Wielki cud w małym mieście. Jowitka krzykiem ogłosiła, że chce żyć
Basia i Karol Sławkowie z Raciborza mieli już czterech synów, ale wciąż marzyli o córeczce. Spróbowali po raz kolejny zajść w ciążę i udało się. Ich radość nie miała granic, gdy na pierwszych badaniach prenatalnych dowiedzieli się, że dziecko rozwija się prawidłowo. Wtedy nic nie wskazywało, że już wkrótce życie mamy i jej nienarodzonej córeczki zawiśnie na włosku. Infekcja, przedwczesna akcja porodowa, cesarskie cięcie, skrajne wcześniactwo, sepsa, operacje, leki, bezdechy – choć doświadczyli tego wszystkiego, nie załamali się, a swoją radością i pozytywnym usposobieniem mogliby obdzielić niejedną rodzinę.
Do pięciu razy sztuka?
Barbara i Karol Sławkowie poznali się 11 lat temu. Pan Karol dobrze pamięta ten dzień, bo świętował wówczas swoje urodziny. Wracał z imprezy przez raciborski rynek, gdy zaczepiła go jakaś dziewczyna. Następnego dnia spotkali się raz jeszcze na strażackim memoriale. Potem było wyjście na kawę, randkowanie, decyzja o zamieszkaniu razem i ślub, który zawarli 27 marca 2010 r. Od początku chcieli mieć dzieci i to marzenie się spełniło. Najpierw urodził się Oskar, który ma dziś 9 lat i cierpi z powodu zaburzeń autystycznych. Drugi w kolejności jest 7-letni Mateusz, trzeci 4-letni Miłosz. Najmłodszym z chłopców jest 2-letni Natan. Wreszcie doczekali się upragnionej córeczki, która przyszła na świat w dramatycznych okolicznościach.
Cztery miesiące przed czasem
Jowita Sławek miała urodzić się 3 grudnia 2019 roku, ale przyszła na świat cztery miesiące wcześniej – 9 sierpnia 2019 r. Dzień przed narodzinami dziewczynki jej mamie odeszły wody i zgłosiła się do raciborskiego szpitala. Pani Basia przeczekała kilka bezcennych godzin w kolejce na badanie ultrasonografem. W tym czasie infekcja, która spowodowała odejście wód płodowych, rozwijała się w najlepsze.
– W końcu zdecydowali się wysłać żonę do Bytomia. Tam lekarze powiedzieli jej, że gdyby przyjechała kilka godzin wcześniej, być może udałoby się podtrzymać ciążę jeszcze przez tydzień – dwa, znacznie zwiększając szanse przeżycia Jowitki, ale że infekcja bardzo się już rozwinęła, to udało im się przetrzymać ciążę tylko do następnego dnia – mówi Karol Sławek, mąż pani Basi.
Jowita urodziła się w 23. tygodniu życia poprzez cesarskie cięcie. Ważyła 520 gramów. Następnego dnia waga dziewczynki spadła do 360 gramów. Oprócz skrajnego wcześniactwa, życiu Jowity oraz jej mamy zagrażała sepsa. – Lekarze powiedzieli nam wprost, że tylko od nas zależy, czy pozwolimy jej odejść, czy będziemy walczyć o jej życie – wspomina tato dziewczynki.
Przeżywa jedno na tysiąc dzieci
Przychodząc na świat, Jowita wydała z siebie krzyk. To był dobry znak, który w skrajnym wcześniactwie nie jest normą. Stan krytyczny dziewczynki długo się utrzymywał. Mimo to pan Karol cały czas był dobrej myśli. Gorzej było z mamą Jowity, która po wyjściu ze szpitala bardzo cierpiała z powodu rozłąki z córeczką. – Byłam szczęśliwa, gdy mogłam do niej jechać, ale to nie zdarzało się codziennie. Gdy nie widziałam jej dwa – trzy dni, siadałam w pokoju, brałam jej ciuszki i płakałam – wspomina dramatyczny czas pani Basia.
Mała Jowita większość swojego życia spędziła w szpitalach.
Najpierw w Bytomiu, potem w Jastrzębiu-Zdroju, a następnie w Zabrzu. Przeszła m.in. martwicę nerek, niewydolność płuc, dysplazję oskrzelowo-płucną, zmiany na mózgu, niewydolność serca, transfuzję kwi, laserową operację oczu.
– Ona na początku była tak mała jak moja dłoń, ważyła mniej niż pół paczki cukru, ale żyje – mówi pan Karol i
podkreśla, że jedno na tysiąc dzieci przeżywa tak wczesne urodzenie. 99% nielicznych dzieci, które to przetrwają, doświadcza później problemów z chodzeniem czy mową. – Póki co Jowita ma niedokształcone kości, ale uczęszcza na zabiegi rehabilitacyjne do poradni przy ul. Skłodowskiej w Raciborzu, które to naprawią. Ważne, że ma dobrą koordynację ruchową – dodaje pan Karol.
Co dwa dni ratują jej życie
Jowita po raz pierwszy opuściła szpital 26 stycznia 2020 r. Przez dwa tygodnie przed planowanym wypisem Jowity, jej mama codziennie dojeżdżała do szpitala w Zabrzu. Szkolono ją, jak reagować w sytuacjach zagrożenia życia dziecka, do których w praktyce dochodzi... co dwa – trzy dni. Wszystko przez bezdechy spowodowane nieprawidłowym rozwojem płuc wcześniaka. – Jowitka robi się blada i zimna. Wtedy ją reanimujemy – mówi pan Karol. Choć rodzice dziewczynki zakupili specjalny monitor bezdechu, który sygnalizuje niebezpieczne sytuacje, to i tak czuwają przy niej na zmianę, aby zawsze być gotowym do reakcji.
Dziś dziewczynka waży już przeszło 4,5 kilograma. Wciąż wymaga szczególnej troski i opieki. Rodzice posiadają długą listę leków, które podają swojej córeczce osiem razy dziennie. I nie posiadają się ze szczęścia. Zgodnie twierdzą, że w nieszczęściu, które ich spotkało, przydarzył się cud. Ich mała córeczka żyje i rozwija się wyjątkowo dobrze.
Wojciech Żołneczko
Komentarze
3 komentarze
Zainteresujcie się co teraz dzieje się z małą !
Może i. Medycyna leki pomogły ale maleńka miała naprawdę szczęście i można uznać że cud się wydarzył bo przeżycie takiego maleństwa jest naprawdę aż nieprawdopodobne :-)
To nie cud, to medycyna i leki. Dziękujmy ewolucji i rozwojowi