Zapiski z pamiętnika Łukasza podróżnika: Love and hate. Odi et amo
Dziś będzie historyczno-sztucznie i filologicznie. O miłości i nienawiści. I o tym, że nie jesteśmy tak oryginalni, jak się nam niekiedy zdaje.
Love and hate
Niedaleko wejścia głównego do würzburskiej katedry stoi, jak wyczytałem, od 16 maja tego roku, intrygująca rzeźba. Stanowi ją trójwymiarowy napis. Napis jest to osobliwy, jako że czytać go można, a nawet czytać go chyba należy, z dwóch stron: z jednej strony zobaczymy – jakiś ułamek sekundy trzeba sobie jednak dać, myślę, na zastanowienie – wyraz „Love”, którego polskimi odpowiednikami są słowa „kochać” i „miłość”, z drugiej natomiast wyraz „Hate” – po polsku: „nienawidzić”, „nienawiść”. Gdy chodzi o słowo „Love”: mamy tu dość fikuśne „L” z nieco wydłużoną, przechyloną w prawo i zakończoną zamaszystym wywijasem „główką” i, rzekłbym, z przedtaktem w postaci zgrabnej pętelki, „L” bardziej przypominające „L” kaligrafowane aniżeli drukowane; potem następują całkowicie normalne „o” i „v”, do których „dokleja się” znacznie większe od nich, nietypowe „e” – jest to jakby przechylające się w lewo, płynnie, wprawną ręką zapisane, pośrodku przekreślone „c”. Co zaś tyczy się wyrazu „Hate”: rozpoczyna się od dziarsko uformowanego „H” – jest to „H” szerokie, zajmuje tyle miejsca, co dalsza część słowa, a jedno jego „ramię” jest dużo wyższe od drugiego; dalej stoją „a” i „t”, którego „belka poprzeczna” jakby została napisana tym samym pociągnięciem pióra, co jego „belka pionowa” – i do tego „dochodzi” malutkie „e”.
Praca, wyjaśnijmy, wykonana ze stali, zatytułowana, nikt nie będzie tu raczej zaskoczony, LOVE HATE, jest ambigramem, a więc właśnie tak ukształtowanym napisem, że daje się go przeczytać z dwóch stron; termin „ambigram” bierze się z dwóch słówek: z łacińskiego ambo – obaj razem, obydwaj – i greckiego τό γράμμα (tó grámma) – rysunek, litera, pismo, traktat etc. (znamy dobrze, szanowni Państwo, słowo „gramatyka” – greckie ἡ γραμματική [he grammatiké] – z rodziny tegoż wyrazu). Autorką dzieła jest urodzona w Würzburgu Mia Florentine Weiss. Internet podpowiada, że instalacja zdążyła zrobić już zawrotną karierę. Ale kariera ta i jej konteksty zupełnie mnie w tej chwili – ani, szczerze mówiąc, w ogóle – nie interesują.
Odi et amo
Kiedy zobaczyłem opisany właśnie würzburski ambigram, przypomniał mi się – gdybym nie przyznał, że moment ów dostarczył mi wielkiej radości, nie byłbym względem siebie uczciwy – słynny incipit jednej z pieśni, 85., Katullusa, poety z I w. przed Ch.: „Odi et amo”, „Nienawidzę i kocham”; praca Weis jest wszak, tak można rzec, i to zupełnie niemetaforycznie, wcieleniem tegoż incipitu, przy czym łacina została w niej zastąpiona angielskim, łaciną, jak chcą niektórzy, współczesną. Czy Weiss inspirowała się Katullem? Nie wiem, aczkolwiek rozsądnie wydaje mi się przyjąć, iż o wyrażeniu „Odi et amo” słyszała.
Wspomniany utwór Katullusowy, obficie, jak sądzę, nasączony emocjami, a króciutki, brzmi tak: „Odi et amo. quare id faciam, fortasse requiris. / nescio, sed fieri sentio et excrucior”. Przekład filologiczny, czyli możliwie dosłowny, tegoż dwuwiersza przedstawia się następująco: „Nienawidzę i kocham. «Dlaczego to czynię?» – może pytasz. / Nie wiem, lecz czuję, że [to] dzieje się, i cierpię”. A oto wybrane jego tłumaczenia uładzone, powiada się, artystyczne, literackie – Jana Czubka z 1898 r.: „Nie kocham a szaleję! – Powiesz: nie do wiary! / – Prawda, a przecie tak jest – i cierpię bez miary”; Grzegorza Franczaka z 2013 r.: „Nienawidzę – i pragnę. Powiesz może: sprzeczność? / Nie wiem. Czuję tylko i żyję tą męką”; i – nieskromnie tu sobie, zgadza się, poczynam – moje: „Kocham i nienawidzę. Dlaczego? – pytasz. / Nie wiem. Tak czuję. I cierpię”.
* * *
Po co owo zestawienie: rzeźby Weiss z początkowymi słowy – tak, resztę zostawmy – jednej z pieśni Katullusa? Spodziewam się „załatwić” dwie sprawy.
Kwestia pierwsza jest merytoryczna: jak bardzo, mili Państwo, takie bliskie związanie słów „kocham” i „nienawidzę” odpowiada rzeczywistości! Czyż miłość i nienawiść, nienawiść i miłość nie przynależą do siebie? – Raz: ileż to, jeżeli słowa te będziemy rozumieć szerzej, sympatii przerodziło i przeradza się w antypatie, i ileż nieprzyjaźni przeistoczyło i przeistacza się w przyjaźnie; ileż, jeśli znów słowa te wziąć w ich sensie węższym, miłości rozpadło i rozpada się, przeobrażając się w nienawiść, i ileż nienawiści przekształcić się już dotąd zdołało i ciągle jeszcze przekształca się w miłość! Czyż te dwie siły, drodzy Czytelnicy, jedna, która nas ku sobie wzajem pcha, i druga, która nas nawzajem od siebie odtrąca, nie są podstawowym tworzywem naszych międzyludzkich stosunków? I dwa: czyż nie jest tak, że każdą sympatię, jeśli nie będzie się o nią dbało, można zamienić w antypatię, a każdej antypatii, o ile się nad nią popracuje, wykazując się, niekiedy w stopniu znacznym, dobrą wolę, czyż nie można przekłuć w sympatię; i czyż z miłości nie można wejść, i to łatwo, w stan nienawiści, a z nienawiści, choć z niejakim trudem, w stan miłości?
Po wtóre – to będzie rzecz natury ogólniejszej: wskazane przeze mnie zestawienie stanowi ilustrację tezy, głoszącej, że wiele idei, odsłaniających różne dramaty naszej ludzkiej egzystencji, jest w kulturze europejskiej, w której żyjemy, będącej „kontynuatorką” trzech wielkich kultur starożytnych, żydowskiej, greckiej i rzymskiej, bardzo starych. Naprawdę trudno zauważyć w naszym ludzkim doświadczeniu coś, czego któryś z naszych, niejednokrotnie bardzo już dawnych, przodków by nie wychwycił i nie ubrał w słowo. Kiedy jesteśmy tego faktu świadomi, możemy we właściwiej optyce spoglądać na samych siebie, współczesnych, i na nasze intelektualne i duchowe wytwory: naprawdę nie jesteśmy tacy wielcy i oryginalni, jakimi niekiedy chcielibyśmy być i jakimi raz po raz zdaje się nam, że jesteśmy.
Ks. Łukasz Libowski