środa, 27 listopada 2024

imieniny: Waleriana, Wirgiliusza, Ody

RSS

12.04.2020 07:00 | 2 komentarze | red

Umieramy w życiu po wielokroć - pisze ks. Łukasz Libowski.

Czekamy na cud. Czekamy na zmartwychwstanie
Zastąpienie Chrystusa do otchłani (Andrea Mantegna). Źródło: wikipedia.org (domena publiczna).
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

I.

Zmartwychwstawać – owszem, to rzecz boska. Przede wszystkim rzecz to boska. Ale nie jest to rzecz wyłącznie boska. Zmartwychwstawać to także rzecz ludzka. Może nawet najbardziej ludzka ze wszystkich rzeczy ludzkich. Może właśnie z martwych powstawanie jest tym, co najlepiej charakteryzuje naturam humanam. Co najakuratniej, najdokładniej uchwytuje istotę naszej ludzkiej kondycji. Możliwe, moi drodzy, że winniśmy przyjąć, iż być człowiekiem znaczy zmartwychwstawać. Iż być człowiekiem to nasamprzód zmartwychwstawać. Dopiero potem jest miejsce na wszystko inne.

Czyż bowiem spośród umarłych wstawanie nie jest treścią fundamentalną, tą zasadniczą materią naszego ludzkiego żywota? Czyż, szanowni Państwo, nie jest tak, iże wszystka nasza człowiecza egzystencja to nic innego jak – taki cykl nieustanny – umieranie, grób i z tego grobu się wydostawanie? Z tej bezdennej i nieskończonej otchłani, jaką jest grób, się wygrzebywanie? Z tej najciemniejszej, najmroczniejszej nicości, jaką jest grób, do słońca wypełzywanie, do tego rozświetlonego wszystkiego powolne się zbliżanie, tegoż rozświetlonego wszystkiego – życia! – stopniowe dosięganie?

II.

Czyż wszakże nigdy nic w nas się nie skończyło? Czyż nigdy nic w nas nie obumarło? Czyż nigdy żadna cząstka nas w nas się nie rozpadła? – Choćby i śmiał ktoś twierdzić, że nie, nie, wielkanocni moi czytelnicy, nie dam, powiadam, nie, nie dam takiemu wiary. – I czyż tak tylko bywało, że dosięgała w nas swego kresu i bezpowrotnie przepadała, i znikała wyłącznie jakaś część nas? I jeszcze, dalejże: czyż raz tylko jeden skonaliśmy, zniknęliśmy cali? Czyż raz tylko jeden pośród żywota naszego zalegliśmy na mary? – My, ludzie, moi drodzy, umieramy w życiu wiele razy. Dziesiątki, setki, a może nawet i tysiące razy. Umieramy na różne sposoby, w różnych okolicznościach i w różnych wymiarach. Tak, moi mili, my, ludzie, umieramy po wielokroć. Po tysiąckroć. I wielorako. Tysiącrako.

Są śmierci – by wymienić przynajmniej niektóre – zawodowe i prywatne; osobiste i grupowe, wspólnotowe, narodowe, światowe; rodzinne i koleżeńskie, przyjacielskie; są śmierci fizyczne, psychiczne i duchowe. Pomyślmy. Rozczarowanie samym sobą, drugim człowiekiem, życiem, światem. Rozstanie się z marzeniami. Rozejście się przyjaciół. Rozpad małżeństwa i rodziny. Zwolnienie z pracy. Choroba. Kłótnia. Spór. Wojna. Zranienie. Samotność. Grzech. – W każdej z tych sytuacji umieramy. W każdej z tych sytuacji coś w nas umiera. W końcu nie zawsze umieramy cali. Acz może i tak jest, że wraz z obumarciem jakieś cząstki w nas obumieramy cali… Kto rzecz rozstrzygnie? Czy ktokolwiek rozstrzygnąć ją potrafi?

Skoro przeto różnorakie jest nasze umieranie, to i różnorakie są nasze groby. Proszę – znów – pozwolić na kilka przykładów. Uparte w grzechu trwanie. Obrażanie się. Obezwładniające lenistwo. Melancholia, smutek, rozpacz. Paraliżujący strach. Internet, granie. Łakomstwo, obżarstwo, pijaństwo. Pornografia, seks. Pracoholizm. Agresja, gniew. Znieczulica, oziębłość, niewrażliwość. Niespotykanie się z samym sobą w wewnętrznej swej komnacie. – Może w rzeczywistości, tak naprawdę my, ludzkość, jesteśmy wielkim, ogromnym cmentarzem? Hen, daleko w przód i w tył, daleko w prawo i lewo ciągnącym się cmentarzyskiem, na którym – gdzie nie spojrzeć – rzędy – nie, nie jednakowych, ale najprzeróżniejszych mogił?

Skoro zaś różnorakie jest nasze umieranie i różnorakie są nasze groby, to i różnorakie jest – i być takie musi – nasze zmartwychpowstawanie. Pojednanie. Zażegnanie sporu, zakończenie waśni. Rozwiązanie problemu. Znalezienie nowej pracy. Ułożenie spraw towarzyskich, małżeńskich, rodzinnych. Odnowienie zarzuconej znajomości. Terapia. Odpuszczenie grzechów. Zerwanie z nałogiem. – Ach, ten cudowny świst przeciągle wydychanego wtedy powietrza! To ulgi rozkoszne poczucie! Toż doświadczamy wówczas jak gdyby kruszenia, jak gdyby lodu pękania. To jakby odwilż na wiosnę! Przeżycie owo upewnia nas, że oto idzie do nas nowe. Że oto zaczyna się życie. Kolejne. Nowe.

III.

Dostojni moi Państwo, w każdym naszym zmartwychwstaniu jest coś z owego jednego jedynego zmartwychwstania. Jest coś z Chrystusowego zmartwychwstania. Każde nasze zmartwychwstanie jest udziałem w tym jednym Chrystusowym zmartwychwstaniu. To jedno zmartwychwstanie odnawia, ponawia się w każdym naszym zmartwychwstaniu. – Ecce magnum mysterium resurrectionis. Każde ludzkie zmartwychwstanie jest cudem. Bo w każdym tym zmartwychwstaniu jest Bóg. W każdym człowieczym zmartwychwstaniu Jezus zmartwychwstaje. Wraz z każdym zmartwychwstającym człekiem Chrystus z martwych powstaje.

Chodzi o to, żeby to zobaczyć. Żeby to sobie uprzytomnić, uzmysłowić. Jedna jest tajemnica zmartwychwstania. Najpełniej, najwłaściwiej dokonała się ona w Chrystusie. Tymczasem natomiast dokonywa się ona – w jakiejś mierze… – między nami.

IV.

Najgorsze w onym cyklu: umieranie, grób i spośród umarłych powstanie – jest czekanie na zmartwychwstanie. Tak, etapem najtrudniejszym jest grób. Zamknięcie w grobie. A to przecież istota istoty człowieczeństwa, a zatem istota zmartwychpowstawania: złożonym być w grobie. I czekać. Czekać na cud. Czekać właśnie na zmartwychwstanie. Dlaczego siedzieć w grobie i cierpliwie tam czekać trudniejsze jest od umierania i zmartwychpowstawania?

Bo to siedzenie i czekanie dłuży się okrutnie. Dłuży się sromotnie. Strasznie. I nie dziwota, że się dłuży: ma prawo się dłużyć. Ten etap środkowy jest bowiem w naszym „kołowrocie wcieleń” po prostu – najzwyczajniej – ot, najdłuższy. Nie jest wszak tak, że śmierć co jakiś czas przerywa nam życie i na jakiś czas trzyma, dzierży nas w swoich szponach. Jest raczej tak, że przez cały czas obejmuje nas i zwiera się z nami ona, ta kochanka nasza namiętna a niezaspokojona, i że co jakiś tylko czas na jakiś czas udaje nam się wyrwać z jej uścisku i żyć. Rzec przeto można: my to nie-życie ozdobione, upstrzone życiem, nie zaś życie nie-życiem przetykane. Jesteśmy bezskrzydłymi ptakami, szanowni Państwo, którym co jakiś jeno czas skrzydła wyrastają. I wtedy szybujemy w przestworza. Wówczas latamy. A dwa: owo siedzenie i czekanie jest najtrudniejsze, bo w grobie trwaniu z upływem czasu narasta rozpacz. Rozpacz nasila się tam i potęguje w nas permanentnie. Mówi się wprawdzie o dnie rozpaczy, nie ma chyba jednak dna rozpaczy. Bezdenna jest rozpacz i nieskończona. Nie sposób sięgnąć kresu rozpaczy…

Z drugiej strony czekanie na zmartwychwstanie ma swoją głębię i na swój sposób jest ono piękne. Bardzo piękne. W on przecież czas przychodzi do nas, schodzi ku nam i po nas Chrystus. On, Chrystus: druga istota – od pierwszej może jeszcze nawet znaczniejsza, ważniejsza – naszego zmartwychpowstawania, druga istota istoty człowieczeństwa. Chrystus: cała nasza nadzieja. Nadzieja naszego ocalenia. Leżąc w grobie, w tej pustce, w tym Szeolu, w tym piekle, w tej otchłani, Chrystusa w dół ku nam zstępującego całym naszym jestestwem przeczuwamy. I na spotkanie z nim w ów czas się gotujemy. Na niego ku nam przychodzącego, na niego, który jest łaską, w ów czas się otwieramy. Szeroko się otwieramy. Z naszego bólu. Z bezsiły. Z żalu. Ze świadomości klęski, przegrania, druzgoczącej porażki.

V.

Mili czytelnicy, czy muszę tu jeszcze coś dodawać? – Nie. Zdaje mi się, że nie, że wszystko jest już jasne. Zanadto może nawet jasne.

W naszych dziejach – w dziejach człowieka – trwa teraz Wielka Sobota. Świat spowija cisza. Bezwzględna cisza. Ta cisza osłania wydarzającą się tajemnicę. Misterium wielkosobotnie.

Leżymy w grobie. Czekamy na cud. Czekamy na zmartwychwstanie.

Leżymy i czekamy. Pragniemy żyć. Serce ściska nam za życiem tęsknota.

Patrzymy przed siebie. W dal. W nieprzeniknioną ciemność. Ale niczego nie widzimy. Nikogo w tym mroku nie dostrzegamy. Nasłuchujemy. Ale niczego w tej głuszy nie słyszymy. Wytężamy słuch. I nic. Najmniejszego, najdelikatniejszego nawet szmeru.

Lękamy się i niepokoimy. Co to będzie? – Lecz ufamy. Bo i cóż innego nam zostało?

Chrystus już schodzi – podpowiada nam wiara. Już ku nam idzie. Zatykający wejście do piekieł kamień odwalony.

My tu, w dole, siedzimy. Przejęci. Strwożeni. Struchlali.

Oto Wielkanoc. Tegoroczna Wielkanoc. Nasza Wielkanoc.

Pascha nad Paschy. Zmartwychwstanie ponad wszystkie inne – mniejsze i większe – nasze zmartwychwstania.

ks. Łukasz Libowski