Sobota, 23 listopada 2024

imieniny: Adeli, Klemensa, Orestesa

RSS

Kilka dni pogody, w środę bardzo mocny deszcz. A w czwartek przyszedł koniec świata [ZDJĘCIA]

17.05.2021 20:01 | 0 komentarzy | AgaKa, art

17 maja wybrałam się z aparatem do Lubomi, która znalazła się w gronie miejscowości najbardziej dotkniętych nawałnicą z 13 maja. Na to, co zastałam na miejscu trudno znaleźć określenie. Takie, które idealnie oddawałoby to, co widziałam.

Kilka dni pogody, w środę bardzo mocny deszcz. A w czwartek przyszedł koniec świata [ZDJĘCIA]
Sprzątanie po wielkiej fali w Lubomi będzie trwało jeszcze przez długi czas
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Deszczowy poniedziałek

Poniedziałek, 17 maja, godziny popołudniowe. Wsiadam do samochodu. Pada deszcz. Nie jest jednak tak ulewny, jak jeszcze kilka dni temu. Jadę, kierunek Lubomia, ulica Potocka. Po drodze przejeżdżam przez Zawadę, która także mocno ucierpiała po ostatniej nawałnicy. Jej skutków nie trzeba długo szukać. W wielu miejscach woda nadal "stoi" na polach czy między drzewami. Dojeżdżam do Lubomi, przejeżdżam obok kościoła, deszcz nadal pada. Skręcam w ul. Potocką.

Armagedon

- Jezu - pierwsza myśl, gdy popatrzyłam przed siebie. Przed domami leżały sterty przemoczonych mebli, zabawek, sprzętu RTV i AGD. Z samochodu zabieram aparat i wychodzę. - Kurde - mówię na głos, jednocześnie łapiąc równowagę. Jest ślisko, bo pomimo tego, że ulica była czyszczona z naniesionego przez wielką falę błota, to wciąż jest go bardzo dużo. Idę, ostrożnie. Dochodzę do potoku Lubomka. Na barierkach osadzonych na mostku oraz na pobliskich płotach widzę jeszcze mnóstwo błota, trawy, gałęzi... wszystkiego, co niosła ze sobą wielka fala. Widać dokładną granicę, dokąd sięgała woda. Idę dalej, w dół Potockiej. Pobocze drogi miejscami mocno podmyte, wszędzie ubłocone meble. Są też worki z piaskiem. Ogródki? Tam, gdzie powinna być zielona trawa, leży błoto. W niektórych miejscach na ogrodzeniowych siatkach gałęzi jest tak dużo, że płoty z ledwością stoją.

Wielka fala niosła ze sobą sterty gałęzi i ogrom błota. Na ogrodzeniach wciąż widać dokąd sięgała woda

Obraz jak po kataklizmie, fetor unoszący się w powietrzu i ta przerażająca cisza dookoła. Słychać tylko szum deszczu i płynącej w pobliżu Lubomki. Gdzieś w oddali dostrzegam parę wynoszącą z domu mebel, który rozpada im się w rękach.

Wychodzę na ulicę Korfantego, podobnie jak Potocka całkowicie 13 maja zalaną. Przy jednej z posesji spotykam pana Bernarda.

- Na ścianie mam zaznaczony poziom wody z 1997 roku. Wie pani, ile teraz zabrakło do tego poziomu? 2 centymetry - mówi. - Tu (wskazuje na ul. Korfantego) szła rzeka. To był moment. Patrzyłem przez okno i widziałem poziom wody potoku i wydawało się, że jest stabilnie. Chwilę później wszystko pływało. Pamiętam powódź z 1997 roku. Wtedy jednak padało przez kilka dni. Teraz wystarczyła niecała godzina - dodaje.

Mój rozmówca, pan Bernard. W momencie jego spotkania prowadził prace porządkowe na swojej posesji

Chciał przyłączyć dom do kanalizacji

Pan Bernard przed wielką falą przygotowywał się do podłączenia domu do kanalizacji. Ze względu na ukształtowanie terenu jego posesji i ciasne dojście, niemożliwe było wynajęcie koparki. Rów na kanalizację trzeba było kopać ręcznie. - Zabrakło mi jednego dnia - mówi pan Bernard, pokazując co zostało z przygotowanego wykopu. Wąska ścieżka przy ścianie budynku zawaliła się do wykopu, całkowicie go zasypując. - Kazali się szybko przyłączać do kanalizacji, no to robiłem przyłącze, ale praca poszła na marne. Trzeba będzie z wójtem rozmawiać o terminie przyłączeń, bo sama pani widzi jak to wygląda. Bałem się, że przez ten przekop woda podmyje mi fundamenty domu i zawali się ściana. Na szczęście nic takiego się nie stało - dodaje.

Tyle zostało z przygotowanego przekopu u pana Bernarda. Kanalizacja poczeka

Pan Bernard przed ulewą miał kilka gołębi, które wysiadywały jajka. - Woda je zabrała. I gołębie i jajka. Strata duża, sprowadzałem je z Czech. Jedna sztuka 300 zł. Boli. No ale cóż. Nie było ofiar w ludziach, wszyscy żyją, to najważniejsze - mówi.

Nieopodal jego domu w momencie naszej rozmowy pracował ciężki sprzęt (koparka pogłębiała ujście potoku). - Niech pani nawet nie pyta, ile ton mułu oni stamtąd już wywieźli. A ciągle kopią i ciągle wywożą - mówi mój rozmówca. - Armagedon? To mało powiedziane. Była piękna pogoda, w środę deszcz, a w czwartek koniec świata. Woda wybijała ze studzienek kanalizacyjnych. To nie miało gdzie lecieć. Przydałoby się z kilka dni stabilnej pogody. Wystarczy, żeby nie padało, bo ludzie nie mają gdzie rzeczy suszyć - dodaje.

A w Syryni...

W podobnej sytuacji są mieszkańcy m.in. ul. Potokowej w Syryni. To kilka kilometrów od Lubomi - w prostej linii nieco ponad 3 kilometry. Obie miejscowości przedzielone są wzniesieniem, zwanym potocznie Światłowcem. Wody nawałnicy ze wschodniego zbocza Światłowca gnały do doliny Lubomki, z zachodnio-południowego zbocza sunęły do doliny Syrynki, zalewając po drodze m.in. wspomnianą ul. Potokową, którą od Syrynki oddziela nasyp z ul. Bukowską (droga wojewódzka). Tam skumulowała się cała woda, zanim przetoczyła się przez drogę wojewódzką ku Syrynce. Rano trwały tam nadal porządki. Tam też przed domami na odbiór czekały zniszczone meble, panele podłogowe, sprzęty. W oczy rzuciły się buty wywieszone na płocie jednej z posesji. Pewnie miały się suszyć. Ale nadal padał deszcz.

Agnieszka Kaźmierczak