środa, 13 listopada 2024

imieniny: Stanisława, Mikołaja, Krystyna

RSS

Smutne będzie życie bez Halinki

07.11.2020 13:00 | 1 komentarz | OK

- Trochę porządkuję i znalazłem szkice Halinki. Coś pięknego. Ona miała taki zmysł artystyczny. Jak wpadła na pomysł jakiejś fryzury, to najpierw ją rysowała, a dopiero potem czesała - wspomina zmarłą Mariannę Korzonek jej mąż Bernard.

Smutne będzie życie bez Halinki
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

27 października w raciborskim szpitalu zmarła Marianna Korzonek, współwłaścicielka salonu fryzjerskiego „Olymp”, dla bliskich Halinka. – Żona była bardzo skromna i nie miała parcia na szkło. Nie wiem, jak przyjęłaby to zamieszanie wokół swojej osoby. To jednak bardzo budujące, że tyle osób ją tak dobrze wspomina – mówi Bernard Korzonek. Od kilku dni przebywa w domu na kwarantannie i jak sam przyznaje, ma teraz dużo czasu na przemyślenia. – Trochę porządkuję i znalazłem szkice Halinki. Coś pięknego. Ona miała taki zmysł artystyczny. Jak wpadła na pomysł jakiejś fryzury, to najpierw ją rysowała, a dopiero potem czesała. Jak już wyjdę z tej izolacji to kupię album, albo oprawię niektóre z nich i powieszę w salonie fryzjerskim, żeby inni też mogli zobaczyć – mówi pan Benek i dodaje, że zdolności artystyczne żona odziedziczyła po swojej mamie Jadwidze. Miała też po niej talent kulinarny. – Wigilia to u nas było święto narodowe. Jak się nauczyła robić moczkę, to musiało być przynajmniej sześć słoików, no i oczywiście ciasta, karp i duża choinka. Nieraz mówiłem: Halinko, odpuść sobie, po co tyle pracy, ale dla niej każde święta to była tradycja i wszystko musiało być zgodnie z tym, co sobie zaplanowała. Najważniejsze było jednak to, żeby wokół stołu była cała rodzina, bo Halinka musiała mieć zawsze wokół siebie bliskich – podkreśla pan Korzonek. I właśnie myśl, że została w szpitalu całkiem sama jest dla niego tą najboleśniejszą. – Zawiozłem ją w piątek, bo bardzo źle się czuła. We wtorek była poprawa. Sama do mnie zadzwoniła i jak to Halinka, wszystkim dziękowała. A potem odeszła, a ja wciąż myślę, że nie było mnie przy niej, że nie trzymałem jej za rękę i nie mogłem przytulić. Covid jest podstępnym złodziejem, który zabiera nam najbliższych. Jak w każdym człowieku jest we mnie bunt, dlaczego to właśnie nas spotkało, ale jestem wierzący, więc pozostaje mi modlitwa. Codziennie o 19.30 aż do niedzieli wszyscy, którzy chcą, będą mogli za Halinkę zmówić w domu różaniec. Nie możemy tego robić wspólnie, ale codziennie jest nas coraz więcej. To też mnie buduje – podsumowuje pan Benek.

To jak bardzo związany był z żoną podkreśla Maria Smyczek, dyrektor Cechu Rzemiosł Różnych, którego Korzonkowie są członkami. – Takich małżeństw jak oni już się nie spotyka. Zawsze razem, trzymający się za ręce, wspierający się i czuli. Jeździli na wszystkie wycieczki organizowane przez Cech i uczestniczyli we wszystkich imprezach. Pamiętam taki wyjazd do Jordanii. Dostali w hotelu królewski apartament, ale z dwoma osobnymi łóżkami. Halinka sprawę postawiła jasno: ona bez Benka spać nie będzie. I my te ciężkie łoża im przesuwaliśmy, żeby stały razem – wspomina pani Maria, która w swojej przyjaciółce podziwiała przede wszystkim kobietę. – Halinka była piękna i zawsze zadbana, a przy tym tak wrażliwa i delikatna, że zupełnie nienadająca się do czasów, które preferują gruboskórnych. Z jej salonu wychodziłam zawsze nie tylko odmieniona fizycznie, ale i psychicznie, bo ciepło, którym otaczała wszystkich klientów było wyjątkowe – mówi Maria Smyczek.

Gabriela Kowalczyk poznała Korzonków w latach 80., gdy ich zakład fryzjerski był jeszcze przy ulicy Leczniczej. – Halinka zawsze kojarzyła mi się mimozą, bo była taka delikatna i krucha. Choć urodziła się tak jak ja pod Koziorożcem, nie było w niej typowej dla tego znaku surowości. Emanowała ciepłem i spokojem. U niej nie było nigdy rzeczy, której nie można by załatwić.

Mogłam zadzwonić w ostatniej chwili i zawsze znalazło się miejsce. Gdy spotkałyśmy się po latach w Cechu Rzemiosł Różnych, organizowałyśmy wspólne pokazy mody. Ja ubierałam modelki, a Halinka je czesała. Podziwiałam ją wtedy przy pracy. W  zawodzie była detalistką. Wszystko musiało być zapięte na ostatni guzik i perfekcyjne. Była bardzo wymagająca, ale przede wszystkim wymagała od siebie. Widziałam, jak szanowała i dbała o swoje pracownice. Była dla nich jak matka – podkreśla pani Gabriela.

Przez sąsiadów pani Korzonek postrzegana była jako bardzo skromna i życzliwa wszystkim osoba. – Gdyby ktoś inny był właścicielem takiego prestiżowego salonu, to pewnie by się wywyższał i nie chciał mieć z innymi nic wspólnego, ale pani Halinka dbała o nas wszystkich, nawet o takiego bezdomnego, który tu przychodzi. Ona zawsze pamiętała o naszych urodzinach, składała wszystkim życzenia na święta, a jak się zaczęła pandemia, to mówiła żeby o siebie dbać, nosić maseczki i zachowywać odstęp. To ona była pomysłodawczynią strojenia ulicy na Boże Ciało. O piątej rano już była na nogach i razem z innymi pracowała. Nie wiem kto się tym wszystkim teraz zajmie. Zabrali nam takiego wspaniałego człowieka, ale niebo zyskało anioła – mówi pani Karina.

Jeden z najlepszych specjalistów branży fryzjerskiej w Polsce, Józef Dreinert, poznał Korzonków czterdzieści lat temu, gdy zaczął przyjeżdżać na organizowane przez nich w Raciborzu egzaminy czeladnicze. – Halinka to była niespotykanie spokojna dziewczyna. Nigdy nie słyszałem, by podniosła na kogoś głos. Zawodowo była bardzo ambitna. Uwielbiała damskie czesanie i we fryzurach robiła ogromne postępy. Interesowały ją wszystkie nowinki i potrafiła wychwycić w konkursach każdą nowość. Byłem trenerem kadry narodowej, więc często pytała mnie o radę. Pod względem fryzjerskim rozkręciła nam Racibórz. Brała udział w wielu konkursach i przygotowywała swój zespół do Mistrzostw Polski. Ona nigdy nie była dla siebie, tylko dla innych. Co ciekawe, nie było w niej zawodowej zawiści. Widziałem jej podejście do innych fryzjerów, którzy byli przecież konkurencją. Dzieliła się z nimi swoją wiedzą i doświadczeniem – mówi sędzia klasy międzynarodowej z Katowic.

A jaka była na co dzień w pracy, jako szefowa? Monika Matuszek, która związana jest z „Olympem” od dwudziestu lat mówi, że najbardziej ceniła w niej szczerość, która nieraz musiała zaboleć. – Nie pozwalała sobie nigdy na żadną fuszerkę w zawodzie, a do pracownic i uczennic miała dużo cierpliwości. Była bardzo wymagająca, ale potrafiła tyle razy tłumaczyć i powtarzać, aż wszystkie zrozumiały. Takie rzeczy docenia się dopiero po latach. Lubiła nowe wyzwania. Jak przygotowywała dziewczyny do konkursów to na 100 procent. Zawsze mogłam się jej zwierzyć i zawsze mogłam na nią liczyć. Stworzyła nam w salonie taką rodzinną atmosferę, że nie czuję, że przychodzę do pracy – mówi pani Monika i podkreśla, że szefowa była dla niej wzorem kobiety. – Schodziła do salonu elegancka i zadbana. Wciąż mam nadzieję, że przyjdę do pracy, a ona po prostu do nas zejdzie jak kiedyś. Teraz będziemy musiały się zastanawiać, co w danej sytuacji zrobiłaby szefowa i będziemy się starać być takie, jak ona.

Katarzyna Gruchot