W ekstremalnych sytuacjach nie da się pomóc wszystkim naraz
WODZISŁAW ŚL. Kilka dni temu powiat wodzisławski nawiedziły ulewne i katastrofalne w skutkach deszcze. W ciągu zaledwie godziny pod wodą znalazło się kilka miejscowości. Telefony w Komendzie Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Wodzisławiu Śląskim dzwoniły przez wiele godzin.
Można nawet rzec, że telefony się "paliły". Do komendy wpływały setki zgłoszeń o zalaniach czy podtopieniach. Odbierało je kilku dyspozytorów, wśród nich Mateusz Kaczmarek.
- Z punktu widzenia dyspozytora nasz licznik zdarzeń zamienił się w sekundnik. W momencie, gdy nawałnica sprzed kilku dni przechodziła nad powiatem, to zdarzeń przybywało nam z sekundy na sekundę - mówi. - Nie tylko stanowisko kierowania powiatowego odpowiada za przyjmowanie zgłoszeń, ale Wojewódzkie Centrum Powiadamiania Ratunkowego, tzw. numer 112 również nas w tym wspiera. Oni również odbierali zgłoszenia i kierowali je do nas, w efekcie mieliśmy prawdziwą lawinę - dodaje.
Dyspozytor przyjmując zgłoszenie w tak krytycznych momentach jak ten w trakcie nawałnicy, gdzie zgłoszeń są setki, musi ocenić w pierwszej kolejności gdzie zagrożone jest życie i zdrowie człowieka, dlatego "zwykłe" pompowania piwnic ustępują miejsca takim właśnie zdarzeniom.
- Pierwszeństwo będzie miało na pewno zagrożenie życia, gdzie trzeba będzie ewakuować ludzi, bo jest np. zagrożenie zalania rozdzielni elektrycznej. To są dla nas priorytety - komentuje Mateusz. - W momencie, gdy jest dwóch dyspozytorów, a zgłoszeń jest ponad 500, to nie jesteśmy w stanie fizycznie wszystkiego obsłużyć. Nie chodzi tylko o wydolność ludzką, ale także sprzętową, bo choć dysponujemy bardzo dobrym sprzętem to nie zapominajmy, że on też ma swoje granice. Przy takiej ilości zdarzeń wszystko musi być kolejkowane. W wielu przypadkach, gdy deszcz ustaje i woda zaczyna powoli opadać, mieszkańcy dają nam znać, że sobie radzą przy pomocy swojej pompy, dzięki czemu odciążają nasze siły i możemy interweniować tam, gdzie jesteśmy dużo bardziej potrzebni. Dziękujemy im za te wiadomości, bo pomaga nam to w podejmowaniu kolejnych działań - dodaje.
Niestety nie wszyscy rozumieją, że w danej chwili są zdarzenia dużo ważniejsze i mający wyższy priorytet. Pompowania wody z piwnic schodzą na dalszą pozycję na liście, przez co zdarza się, że strażacy przyjeżdżając na miejsce zgłoszenia po kilku godzinach słyszą wiele nieprzyjemnych słów. - Są pretensje i są one uzasadnione, ale fizycznie nie jesteśmy w stanie zrobić tego szybciej. Zdarzają się też osoby, które podkolorowują swoje zgłoszenia - mówi Mateusz.
Powiat wodzisławski w walce z nawałnicami wspierały także jednostki z innych miast (były chociażby jednostki z Bielska, Żywca, Bytomia, Gliwic, Sosnowca, Dąbrowy Górniczej, Cieszyna czy Jaworzna). - Jeśli jest potrzeba, to po konsultacji ze stanowiskiem kierowania komendanta wojewódzkiego, na naszą prośbę (bo nasi dowódcy widzą jaka jest potrzeba), wówczas zostaje rozdysponowana pomoc. Mamy dużo pomp, ale są to pompy małej wydajności, które przy tak dużych rozlewiskach, które się tworzyły, nie dawały rady, dlatego też między innymi z tego powodu potrzebowaliśmy wsparcia - komentuje nasz rozmówca.
Praca dyspozytora to nie tylko odbieranie zgłoszeń o zalaniach czy pożarach. To także telefony od przerażonych rodziców, których dziecko właśnie się dusi. Dyspozytor musi wykazać się prawdziwymi stalowymi nerwami, jednocześnie udzielając pomocy przez telefon i wysyłając na miejsce oddział ratunkowy.
- Zdarzyło mi się odebrać kilka takich telefonów. Jedno, które najbardziej utkwiło mi w pamięci to zakrztuszony dorosły syn, niepełnosprawny. Nazywał się Tomek. Prowadzone były działania ratunkowe telefonicznie, równocześnie zadysponowaliśmy tam zespół ratownictwa medycznego. W momencie, gdy ratownicy weszli do mieszkania usłyszałem przez telefon jak chłopak odkrztusił element, który wpadł mu do gardła - wspomina Mateusz. - Co jest bardziej stresujące? Ogrom zniszczeń jaki siała woda, czy telefon od spanikowanego rodzica? Tego nie da się porównać. Oba są bardzo stresujące. Najtrudniejsze jest to, że musimy to zrobić przez telefon. Wchodząc do mieszkania, widząc tę osobę ja wiem co mam zrobić. W tym przypadku ja jej nie widzę. Muszę zdać się na to, co twierdzi zgłaszający - dodaje.