Niedziela, 24 listopada 2024

imieniny: Emmy, Flory, Jana

RSS

Sztangista Gerard Rzepniok czyli historia bez happy endu

29.12.2019 07:00 | 0 komentarzy | red

Był koniec lata 1986 roku, w kawiarni „Basztowa” w Raciborzu przy stolikach siedzieli zarówno stali bywalcy, jak i kilku okazjonalnych gości. Przy jednym z nich spędzali czas trzej młodzi mężczyźni. Wypili już sporo, zachowywali się głośno i ostentacyjnie zwracając na siebie uwagę. Jednym z nich był Gerard Rzepniok, sportowiec raciborskiej sekcji podnoszenia ciężarów.

Sztangista Gerard Rzepniok czyli historia bez happy endu
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Skromne początki

Swoją przygodę z ciężarami poprzedził prawdopodobnie zainteresowaniem kulturystyką. Wśród niewielkiego kręgu zapaleńców w Knurowie skupionych wokół Eugeniusza Mehlicha wymienia się młodego Gerarda Rzepnioka. Grupa najpierw ćwiczyła w mieszkaniu prywatnym, następnie w piwnicy na wykonanych własnym sumptem urządzeniach. W 1980 roku trener Eugeniusz Mehlich zdobył brązowy medal na mistrzostwach Polski, a w tym samym czasie jego podopieczni: Ryszard Tomanek, Marek Pola i Gerard Rzepniok zostali mistrzami Polski. Prawdopodobnie właśnie w 1980 roku młody Rzepniok został dostrzeżony przez klub „Unia” Racibórz i otrzymał wówczas stypendium sportowe. Sztangista urodził się w roku 1960 w Kędzierzynie-Koźlu, zameldowany był na stałe w Większycach, a po ukończeniu szkoły podstawowej rozpoczął w 1977 roku pracę w cegielni w Baborowie. Dopiero w roku 1982 przeniósł się na stałe do Raciborza, na Ostróg, jego żona pracowała wówczas w pobliskim DOMGOS-ie.

Niebezpieczny wichrzyciel?

Choć Racibórz tamtej doby nie oferował wielu atrakcji, było kilka miejsc szczególnie popularnych. Należała do nich kawiarnia „Basztowa” przy ul. Nowej. Tam właśnie przy stoliku jesienią 1986 roku siedział Gerard Rzepniok z kolegami i nie przebierając w słowach wyraził swoje zdanie o przygotowywanych przez rząd podwyżkach, zwłaszcza złośliwie odniósł się do podniesienia cen biletów PKP i PKS, które miało wejść w życie 1 października. Wyrażał także bez ogródek, często w wulgarnych słowach swoją niezwykle krytyczna opinię o decyzjach rządu we wszystkich kwestiach związanych z gospodarką. Koledzy siedzący przy stoliku nie odezwali się i nie skomentowali usłyszanych opinii. W kawiarni był w tym czasie TW „Tadeusz”, na co dzień pracownik Zakładów Graficznych, który doniósł o postawie sztangisty. Raciborska SB wszczęła wówczas tajne działania mające na celu „prześwietlenie” mężczyzny i „neutralizację” zagrożenia. Uznano, że sportowiec podważa autorytet PZPR, podstawy ustroju socjalistycznego i sojuszy ze Związkiem Radzieckim. Cel działań był prosty, doprowadzić do sytuacji, w której ciężarowiec zaprzestanie krytykowania ustroju. Założono w związku z tym Sprawę Operacyjnego Sprawdzenia pod kryptonimem „Krytykant”.

Zneutralizować zagrożenie

Niedługo po tym zdarzeniu Rzepniok podjął pracę jako murarz w Młodzieżowej Spółdzielni Pracy „Agrikola”, w brygadzie budowlanej w Kędzierzynie-Koźlu. Pozornie zniknął służbom z oczu, ale z Raciborza „poszedł cynk” do SB w Kędzierzynie, a ta zaczęła sprawdzać, czy czasem na nowym terenie murarz nie kontaktuje się z działaczami podziemia solidarnościowego. Nic na to jednak nie wskazywało. Poza tym został on wysłany do Prudnika, gdzie była realizowana jedna z prac spółdzielni. Monitorowano, czy czasem wśród kolegów w pracy, w nowym środowisku dalej nie głosi krytycznych opinii o rządzie i partii. Nadzorowano także jego przyjazdy do Raciborza. Odnotowano, że w trakcie pobytu w dniach 12 – 14 grudnia 1986 roku nadal wypowiada się krytycznie, tym razem odniósł się do tzw. reformy gospodarczej twierdząc, że będzie ona polegać jedynie na kolejnych znacznych podwyżkach cen artykułów spożywczych, przemysłowych oraz wszystkich opłat i nic w rzeczywistości nie zmieni. Była to wówczas opinia sporej części obywateli PRL, ale artykułowanie jej publicznie mogło się spotykać z ostrą reakcją władzy. Stwierdzono jednak, że Rzepniok nie podejmuje czynnej działalności politycznej w Raciborzu, nie ma styczności z Kościołem, czy zdelegalizowaną Solidarnością. Inwigilacja trwała, zbierano informacje i wszelkie dane o „figurancie”, jak nazywano osobę będącą w zainteresowaniu służb. Na bieżąco wysyłano meldunki, w których relacjonowano działania wobec sztangisty, do SB w Katowicach oraz do MSW w Warszawie!

Rozmowa ostrzegawcza

SB charakteryzowała Rzepnioka jako osobę o przeciętnej inteligencji, nadużywającą alkoholu. Jako zainteresowania wskazano ciężary i zapasy, choć wiemy, że bardziej od zapasów fascynował się kulturystyką, o czym również wspomina jeden z kolegów z sekcji podnoszenia ciężarów. Sportowiec nie był dotąd karany i do roku 1986 nie „podpadł politycznie”. Po zebraniu informacji i haków, przystąpiono do przygotowania i przeprowadzenia tzw. rozmowy ostrzegawczej. Działo się to wówczas, gdy uznano, że zakończony został proces rozpoznania i teraz należy uzyskać efekt zastraszenia. Zazwyczaj w czasie takich „spotkań” funkcjonariusz przybierał maskę, która mówiła: „wiemy, co robisz, nie podoba się nam to, możemy ci uprzykrzyć życie, ale po co ci to? Przestań podskakiwać, bo jak nie….”. Przy czym w trakcie rozmowy rzucano jakieś szczegóły z życia osobistego czy rozmów, co robiło piorunujące wrażenie i ludzie najczęściej myśleli, że bezpieka wie wszystko, bo skoro znają takie detale…

„Rozmowa” odbyła się 29 kwietnia 1987 roku i „oskarżony” nie oponował wobec zarzutów, oświadczył, że jeśli takie rzeczy mówił, to musiał być wówczas po spożyciu dużej ilości alkoholu i nie przypomina sobie, aby w miejscu publicznym wygłaszał przytoczone mu słowa. Porucznik Antoni Kurasz, który zajmował się SOS „Krytykant” i przeprowadzał „rozmowę”, ostrzegł Rzepnioka, by ten kontrolował swoje wypowiedzi oraz nie nadużywał alkoholu, a jeśli sytuacja się powtórzy zostanie pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Przesłuchiwany obiecał funkcjonariuszowi policji politycznej, że podporządkowuje się zaleceniom.

Po problemie?

Kontrola jednak trwała i potwierdziła, że figurant nie utrzymywał kontaktów z grupami młodzieżowymi z Raciborza, obracał się jedynie we własnym środowisku, nie stykał się z księżmi, grupami katolickimi, czy też byłymi członkami NSZZ „Solidarność”, sam był przed stanem wojennym szeregowym członkiem związku. SB uznała, że nie był inspirowany, do publicznego krytykowania partii, a obecnie większość czasu spędzał na delegacjach z pracy, na budowach w różnych częściach kraju, w Raciborzu bywał już tylko okazjonalnie. Dlatego też postanowiono zaprzestać inwigilacji i zamknąć sprawę „Krytykant”, co nastąpiło w czerwcu 1987 roku, a samego Rzepnioka kontrolować, sprawdzać wyrywkowo w ramach podteczki zagadnieniowej, w której odnotowywano poczynania i działania represyjne wobec instytucji podległych GKKFiS (Głównemu Komitetowi Kultury Fizycznej i Sportu), do której należała „Unia” Racibórz.

Epilog

Komunizm przygotowywał się już do kolejnej transformacji, złamane społeczeństwo w stanie wojennym już nie podniosło głowy. Aktywnie grupy podziemne działały najczęściej w dużych ośrodkach. Zaskakuje więc, że SOS „Krytykant” została w ogóle wszczęta, procedury w ramach tej sprawy są raczej charakterystyczne dla lat 50 i przypominają najgorsze czasy stalinizmu, kiedy próbowano dławić najmniejsze odruchy oporu, czy krytyki. Tymczasem takie zjawiska obserwujemy w Raciborzu w drugiej połowie lat 80, pokazują one, że komunizm do końca nie zrezygnował ze swojego totalitarnego charakteru i prześladował nawet za krytyczne opinie wypowiadane wśród wąskiego grona kolegów. Ale w Raciborzu praktycznie niewiele się działo, nie było zorganizowanych struktur podziemia, zatem SB zajmowała się tego typu drobnymi wykroczeniami przeciwko władzy i partii.

Nie wiemy, kiedy Gerard Rzepniok zakończył swoją przygodę ze sportem. Jak wspominają dawni koledzy, był ważną częścią drużyny, z którą odnosił sukcesy w II lidze, brał udział w obozach szkoleniowych i sportowych. Po transformacji ustrojowej, w III RP niestety nie zmienił swojego trybu życia, a ten coraz mocniej odbijał się na jego zdrowiu. Coraz częściej, jak wspomina jeden z jego znajomych, po pijanemu wdawał się w bójki i lądował na pogotowiu. W końcu doszło do tragedii, jak zwierzył się po latach dawnemu koledze z klubu, pewnego dnia po kolejnej imprezie obudził się w swoim łóżku obok martwej żony, w jej sercu tkwił wbity po rękojeść nóż, była martwa. Opowiadał, że nie był pewien czy to zrobił, czy czasem sprawcą nie był ktoś inny, a on sam został wrobiony. Po prostu tego nie pamiętał, nic nie pamiętał z tamtej nocy. Sąd nie znalazł okoliczności łagodzących i skazał byłego sztangistę na najwyższy wymiar kary, 15 lat pozbawienia wolności (nominalnie było to kara 25 lat), którą odbywał w więzieniu przy ul. Eichendorffa w Raciborzu. Czas szybko mijał, nadszedł czas opuszczenia murów więziennych i dawni koledzy znów mogli go spotkać na ulicy, prosił wówczas o kilka złotych, wspominali stare czasy. Zdrowie jednak było w coraz gorszym stanie, pierwszy zawał był znakiem ostrzegawczym. A tego roku miasto szybko obiegła wieść o akcji reanimacyjnej pod jednym z marketów przy ul Opawskiej, nieudanej akcji, mężczyzna, którego mimo wielu wysiłków próbowano uratować zmarł. Był nim Gerard Rzepniok.

Bone Bondczewski

(Imię i nazwisko bohatera tekstu zostały zmienione)