polskiego. – To rogatywka do munduru galowego – opowiadał, szacując jej koszt na 60 złotych.
– Ta figurka została znaleziona w Raciborzu, przy rozbiórce domu, mieszczącego się bodajże przy ulicy Katowickiej – mówiła nam pani Barbara z Wodzisławia Śląskiego, proszona o wskazanie na swoim stoisku wyjątkowego przedmiotu. Koszt to 80 złotych.
– To szachy z Harrego Pottera. Jakiś czas temu mój syn je kolekcjonował. To było żmudne zajęcie, ale udało mu się zebrać wszystkie figurki. Teraz już ich nie potrzebuje, więc postanowił je sprzedać – opowiadała nam z kolei pani Renata z Pietrowic Wielkich. Koszt przedmiotu to 700 złotych.
Wizerunek Chrystusa według Świętego Całunu, to najbardziej wyjątkowa rzecz, która pojawiła się na kolejnym stoisku. Kiedy rozmawialiśmy z panią Małgorzatą, cena przedmiotami była jeszcze w fazie ustalania.
Herb królestwa Hanoweru - państwa historycznego w Europie, na terenie dzisiejszych północno-zachodnich Niemiec wystawił natomiast pan Mieczysław. Przedmiot kosztował 600 złotych.
Jako że są to targi staroci i końskie nie zabrakło również tych drugich wystawców, a wśród nich był mieszkaniec z Jastrzębia-Zdroju. Przyjechał do Pietrowic Wielkich z końmi zimnokrwistymi, koszt jednego to 8 tys. złotych. – Zainteresowanie słabe, odwiedzający przychodzą tutaj głównie pooglądać konie – mówił nam.